Nie brałam pieniędzy, protestowała w duchu. Nigdy o nic nie prosiłam.
Jakiś przedmiot mocno uderzył w drzwi, aż zadrżały we framudze.
Więc nie będzie floty, pomyślała i straciła całą siłę w nogach, i zakręciło jej się w głowie. Zostanę już na Spannanie, w fabsach. Będę musiała…
A jutro? Rano miałyśmy iść do nowego luksusowego sklepu. Idziemy czy nie?
Co za absurdalne pytanie? Nagle opanowała ją wściekłość. Wściekłość na własną głupotę. Przecież nie będzie teraz naciskać Caro, gdy ta jest w takim nastroju.
Poszła do mieszkania matki. Nie zastała jej, zostawiła tylko pakunki. Złość i rozpacz staczały bitwę w jej umyśle. Zadzwoniła do Kulasa i poprosiła go, by kogoś po nią przysłał. Potem przez cały wieczór dała się zabawiać.
Rano poszła do apartamentów Volty, do Caro, na umówioną wcześniej godzinę. W holu panował tłok — jakaś rodzina się wprowadzała i jej rzeczy piętrzyły się na kilku wózkach opatrzonych pozłacanym emblematem Volty. Gredel przywitała portiera wystudiowanym tonem para. Zwracał się do niej „lady Sula”, odprowadzając ją do pustej windy.
Przed drzwiami mieszkania Caro zawahała się. Wiedziała, że się poniża, i równie dobrze wiedziała, że nie zasługuje na poniżenie.
Ale tylko w tym upatrywała dla siebie nadzieję. Jakiż inny miała wybór?
Zapukała. Nie dostała odpowiedzi, więc ponownie zapukała. Zza drzwi dobiegło szuranie stóp. Po chwili Caro otworzyła. Patrzyła na Gredel nieprzytomnymi oczyma przez zwisające strąki włosów. Tak jak wczoraj, gdy Gredel widziała ją po raz ostatni, była bosa i miała na sobie tylko płaszcz kąpielowy.
— Po co pukasz? Wchodź — zaprosiła ją Caro i zostawiając drzwi uchylone, weszła do pokoju. Gredel ruszyła za nią. Serce nierówno waliło jej w piersi.
Skrzydło drzwi blokowały rozbite butelki, poduszki, torby, potłuczone filiżanki z herbem klanu Sula.
Również na stołach leżały butelki. Gredel wyczuła od Caro zapach jałowca, wydzielany wszystkimi porami skóry.
— Strasznie się czuję — powiedziała Caro. — Wczoraj wieczorem miałam tego wszystkiego za dużo.
Czy ona niczego nie pamięta, czy tylko udaje? — zastanawiała się Gredel.
Caro wzięła dżin i gdy nalewała go sobie do szklanki na dwa palce, szyjka butelki grzechotała o ścianki.
— Pozwól mi się pozbierać — powiedziała i wypiła.
Gredel jakby nagle wszystko zrozumiała. Ona jest po prostu alkoholiczką, zwykłą cholerną pijaczką.
Caro odstawiła szklankę, wytarła usta i zaśmiała się szorstko.
— Teraz możemy się trochę zabawić — powiedziała.
— Dobrze, chodźmy — odparła Gredel i pomyślała, że już chyba nigdy nie będzie im zabawnie.
Może to wtedy zaczęła odczuwać nienawiść do Caro, a może tamten incydent tylko wyzwolił nienawiść i resentymenty, które stłumione rozwijały się od pewnego czasu. Teraz wystarczyło, że Gredel spędziła z Caro niecałą godzinę, a już miała nową pożywkę do nienawiści. Zaciskała zęby, obserwując jej beztroskę, a jej śmiech działał Gredel na nerwy. Puste, razem spędzane dni, bezsensowne włóczenie się po sklepach, restauracjach i klubach — myśląc o tym, miała ochotę krzyczeć. Nie znosiła tego sprzątania po niej, choć nadal to robiła. Zmienne nastroje Caro, nagłe przejścia od śmiechu do wściekłości i potem do naburmuszonego milczenia prowadziły Gredel niemal do załamania. Nawet okazywana przez Caro sympatia oraz impulsywna hojność zaczynały irytować. Po co ona tak się dla mnie stara? — zadawała sobie pytanie. O co jej chodzi?
Potrafiła jednak zachować te myśli dla siebie i czasami łapała się na tym, że przeżywa chwile niekłamanej radości. Jak może we mnie współistnieć nienawiść i prawdziwe zadowolenie? — zastanawiała się.
