Выбрать главу

Jego owce. Kłaniał się im z uśmiechem ojca i zarazem właściciela, w miarę jak jego pojazd przemierzał długą na kilometr drogę pomiędzy Szopą dla Służby a Centrum Edukacji, wypełnioną morzem wiwatujących głów. Jego owce. A policjanci na motocyklach i policjanci odgradzający go od tłumu łańcuchem własnych rąk to były jego owczarki pasterskie. Jeszcze jeden gatunek udomowionych zwierząt.

Właśnie tak wyglądał, gdy trzydzieści trzy lata temu wylądował na tej wyspie świeżo po wiejskiej szkole Służby Bezpieczeństwa, żeby objąć swoją pierwszą rządową posadę jako policjant w Stolicy. Niezgrabny, przejęty swą rolą pies pasterski. Chyba najmniej ważny spośród psów służących poprzedniemu reżimowi.

Ale w trzy lata później rewolta chłopska w jego własnym okręgu postawiła go przed szansą. Wiedząc dokładnie, o co w niej chodzi, jak również znając nazwiska prawdziwych przywódców, mógł odegrać ważną rolę w stłumieniu powstania. A potem, gdy już zajął nowe, ważne stanowisko w Służbie Bezpieczeństwa, zetknął się z innymi obiecującymi młodzieńcami — zwłaszcza z Moddo, pierwszym i jak na razie najbardziej przydatnym człowiekiem, którego udomowił. Mając do dyspozycji doskonałe umiejętności administracyjne Moddo, stał się specjalistą we wdzięcznej sztuce politycznego podrzynania gardeł, tak że kiedy jego przełożony zapragnął najwyższego urzędu na świecie, Garomma zajmował na tyle dobrą pozycję, aby móc go wydać i samemu zostać Sługą Bezpieczeństwa. A z tego miejsca, przy pomocy Moddo, który wciąż dotrzymywał mu kroku i ustalał strategię do najdrobniejszych szczegółów, musiał już tylko poczekać parę lat, aby móc święcić własny sukces po rozbiciu w puch poprzednich władców Szopy dla Służby.

Ale stwierdził, że nauczki, którą dał mieszkańcom tego zbombardowanego i zrównanego z ziemią pałacu, nigdy nie wolno mu zapomnieć. Nie mógł wiedzieć, ilu Sług Bezpieczeństwa przed nim skorzystało ze swego urzędu, aby osiągnąć drewniany stołek Sługi Wszystkich: wszystkie podręczniki do historii i w ogóle wszystkie książki starannie przeredagowywano na początku każdego nowego reżimu. Tradycja Mówiona zaś, choć zazwyczaj stanowiła dobre źródło, jeśli umiało się przesiać nieistotne fakty, milczała na ten temat. W każdym razie było oczywiste, że to, co jemu się udało, mogło się udać innym, że Sługa Bezpieczeństwa był logicznym następcą Sługi Wszystkich.

Kłopot w tym, że nie można było nic na to poradzić, tylko cały czas być czujnym.

Pamiętał, jak ojciec zawołał go od dziecięcych zabaw i poprowadził w góry, żeby powierzyć mu owce. Jakże nienawidził tej samotnej, nużącej pracy! Ojciec zauważył to i ten jeden raz zmiękł na tyłe, aby spróbować coś mu wyjaśnić.

— Widzisz, synu, na owce mówi się, że są zwierzętami domowymi. Tak samo na psy. No i możemy udomowić sobie owce i możemy udomowić psy, żeby pilnowały owiec, ale żeby mieć mądrego, czujnego pasterza, który będzie wiedział, co robić, gdy coś się nagle przydarzy, i który przyjdzie nam o tym powiedzieć, cóż, do tego potrzebny jest człowiek.

— O rany, tato — jęknął wtedy niepocieszony, kopiąc ze złością laskę pasterską, którą dostał — to czemu — jak się to mówi — nie UDOMOWIĆ człowieka?

Ojciec się roześmiał, po czym ruszył w dół po zarośniętym zboczu.

— Podobno są tacy, którzy tego próbują — zawołał na pożegnanie — i podobno coraz lepiej im to idzie. Kłopot w tym, że jak się człowieka udomowi, to nie wart jest funta kłaków jako pasterz. Gdy go ujarzmisz, traci polot i zacięcie do pracy. Nie zależy mu na niej i staje się bezużyteczny.

Na tym pokrótce polegał problem, uświadomił sobie Garomma. Sługa Bezpieczeństwa, aby dobrze spełniał swoje obowiązki, nie mógł być udomowiony.

Próbował używać tych owczarków jako szefów Bezpieczeństwa, próbował wciąż na nowo. Ale zawsze okazywało się, że są do niczego i że trzeba ich zastąpić ludźmi. A ludzie — po roku, trzech latach, pięciu latach na stanowisku — wcześniej czy później sięgali po najwyższą władzę i trzeba było ich z żalem zlikwidować.

