„Korona” miała osiem rur rekreacyjnych, dwie z nich — na dziobie — zarezerwowano dla oficerów. Martinez należycie zalogował się do izby rekreacyjnej, by Vonderheydte mógł go w razie potrzeby wywołać. W każdej chwili oczekiwał pocisków lub innych sytuacji awaryjnych i mało czasu pozostawało na pieszczoty czy czułości. Zdziwiła go zażartość własnych pragnień, nieoczekiwana furia pożądania. Kelly dzieliła te uczucia, zatracona w wybuchowej ekstazie niemal od początku. Chwytała go małymi piąstkami o czerwonych knykciach na końcu długich, szczupłych ramion. Żyję! — myślał Martinez. Żyję!
Później, gdy głowa Kelly spoczywała na jego piersiach, zastanawiał się, na jak długie odprężenie ma sobie pozwolić. Bardzo chciał pozostać w rurowatym pokoiku, wypełnionym zapachami czystych prześcieradeł, z przytłumioną wonią środka dezynfekującego. Chciał zamknąć oczy i dać swym posiniaczonym przeciążeniami mięśniom odrobinę wypoczynku pod małym ciężarem połowy ziemskiej grawitacji. Zastanawiał się też, ile statkowych rur rekreacyjnych zajmowali w tej chwili inni załoganci, świętujący wymiganie się od śmierci.
Do pełnej czujności przywołało go nie wezwanie ze sterowni, ale pobliski trzask, odgłos taki, jakby rozwarła się nadmiernie wypełniona szafa. Po trzasku rozległ się długi, ryczący śmiech.
No tak, tego akurat nie przewidywał.
Ubrał się, opuścił rurę i poszedł za śmiechem do kajuty kapitana, gdzie zastał Zhou, Knadjiana i ich partnera w zbrodni, Ahmeta. Od wszystkich trzech, pijanych, niósł się zapach kapitańskiej wódy, a Zhou leżał na podłodze, dawno utraciwszy zdolność ruchów i mowy.
— Hej, poruczniku! — zapraszał Ahmet, machając ręką. — Chodź, przyłącz się do nas!
Przypomnieli Martinezowi, że istniały inne formy świętowania niż seks.
Na polecenie Martineza włamali się wszędzie w poszukiwaniu klucza kapitańskiego, najwidoczniej również do kapitańskiego zapasu wódki. Kiedy na czas posiłku zwolniono ich z obowiązków, wrócili do miejsca, gdzie, jak wiedzieli, będą mogli się zalać do nieprzytomności.
Martinez wywołał Alikhana.
— Wsadź tych ludzi na fotele, przypnij ich, tylko tak, żeby nie mogli dotykać żadnych kontrolek — polecił. — Potem znajdź wszystkie butelki wódy na statku, daj je kucharzom, i dopilnuj, żeby zamknęli je na klucz.
— Tak jest, milordzie.
— To również dotyczy zapasów z mojej kajuty. I z kajuty Garcii.
— Tak jest, milordzie. Pójdę tam natychmiast.
Martinez na krótko wrócił do Kelly i zobaczył, że się ubrała i właśnie wkłada buty. Uścisnął z wdzięcznością jej stopę — kiedy nachylił się do rury, tylko tej części Kelly mógł dosięgnąć — i z całą szczerością podziękował dziewczynie za to, że mu towarzyszyła w świętowaniu.
— To nie znaczy, że ja też nie miałam przyjemności — odparła. Wrócił do sterowni, poczekał chwilę na Kelly, a potem na czas dużych przeciążeń nakazał wszystkim włożenie skafandrów próżniowych. Pomyślał, że korzystając z bierności Naksydów, należy jak najbardziej się od nich oddalić.
Wpakowanie trzech pijaków w skafandry i przypięcie ich zajęło około dziesięciu minut. Kucharze zabezpieczali kubryk nieco dłużej. Potem Martinez nakazał zwiększyć przyśpieszenie, tym razem do czterech g – uznał, że jego żołądek rzeczywiście jest trochę za bardzo napchany, by znieść sześciokrotne przeciążenie.
Mijały godziny. Cały czas obsesyjnie studiował displeje i obserwując powolne wirowanie pierścienia Magarii wokół planety, spekulował na temat bierności Naksydów.
— Milordzie — zameldowała Tracy ze swego stanowiska — „Sędzia Kybiq” zwiększa przyśpieszenie.
„Kybiq” to krążownik, który Fanaghee ustawiła na drodze do Wormholu Jeden, blokujący ucieczkę „Korony” na Zanshaa.
— Kieruje się do wormholu? — spytał Martinez, przeglądając rozmaite displeje, w poszukiwaniu tego, który pokazywał „Kybiqa”
— Nie, milordzie. Leci ku Barbas.
