Выбрать главу

Na szczęście Martinez miał ponad dwa dni na zaplanowanie obrony. On, Kelly, Alikhan i inni załoganci o zacięciu technicznym naradzali się, przeprowadzali symulacje i analizy. Martinez rozpoczął kanonadę obronną, kiedy od pocisków dzieliło go pięć godzin, a jej wynik uprościł sytuację, gdy nadeszła pora wykorzystania laserów.

Tym razem był tak zmęczony, że rezultat walk niewiele go obchodził. Ekstaza pierwszego dnia ucieczki zanikła pod nieubłaganym przeciążeniem, a śmierć jawiła się jako wybawienie od znużenia i ciągłego wysiłku przy tak prostej czynności jak oddychanie. Displej wypełniały pogmatwane widoki eksplozji i obłoków zabójczej radiacji. Lasery obronne obsługiwali on, Kelly i wszyscy, którzy czuli, że to potrafią. W nieobsadzonych włączono automatykę: „Koronę” otaczała własna świetlna pajęczyna, w której każda radialna nić kończyła się wybuchem. W wątpliwych przypadkach Martinez wyrzucał pociski.

Walka trwała godzinami, a naksydzkie pociski znikały jeden po drugim w płachtach płomieni i fontannach wściekłych promieni gamma. Przez puchnące, nieprzezroczyste obłoki leciały kolejne pociski. „Korona” musiała je zlokalizować i zniszczyć. Jej potężne radary pulsowały, próbując namierzyć kluczące paczki zabójczej antymaterii. Pociski podpełzały coraz bliżej. Przeciw pociski wyskakiwały z szyn wyrzutni. Lasery błyskały w ciemności. Martinez strzelał, ścierał pot z oczu, przeglądał dziko displeje, szukając następnej nadchodzącej głowicy, pewny, że coś przepuszcza. Nagle usłyszał zmęczone pohukiwanie Kelly — odwróciła ku niemu twarz ze zbladła wersją swego olśniewającego uśmiechu — i zdał sobie sprawę, że wygrał, że pocisków już nie ma, a „Korona” jest wolna.

Polecił, by przyśpieszenie statku zmniejszono do połowy g i żeby podano posiłek. Nakazał otworzyć szafki z alkoholem i wydać każdemu, nawet trzem awanturnikom, kieliszek ich ulubionej trucizny. Wszyscy wznieśli okrzyk na jego cześć. Byli zmęczeni, ale wznieśli. Znużona duma zakwitła w jego piersi, gdy słuchał chóralnych okrzyków.

Nie było mowy o rekreacji z Kelly: byli na to zbyt zmęczeni.

Piętnaście dni i cztery godziny po opuszczeniu stacji przy Magarii „Korona” weszła do Wormholu Cztery i dokonała natychmiastowego przejścia do układu Paswal. Fregata miała dwudziestoosobową załogę, w tym porucznika dowódcę, i pozostało jej trzydzieści jeden pocisków. Podróżowała w tempie niecałych dwóch dziesiątych szybkości światła i oczekiwała przybycia do pierścienia Zanshaa za jakiś miesiąc, zależnie od schematu przyśpieszania i hamowania.

W tej chwili Martinez nie chciał przyśpieszać ani hamować. Wysłał raport do wormholowej stacji przekaźnikowej z drugiej strony układu, starannie umył się pod prysznicem, zredukował dalej przyśpieszenie do jednej dziesiątej g i podryfował do snu we własnym łóżku, po raz pierwszy od chwili, gdy ukradł „Koronę” piętnaście dni temu, podczas Festiwalu Sportu.

DZIESIĘĆ

Kapitan lord Richard Li był świadkiem chwili, która ocaliła Zanshaa i Flotę Macierzystą. Dowódca Floty Jarlath próbował gruntownie zbadać przyczyny opóźnień budowlanych w pierściennej stoczni, więc zwołał zebranie administratorów stoczni, cywilnych wykonawców i oficerów odpowiedzialnych za budowę i remont statków. Ich mętne odpowiedzi coraz bardziej go rozwścieczały.

— Znacie swoją robotę czy nie? — spytał Jarlath ostro. Futro na jego twarzy podniosło się, zasłaniając rysy i upodobniając go do szczotki do włosów zaopatrzonej w parę ogromnych, złośliwych oczu. Lekkie seplenienie — efekt mówienia zza kłów — stało się bardziej złowieszcze niż komiczne. — Czemu w przypadku „Przeznaczenia” i „Odzyskania” przekroczono kosztorys? Czemu nie otrzymuję twardych terminów zakończenia pracy na „Nieustraszonym” i „Podziwianym”?