Podobnie jak obecny Sługa Bezpieczeństwa właśnie miał zostać zlikwidowany. Tylko że… ten człowiek był tak cholernie przydatny! Trzeba było idealnie zgrać te sprawy, żeby rzadka, pełna polotu osobowość, jakby stworzona na to stanowisko, służyła jeszcze jak najdłużej, a jednocześnie żeby zniszczyć go w chwili, gdy zagrożenie weźmie górę nad użytecznością. A ponieważ w wypadku właściwego człowieka takie zagrożenie istniało od samego początku, trzeba było bezustannie, uważnie obserwować…

Garomma westchnął. Ten problem stanowił właściwie jedyną niedogodność w świecie nastawionym na spełnianie jego zachcianek. Ale był to problem, przed którym nie dało się uciec, nawet w snach. Ostatnia noc była rzeczywiście okropna.

Moddo znów dotknął jego kolana, przypominając mu, że jest na widoku. Otrząsnął się ze złych myśli i uśmiechnął z wdzięcznością. W końcu sny to tylko sny, nic więcej.

Tłumy zostawili już za sobą. Przed nimi wielkie żelazne wrota Centrum Edukacji rozchyliły się powoli i pojazd wtoczył się do środka. Gdy tylko policjanci jednym sprawnym manewrem odjechali na boki, uzbrojeni strażnicy Centrum Edukacji, ubrani w sztywne białe szaty, stanęli na baczność. Garomma, niezgrabnie podtrzymywany przez Moddo, wspiął się na szczyt pojazdu w chwili, gdy Orkiestra Centrum wspomagana przez Chór buchnęła grzmiącym, wstrząsającym credo Hymnu Ludzkości:

Pracuje Garomma za dnia i w nocy, Zastąpić Garommę nie w naszej mocy, Garomma służy ze wszystkich sił, Bym szczęście miał ja, byś szczęście miał ty…

Odśpiewawszy pięć linijek, by uczynić zadość protokołowi, orkiestra zaczęła Pieśń Edukacji, a Wice-Sługa Edukacji, prosty jak trzcina, dobrze odżywiony młodzieniec, zszedł po schodach prowadzących do wnętrza budynku. Jego rozpostarcie ramion i zwyczajowe „Służ nam, Garommo”, mimo iż niedbałe, były całkiem poprawne. Odsunął się na bok, aby Garomma i Moddo mogli wejść na schody, po czym, sztywno wyprostowany, ruszył za nimi. Chór z czcią zawodził w wysokich tonach. Przeszli pod olbrzymim łukiem z wyrytą sentencją: „Niech wszyscy uczą się od Sługi Wszystkich” i ruszyli długim korytarzem w głąb olbrzymiej budowli. Szare suknie Garommy i Moddo powiewały w takt ich kroków. Wzdłuż ścian tłoczyli się niżsi urzędnicy, wykrzykując: „Służ nam, Garommo! Służ nam! Służ nam! Służ nam!”

Może nie były to aż tak szalone podrygi jak tłumów na ulicy, stwierdził Garomma, ale te okrzyki uwielbienia były całkiem zadowalające. Ukłonił się, rzucając szybko okiem na Moddo. Omal się nie roześmiał. Sługa Edukacji jak zwykle kroczył nerwowo i niepewnie. Biedny Moddo! Po prostu nie był stworzony na tak wysokie stanowisko. Wysoki, krzepki mężczyzna, poruszał się z gracją znużonego zbieracza jagód. Przypominał wszystko, tylko nie jednego z najważniejszych urzędników w państwie.

I to właśnie był jeden z powodów, dla których był całkowicie niezbędny. Moddo miał po prostu na tyle rozumu, żeby wiedzieć, jak bardzo się na to stanowisko nie nadaje. Gdyby nie Garomma, dalej szukałby jakichś interesujących różnic w statystyce w którymś z pomniejszych wydziałów Służby Edukacji. Wiedział, że nie ma dość siły, aby radzić sobie sam. Nie był też na tyle przyjacielski, by stworzyć jakieś układy. Tylko jemu, spośród wszystkich Sług w całym Gabinecie, Garomma mógł całkowicie zaufać.

Pod wpływem nieśmiałego dotyku ręki Moddo skręcił w drzwi olbrzymiej sali wystrojonej z przepychem na jego przybycie i wszedł na pokryty złotogłowiem podest. Usiadł na nie heblowanym drewnianym stołku postawionym na szczycie. W chwilę później Moddo zasiadł na krześle o jeden stopień niżej, a Wice-Sługa Edukacji zajął miejsce znów o jeden stopień pod nim.