Poczekał, aż przyjdzie Alikhan, a potem otworzył sterownię pomocniczą swym porucznikowskim kluczem. Opancerzone drzwi zasunęły się za nimi, światła włączyły się automatycznie. Sterownia pomocnicza była mniejsza niż sterownia główna, stanowiska bardziej tu stłoczono, a zawieszone żyroskopowo fotele ustawiono bliżej siebie. Tym niemniej metalowe klatki błyszczały, a zapach pasty polerskiej unosił się w powietrzu. Jeszcze tego ranka pucowano całe pomieszczenie.
— Chciałbym zasięgnąć twojej opinii, Alikhan — powiedział Martinez, przeciskając się między dwiema klatkami do jednego z foteli przy stanowisku łączności. — Siadaj tu z prawej strony, patrz na wideo i powiedz mi, co myślisz.
Alikhan opadł na fotel i opuszczał displeje, aż znalazły się przed nim. Martinez otworzył swoje prywatne pliki i pokazał Alikhanowi maszerujące przed okrętami grupy Naksydów — oficerów, zbrojeniowców, inżynierów i żandarmów. Pokazał komputerowe tłumaczenia, ale ich nie komentował.
— Jakie wnioski ci się nasuwają? — spytał.
Alikhan patrzył na displeje, głębokie zmarszczki na twarzy jeszcze bardziej się pogłębiły.
— Wolę nie spekulować na temat takich rzeczy, milordzie — oznajmił.
— Mów. Naprawdę chcę, byś mi pomógł.
Usta Alikhana poruszały się pod rozłożystymi wąsami. Westchnął i powoli skinął głową.
— Chcą zająć statek, milordzie. — W głosie Alikhana było słychać strach, podniecenie, rozpacz i zdumienie. — Chcą zająć wszystkie statki Terran i Daimongów. Prawdopodobnie rano, kiedy większość załóg będzie ze swymi drużynami na Magarii.
W żyły Martineza wsączyła się ulga. Nie był sam w tym szaleństwie, miał sprzymierzeńca.
— Ale dlaczego? — zapytał. — Czy to bunt? Czy też Fanaghee chce jakiś bunt powstrzymać?
Alikhan pokręcił głową.
— Nie mam pojęcia.
— Eskadry Terran i Daimongów w czasie ćwiczeń nosiły nazwę „Buntownicy”. A ćwiczenia miały na celu utrzymanie bramy wormholu przed napastnikami. Czy spodziewają się kontrataku ze strony Floty Macierzystej, kiedy już zawładną Drugą Flotą?
Alikhan obrócił się do Martineza.
— We Flocie Macierzystej też są eskadry naksydzkie, milordzie. Martinez nie uwzględnił tego czynnika. Poczuł na plecach dotyk zimnych palców.
— Tutaj Naksydzi to dwie piąte naszej siły — oznajmił i miał nadzieję, że to zabrzmiało optymistycznie. — We Flocie Macierzystej stanowią mniejszy odsetek.
Alikhan starał się nie ujawniać swoją miną całkowitego braku nadziei.
— To prawda, milordzie.
Martinez odwrócił się ku displejom, spojrzał na postacie Naksydów maszerujących między stanowiskami dokowania.
— Będę musiał powiedzieć o tym kapitanowi. Wyraz twarzy Alikhana się nie zmienił.
— Kapitan może okazać się niezbyt… otwarty — zauważył.
— Najpierw porozmawiam z Koslowskim, jeśli nadarzy się okazja.
— A jeśli lord pierwszy oficer też będzie zaprzątnięty czym innym?
Martinez miał ochotę gniewnie poderwać się z fotela i spacerować w kółko. Planowanie wychodziło mu najlepiej podczas ruchu. Ale w pokoju nie było dość miejsca między klatkami akceleracyjnymi, więc Martinez tylko wściekle oczyścił ekran z Naksydów.
— Próbuję sobie przypomnieć, jakich oficerów znam na tej stacji — rzekł. — Salzman na „Sędzim Di”. Aragon i Mong na „Deklaracji”. Mukerji Młodszy na „Niezłomnym”. — Z frustracją uderzył pięścią w oparcie fotela. — To wszyscy, cholera — powiedział bardziej do siebie niż do Alikhana. — Byłem na kursie szyfrowania z Aideponem z „Bombardowania Utgu”, ale nie znam go zbyt dobrze. I w ogóle nie znam żadnego kapitana. Co gorsza…
Alikhan przeciął ten potok słów spokojnym głosem.