Barbas była planetą następną po Magarii, licząc od słońca, typ nieudanego gazowego giganta, wielka, ze stałym jądrem i atmosferą kipiącą wściekłymi burzami. W tej chwili znajdowała się prawie dokładnie między Magarią a Wormholem Jeden, na najbardziej bezpośredniej drodze ku Zanshaa. Przez następnych kilka miesięcy Barbas będzie się nadawała do manewrów procowych, wykorzystywanych przez jednostki opuszczające układ Magarii do nabrania prędkości.
— Czy zmienia jakoś kurs?
— Nie, milordzie.
Martinez znalazł na swoich displejach „Sędziego Kybiqa” i gdy się w niego wpatrywał, w głowie zaczęło mu narastać nerwowe podejrzenie. Dlaczego krążownik Naksydów zwiększał szybkość ku wormholowi? Cóż tak nagłego się zdarzyło, by lecieć na Zanshaa?
Kilka minut pracy z komputerem nawigacyjnym pokazało, że podejrzenia Martineza były słuszne. „Kybiq” przyśpieszał od Magarii przez trzy dni i leciał teraz szybciej od „Korony”, mimo że nie stosował aż tak brutalnych przyśpieszeń. Możliwe, że krążownik zakręci przy bliższej półkuli Barbas i pomknie ku Wormholowi Jeden.
Inna możliwość, znacznie bardziej prawdopodobna: „Sędzia Kybiq” w ostatniej chwili nieznacznie zmieni kurs i wykona pracowanie wokół dalszej półkuli Barbas, po czym skieruje się do Wormholu Cztery, by przechwycić „Koronę”.
Komputer nawigacyjny przeprowadził obliczenia. Zależnie od wielkości przyśpieszenia, za cztery do pięciu dni „Kybiq” wykona manewr procowy, a potem upłynie następnych osiem do dziesięciu dni przed przechwyceniem. Martinez wyznaczył najmniej korzystny scenariusz. Jak ostro musi przyśpieszać, by prześcignąć krążownik na drodze do wormholu?
Nie było źle. Aby wyprzedzić „Kybiqa” o pół dnia — nawet gdyby krążownik rozwinął miażdżące przyśpieszenie — Martinez musiałby utrzymać przeciętnie tylko trzy i osiem dziesiątych g przez najbliższe czternaście dni. Już w tej chwili je przekraczał, a wszedł w przyśpieszenie nawet wcześniej, zanim wiedział, że się z kimś ściga.
Jednak nie chciał, by Naksydzi zorientowali się, że rozgryzł ich sztuczkę, więc przez następne trzy dni trzymał się regularnego rozkładu: rozwijał przyśpieszenie cztery g, z wyjątkiem pory posiłków, kiedy zmniejszał je do ziemskiego. Regularnie zwiększał przeciążenie do sześciu g, trzy razy dziennie, na pół godziny. Ciało go bolało, a chrząstki i ścięgna trzeszczały, gdy się ruszał, ale „Korona” — choć z załogą w nie najlepszej kondycji — trzymała się kursu.
Kiedy „Kybiq” pokonał zakręt wokół Barbas — gdy znajdował się w studni grawitacyjnej planety, a jego nieszczęsna załoga była poddana przyśpieszeniom ponad jedenaście g – „Korona” miała już znaczną przewagę, a Martinez nawet ją powiększał, przedłużając okresy sześciokrotnego przeciążenia. „Kybiq” podkręcał przyśpieszenie, lecz „Korona” mogła zwiększać swoje proporcjonalnie, by zachować przewagę — krążownik i tak przegrywał wyścig, a Martinez czerpał spore pocieszenie z wiedzy, że choć cierpi razem ze swymi ludźmi, Naksydzi cierpią dotkliwiej.
Jednak przeciążenia wyżymały organizm bezlitośnie. Martineza bolały wszystkie mięśnie, umysł miał przytępiony, źle spał, miał sugestywne, wstrętne sny, a w okresach jawy towarzyszył mu ołowiany ciężar i smród własnego niemytego ciała.
Kiedy Naksydzi znowu otworzyli ogień, Martinez wiedział, że to przyznanie się do przegranej. Statki wokół stacji wystrzeliły sto dziewięćdziesiąt pocisków, a nieco później „Kybiq” oddał dwie salwy po trzydzieści dwa pociski oraz wyłączył przyśpieszenie, oficjalnie poddając wyścig. Tym razem kanonadę zaplanowano bardzo starannie. Każdy pocisk poruszał się po innym torze, a wszystkie trajektorie na przestrzeni jednej godziny zbiegały się na „Koronie” pod różnymi kątami. Zanim pociski dotrą do uciekającej fregaty, osiągną znacznie większą szybkość niż poprzednio i znacznie trudniej będzie je trafić.