Aby przetrwać, karzeł powinien myśleć szybko i działać zwinnie, skonstatował Martinez.
Skonfigurował dwa pociski, by zniszczyć salwę przeciwnika. Zawahał się: jeden pocisk powinien do tego wystarczyć.
Miał sześć ładunków do każdej baterii pociskowej, w sumie dziewięćdziesiąt sześć sztuk. Właśnie wykorzystał sześć. Nie wiedział, ile pocisków mają wraże eskadry, ale musiały ich być tysiące, a jeszcze więcej przechowywano w ogromnych magazynach stacji pierściennej Magarii.
Prawdopodobnie może sobie pozwolić na wykorzystanie najwyżej jednego pocisku na atakującą salwę. Naksydzi na jeden jego pocisk mogą wystrzelić osiem własnych, a i tak będą mieli przewagę.
Postanowił wystrzelić tylko jeden pocisk.
— Dwa dalsze ślady pocisków, milordzie.
Martinez wywnioskował, że te akurat celują w jego pociski sześć i siedem, które skierował na pierścień. Przewidział, że pociski zostaną namierzone, i nie martwił się ich utratą. Wyznaczył punkty przecięcia trajektorii i postarał się wykorzystać tę informację: wystrzelił pocisk na salwę nieprzyjaciela i wymierzył czas w ten sposób, by trafił w nadchodzącą salwę, zanim wrogie przechwytywacze uderzą w jego własne pociski pięć i sześć.
W tym momencie „Korona” — teraz ukryta za rozległym obłokiem radiacji, wytryskującej z miejsca destrukcji dziewięciu pocisków z antymaterii — zapuściła swoją przynętę, zmieniła kurs o dwadzieścia trzy stopnie w lewo, nadal w płaszczyźnie ekliptyki, i zwiększyła przyśpieszenie do dziesięciu g.
Wszyscy na statku stracili przytomność. Kiedy obłok zaczął się rozpraszać, wrogie przechwytywacze uderzyły w Martinezowe pociski pięć i sześć, tworząc dwa obłoki skrywające, które przesłaniały „Koronę” przez kilka dalszych minut. Kiedy radiacja zaczęła się rozpraszać, systemy automatyczne wyłączyły silniki i „Korona” podryfowała.
Naksydzi widzieli teraz na swych ekranach przynętę, pocisk skonfigurowany tak, by jego obraz radarowy miał mniej więcej te same rozmiary, co „Korona”, mknący ze stałym przyśpieszeniem sześć g na kursie „Korony”. Oczywiście ich radary zobaczą również „Koronę”, ale Martinez miał nadzieję, że nie uznają jej za coś interesującego. Stanie się zaledwie symbolem na ich ekranach, obiektem niewartym badań, w odróżnieniu od przynęty, która tak wyraźnie przyciągała uwagę. Może sklasyfikują go jako szczątek i dopiero gdy skonfigurują swoje czujniki tak, by pokazywały rzeczywisty rozmiar plamki radarowej, zobaczą, że ten obiekt ma rozmiary fregaty.
Martinez pamiętał, że przez cały czas pociski trzy i cztery spadają cicho, dyskretnie ku Magarii. Trawiastozielone pociski z zabójczymi białymi futbolowymi piłkami wymalowanymi na dziobie.
Kiedy czekał na odpowiedź Naksydów, włączył ogłoszenia ogólne i kazał wszystkim włożyć skafandry próżniowe. Otrzymał tylko odpowiedź od Maheshwariego.
— Załoga maszynowni już jest w skafandrach, milordzie.
Były to pierwsze słowa, które usłyszał od Maheshwariego od chwili, gdy „Korona” opuściła dok.
— Bardzo dobrze — odparł Martinez z braku lepszej odpowiedzi. Wypiął się z uprzęży i wtłoczył w skafander, przechowywany w specjalnej szafce sterowni. Kiedy zrywał z siebie spodnie, napotkał pas z pistoletem i się zawahał. Mógł go zapiąć na skafandrze, ale uznał, że broń nie jest już potrzebna.