Podobnie jest z moją tak zwaną urodą. Na ludziach robiła wrażenie, ale Gredel czuła, że to nie chodzi o jej osobę. Miała życie wewnętrzne, całkowicie własne myśli i marzenia, niezależne od powłoki wyglądu zewnętrznego. Ale ludzie dostrzegali tylko powłokę, z nią się komunikowali, do powłoki czuli nienawiść, zazdrość lub pożądanie. Gredel w stosunkach z Caro wytworzyła jeszcze inny rodzaj powłoki — zbudowała zastępczą maszynę, choć nie zrobiła tego celowo. Była w tym nie mniej autentyczna, ale nie była sobą.
Jej drugie „ja” nienawidziło Caro. Teraz to się stało jasne.
Może Caro wyczuła wewnętrzne rozterki Gredel, ale nic nie dała po sobie poznać. W zasadzie rzadko była w takim stanie, by czynić wnikliwsze obserwacje. Przeszła z wina na mocniejsze alkohole, piła coraz więcej. Gdy chciała być pijana, pragnęła tego natychmiast — jak zawsze wszystkiego — i mocne trunki jej to zapewniały. Demonstrowała coraz większe wahania nastroju. Zakazano jej wstępu do jednej z ekskluzywnych restauracji za głośne zachowanie, śpiewy i rzucenie talerzem w kelnera, który zwrócił jej uwagę. Wyproszono ją z klubu, bo w toalecie zaatakowała jedną z kobiet. Gredel nie wiedziała, o co im wtedy poszło, ale przez kilka dni Caro z dumą obnosiła się z podbitym okiem — siniaka zarobiła od bramkarza w klubie.
Gredel przeważnie udawało się uniknąć złości Caro. Potrafiła dostrzec sygnały ostrzegawcze i nauczyła się manipulować jej nastrojem, zmieniać go i kierować nadciągającą złość z siebie na inny obiekt.
Mimo tych złych doświadczeń przebywała teraz w towarzystwie Caro częściej niż przedtem. Kulas się ukrywał. Gredel dowiedziała się o tym pewnego dnia, gdy przysłał po nią Pandę, zamiast przyjechać samemu. Panda zawiózł ją do fabsów, ale nie do dzielnicy ludzi, lecz do części zamieszkanej przez Lai-ownów. W holu, gdy czekała na windę, wpatrywała się w nią rodzina olbrzymich ptaków. W powietrzu unosił się ostry zapach amoniaku.
Kulasa zastała w małym mieszkaniu na ostatnim piętrze. Było z nim dwóch jego ochroniarzy i jeden Lai-own. Gdy weszła, awianin zaczął przestępować z nogi na nogę. Kulas, wyraźnie zdenerwowany, nie odezwał się do Gredel, tylko ruchem głowy zaprosił ją do następnego pokoju.
Nagrzane słońcem, duszne pomieszczenie silnie pachniało amoniakiem. Kulas poprowadził ją do łóżka. Usiadła, on jednak nie mógł się odprężyć: chodził w kółko po wąskiej klitce krokiem nierównym, zdradzającym niepokój, potknięcia zakłócały jego zwykle eleganckie, pełne wdzięku ruchy.
— Przepraszam za to wszystko — powiedział. — Ale coś się wydarzyło.
— Patrol cię szuka?
— Nie wiem. — Lekko krzywił usta. — Wczoraj zatrzymali Bourdelle’a. Aresztował go Legion Prawomyślności, a nie Patrol, więc zarzucają mu coś poważnego, zagrożonego egzekucją. Mamy wiadomość, że próbuje negocjować z biurem prefekta. — Usta Kulasa znów się skrzywiły. Linkboje nie negocjowali z prefektem: mieli przyjąć karę w milczeniu.
— Nie wiemy, co im chce zaproponować — mówił Kulas. — Ale on ma link bezpośrednio do mnie i mógłby sprzedać albo mnie, albo któregoś z chłopaków. — Przystanął, podrapał się po brodzie. Jego czoło lśniło od potu. — Muszę się upewnić, że to nie chodzi o mnie.
— Rozumiem — odparła Gredel.
Kulas spojrzał na nią rozpalonym wzrokiem.
— Od teraz nie wolno ci do mnie dzwonić. Ja też nie mogę do ciebie dzwonić. Nie możemy się razem pokazywać. Gdy będziesz mi potrzebna, poślę po ciebie do mieszkania Caro.
Gredel spojrzała na niego.
— Ale… kiedy?
— Kiedy… będziesz… mi… potrzebna — powtórzył z naciskiem. — Nie wiem kiedy. Musisz tam czekać, gdy będę cię potrzebował.