— Jak pan planuje skomunikować się z tymi oficerami, milordzie? Naksydzi mogą przechwytywać wiadomości.
Martineza ogarnęła rozpacz. Rozejrzał się po małym opancerzonym pomieszczeniu. Nie mógł nawet wykorzystać łączności kodowanej: cała Druga Flota używała wspólnych kodów i Fanaghee lub jej pachołkowie zdołają przeczytać wszystko, co wyśle.
Westchnął, potem wyprostował się w fotelu i położył dłonie na konsoli przed sobą, jak gdyby zamierzał wyprowadzić „Koronę” z doku. Na jego prawym rękawie skrzyła się piłka futbolowa, noszona przez mistrzów Floty Macierzystej.
— Słusznie — stwierdził. — Więc jak ocalimy nasz statek?
— Pan porozmawia z oficerami, a ja z resztą.
Martinez spojrzał na niego.
— To znaczy z kim?
— Z Maheshwarim. Jeśli musielibyśmy uciekać, chciałbym, żeby podczas wyprowadzania statku z doku właśnie on dbał o maszyny.
— Dobrze. I z…
Alikhan spojrzał niepewnie.
— Chyba powinienem wybierać jedynie spośród tych, którzy jutro, w czasie ćwiczeń sportowych, pozostaną na statku?
Martinez skinął głową.
— Chwilowo przyjmijmy, że tak. Głos Alikhana nabrał pewności.
— Czyli na tym koniec. Tylko Maheshwari jest dostatecznie… poważny, by docenić sytuację.
Palce Martineza bębniły po konsoli.
— Wysyłam ci kopię nagrań i tłumaczeń. Pokaż je Maheshwariemu.
— Tak jest, milordzie.
Martinez oczyścił ekran, odblokował displeje i odrzucił je w górę i na bok. Poczuł przypływ ogromnej ulgi: robił coś istotnego, walczył z realnym zagrożeniem.
Zerwał się na nogi jak człowiek uciekający z więzienia. Wtedy uświadomił sobie, że teraz w planie ma rozmowę z kapitanem. Upadł na duchu.
Kapitan porucznik Tarafah podniósł wzrok znad sałatki z ziaren okoby.
— Ach, porucznik Martinez. Chciałem z panem porozmawiać. W sercu Martineza zapłonęła irracjonalna nadzieja. Tarafah z resztą drużyny właśnie wrócili z treningu. Kapitan, dwaj porucznicy, Koslowski i Garcia, oraz trener, główny zbrojeniowiec Mancini, zasiedli do posiłku przy stole kapitana. Nadal mieli na sobie dresy z jaskrawym emblematem „Korony” na piersiach. Na kapitańskim stole wśród porozstawianych butelek i zimnych zakąsek walały się schematy i dokumentacje rozgrywek.
A teraz Tarafah rzeczywiście chciał z nim mówić. Martinez bał się, że zostanie zbesztany za zabieranie mu czasu, ale zdaje się, że sam kapitan trochę o nim myślał.
— Tak, lordzie kaporze?
Tarafah popatrzył na niego chłodno.
— Kiedy zamustrowałeś się przy Zanshaa, zaoferowałeś, że przyjmiesz gracza na jednego ze swych służących — powiedział. — Jeśli pozwolisz, chciałbym wykorzystać tę ofertę.
Martinez zdziwił się. Już od dawna uznał tamten swój pomysł za nieudany.
— Oczywiście, lordzie kaporze — powiedział.
— Doskonale. Naszym jedynym słabym punktem jest obrona, a Conyngham z „Sędziego Jeffreysa” zgodził się odstąpić nam jednego z obrońców. Będzie twoim ordynansem do czasu… hmm… gdy zdołamy go zatrudnić gdzie indziej.
Aż awansuje na pierwszego specjalistę w oddziale jakiegoś biednego głupola, pomyślał Martinez. Miejmy nadzieję, że nie w moim.