Nie podano mu żadnych zobowiązujących dat. „To wszystko zależy w pewnym sensie od innych czynników” — było najlepszą odpowiedzią, jaką Dowódca Floty Macierzystej otrzymał na temat terminu oddania „Nieustraszonego”. Dokładnie tę samą odpowiedź słyszał lord Richard od chwili swojej nominacji. Jego statek wypełniał hałas, robotnicy, zapach gorącego metalu i łoskot stalowych kół na wielkich płatach plastikowej prowizorycznej wykładziny, ale nic nie zapowiadało zakończenia prac.

Do lorda Richarda docierały oznaki zniecierpliwienia od wynajętej przez niego prywatnej firmy, która miała ozdobić kajuty oficerskie, zainstalować nowy kredens, serwantkę i bar, wyłożyć łazienkę ślicznymi szorstkimi kaflami, wybranymi przez Terze, i wymalować kadłub, szalupy i pociski jego osobistymi kolorami: subtelną burgundzką czerwienią delikatnie podkreśloną prążkami fioletu. Firma mogła zacząć prace dopiero po skończeniu remontu, a teraz złowieszczo powarkiwali, że jeśli te opóźnienia będą się ciągnąć, zostaną zmuszeni odłożyć prace na wiele miesięcy z powodu innych zobowiązań.

Sytuacja stawała się zbyt niepokojąca. Lord Richard pomyślał, że nowy dowódca floty powinien mieć pojęcie, jak administruje się jego stocznią.

— Ja nie jestem na odpowiednim szczeblu, by wyciągnąć od tych ludzi choćby jedną odpowiedź — rzekł Jarlathowi. — Ale panu muszą odpowiedzieć.

Teraz widział, jak Dowódca Floty Macierzystej odkrywa, że również on nie jest na odpowiednim szczeblu.

— Wezwę audytorów! — warknął Jarlath, idąc po drodze obrzeżnej ku terminalowi windy. — Z pewnością są tam kradzieże. Tylko wojskowa duma powstrzymuje mnie przed wezwaniem Legionu Prawomyślności!

Jarlath kroczący gumiastą powierzchnią drogi przyciągał wzrok. Wybielił swe futro, by nie pocić się w formalnym ubraniu żałobnym, i miał na sobie jedynie białe spodenki i kamizelkę, obszyte zieloną służbową lamówką, ciężkie od insygniów. Jego potężne nogi i szerokie biodra z krągłym zadem napędzały ciało z celową energią, skierowaną obecnie na zlikwidowanie bałaganu w stoczniach.

Lord Richard Li miał powody do samozadowolenia. Już wyobrażał sobie kąpiel na pokładzie „Nieustraszonego”: kafelki, błyszczące porcelanowe detale, armaturę z miedzi, wonną parującą wodę; on zanurza się w wannie… i wtedy Jarlath zobaczył starszego dowódcę eskadry Elkizera, swego podwładnego, i przerwał przyjemne fantazje lorda Richarda.

Dowódca naksydzkiej eskadry ciężkich krążowników stał z grupą oficerów i żołnierzy przed masywnymi drzwiami śluzy prowadzącej do okrętu flagowego Jarlatha, „Chwały Praxis”. Elkizer wskazywał śluzę, jego bluza z tkaniny kameleonowej błyskała, odtwarzając czarno-czerwone wzory paciorkowatych łusek.

Jeden z Naksydów zauważył nadchodzącego Jarlatha i uprzedził o tym Elkizera. Czworonożne ciało Elkizera okręciło się w miejscu, dwie nogi postąpiły do przodu, dwie się cofnęły, a potem Naksyd wyprężył się na baczność. Jeden ostatni wzór mignął na kameleonowej bluzie. Jarlath stanął, zaskoczony, a potem pochylił głowę i znowu ruszył ku Elkizerowi.

— Kogo nazywa pan „frajerem”? — zapytał.

Lorda Richarda zaskoczyły słowa Jarlatha, choć zaskoczenie lorda Richarda było niczym w porównaniu z zaskoczeniem dowódcy Elkizera, który zakołysał się w tył w osłupieniu, z plecami wygiętymi niczym łuk.

— Proszę o wybaczenie, Lordzie Dowódco Floty — zdołał wykrztusić. — Nie użyłem tego znaku.