Jego załoga — maleńkie królestwo, dziewiętnaście dusz — podjęła razem z nim to szalone przedsięwzięcie. Może dlatego, że nawykli słuchać rozkazów, może z powodu jego władczego opanowania w trudnej sytuacji… a może po prostu bali się, że użyje pistoletu. Ale teraz wszyscy zaangażowali się w jakiś sposób, a pistolet był nieporęcznym gratem, który już mu nabił siniaka na udzie.
Zwinął pas z pistoletem i wepchnął do szafki na skafandry.
Właśnie przyczepiał urządzenie sanitarne w dolnej części skafandra, gdy Clarke, która nadal obserwowała ekrany, podczas gdy jej partnerka wkładała skafander, nagle krzyknęła:
— Ślady pocisków! Całe mnóstwo! Z „Ferogasha”, „Kashmy”, z „Majestatu”… wszystkie strzelają, milordzie!
Martinez wbił się w skafander, rzucił do klatki dowodzenia, wywołał ekrany sensorów. Wszystkie naksydzkie statki wystrzeliły salwy dokładnie w tej samej chwili.
— Czy któreś z nich kierują się na nas? — spytał Martinez.
— Ach… za wcześnie, by to stwierdzić, milordzie. Martinez, wisząc w klatce, nadal podpinał urządzenie sanitarne. Wraz z rozwojem sytuacji stało się oczywiste, że przynęta nie zadziałała. Z wystrzelonych stu sześćdziesięciu czterech pocisków zbyt wiele kierowało się bezpośrednio ku „Koronie”, a zbyt mało ku przynęcie.
Naksydzi jednak popełnili błąd, wystrzeliwując jednocześnie tak wiele pocisków. Choć każdy statek starał się manewrować swymi pociskami już od startu, by nie leciały w formacji, jak salwa „Ferogasha”, jednak mimo to nadchodziły one jedną szeroką ławą i Martinez tak skonfigurował swą obronę, że zmiatał z próżni wiele wrogich pocisków pojedynczymi przechwytywaczami.
Naksydzi powinni wysyłać salwy w odstępach dziesięciosekundowych, wtedy Martinez musiałby do ich przechwycenia użyć znacznie więcej pocisków.
Obłoki radiacyjne rozkwitały na displejach, kiedy kontrogień „Korony” likwidował naksydzkie uderzenie. Przeżyło czternaście wrażych pocisków — wszystkie zostały unicestwione przez lasery obrony bezpośredniej „Korony”. Kadet Kelly miała dar do laserów — przewidywała zwroty pocisków i zręcznie je zestrzeliwała.
Cała załoga sterowni była już w skafandrach, a „Korona” znowu przyśpieszała z sześciokrotnym przeciążeniem do Wormholu Cztery. Martinezowi pozostały osiemdziesiąt cztery pociski.
Jego dwa pociski nadal spadały ku pierścieniowi Magarii. Obserwował je na monitorach z gorączkowym napięciem; jeśli choćby jeden trafi w cel, bunt się skończy i dobiegnie kresu życie około czterech czy pięciu milionów istot rozumnych.
Widocznie Naksydzi w końcu zauważyli przynajmniej jeden z dwu spadających ku nim pakietów o rozmiarach pocisków, bo trafili pocisk cztery i go zniszczyli. Zawarta w nim antymateria rozbryznęła się w niekontrolowany wachlarz; nie wywołała nigdzie większej eksplozji, lecz utworzyła spektakularny obłok radiacyjny, który chyba zmylił wraże czujniki lub ich operatorów, bo pocisk trzy zdołał poddryfować bliżej. Uruchomił swój silnik i skierował się na cel — pierścienną stację floty.
Lasery obronne odpowiedziały z opóźnieniem i przechwyciły nadlatujący pocisk zaledwie kilka sekund przed detonacją. Pocisk i tak wybuchł, trochę na północ od stacji pierściennej, tworząc kulę ognia prawie tak potężną, jak przy planowej detonacji.
Martinez obserwował z napięciem, jak obłok radiacyjny sunie na stację pierścienną niczym fala zalewająca brzeg.
— Ognia z baterii jeden — rozkazał.
Z szyn wyskoczyło osiem pocisków, nakierowało się na pierścień i odpaliło. Gdy pociski przyśpieszały, Martinez wysłał im parametry celów.