Выбрать главу

Moddo, Sługa Edukacji, Ubogi Nauczyciel Ludzkości, skorzystał z chwili przerwy pomiędzy dwoma wystąpieniami i wychylił się do tyłu, żeby szepnąć Garommie:

— Muszę doglądnąć kilku spraw, zanim pojedziemy z powrotem. Czy mógłbym się oddalić? To… nie zajmie więcej niż dwadzieścia, dwadzieścia pięć minut.

Garomma rzucił mu chmurne spojrzenie.

— Nie mogą poczekać? To tak samo twój wielki dzień, jak i mój. Chcę, abyś był przy mnie.

— Wiem, Garommo, i jestem ci za to wdzięczny. Ale… — dotknął błagalnie kolana Sługi Wszystkich — proszę, abyś zezwolił mi zająć się nimi. Są niezwykle pilne. A jedna z nich dotyczy… pośrednio dotyczy Sługi Bezpieczeństwa i może pomóc ci podjąć decyzję, czy chcesz pozbyć się go właśnie teraz.

Z twarzy Garommy zniknął niechętny wyraz.

— Jeśli o to chodzi, to jak najbardziej. Ale wróć, zanim skończy się ceremonia. Chcę, abyśmy wyszli razem.

Moddo skinął głową i wstał. Odwrócił się twarzą do wodza.

— Służ nam, Garommo — rzekł, rozpościerając ramiona. — Służ nam, służ nam, służ nam. — Wyszedł tyłem z sali, cały czas zwrócony twarzą do Sługi Wszystkich.

Na korytarzu szybko przeszedł przez szpaler salutujących strażników Centrum Edukacji w stronę prywatnej windy. Nacisnął guzik trzeciego piętra. I dopiero wtedy, gdy drzwi się zamknęły i winda ruszyła, pozwolił sobie na jeden, lekki, wykrzywiający usta uśmiech.

Ileż kłopotów musiał przezwyciężyć, zanim wcisnął tę ideę w tępy łeb Garommy. Naczelną zasadą współczesnego naukowego rządzenia jest uczynienie go tak dyskretnym, że aż pozornie nie istniejącym, używanie iluzji wolności, żeby naoliwić niewidzialne kajdany, a przede wszystkim: rządzenie w imię czegokolwiek, tylko nie rządzenia!

Garomma wyraził to na swój wydumany sposób któregoś dnia, kiedy niedługo po ich wielkim przewrocie stali razem — wciąż jeszcze niezbyt dobrze się czując w roli władców — obserwując budowę nowej Szopy dla Służby na pogorzelisku starej, stojącej tu niemal pół wieku. Wielki, kolorowy neon na szczycie nie ukończonej jeszcze budowli rozgłaszał wszem i wobec, że Z TEGO MIEJSCA WSZYSTKIE WASZE POTRZEBY BĘDĄ ZASPOKOJONE, Z TEGO MIEJSCA SŁUŻYĆ WAM BĘDĄ LEPIEJ I GODNIEJ NIŻ KIEDYKOLWIEK. Garomma wpatrzył się w ten neon, który ukazywał się na ekranach wszystkich odbiorników wideo na całym świecie — w domach i w fabrykach, w biurach, szkołach i na obowiązkowych wiecach — systematycznie co godzinę.

— Mój ojciec mawiał jakoś tak podobnie — zwrócił się w końcu do Moddo z tym szczególnym chichotem, który oznaczał, że uważa tę myśl za całkowicie oryginalną. — Dobry kupiec, jeśli będzie mówił dość długo i dość przekonująco, wmówi człowiekowi wszystko. Nawet że najostrzejsze ciernie są delikatne jak płatki róż. Musi tylko bez przerwy nazywać je różami, no nie, Moddo?

Moddo powoli skinął wtedy głową, udając, że jest uderzony trafnością tego rozumowania i że potrzebuje czasu, aby odkryć wszystkie jego niuanse. A potem jak zawsze rozważając tylko wszelkie możliwości utajone w pomyśle Garommy, przeszedł do udzielenia nowemu Słudze Wszystkich kolejnej lekcji.

Podkreślił konieczność unikania wszelkich zewnętrznych pokazów pompy i przepychu, czyli to, o czym zapominali tak niedawno zlikwidowani dygnitarze poprzedniej ekipy. Wykazał, że Słudzy Ludzkości muszą dbać o to, aby takimi właśnie ich widziano — pokornymi narzędziami woli szerokich mas. Wtedy każdy, kto będzie działał przeciw kaprysom Garommy, zostanie ukarany, nie za to, że nie posłuchał władcy, ale za to, że działał przeciw woli zdecydowanej większości ludzkiej rasy.

I zaproponował wtedy nowość, nad którą rozmyślał od dłuższego czasu: okresowe wywoływanie klęsk żywiołowych w regionach, które cały czas były lojalne i posłuszne. To miało podkreślić fakt, że Sługa Wszystkich jest rzeczywiście tylko człowiekiem, jego obowiązki są ogromne i czasem nie daje im rady.

Wzmacniało to ogólne wrażenie, że zadanie koordynacji dóbr i usług na całym świecie stało się już zbyt skomplikowane, aby je z powodzeniem wykonać. To z kolei dopingowało ludzi do dokonywania cudów fanatycznej lojalności i samodyscypliny, tak żeby przynajmniej zwrócić na siebie uwagę Sługi Wszystkich.

— Oczywiście — zgadzał się Garomma. — Właśnie to powiedziałem. Po prostu nie mogę się zorientować, że to ty kierujesz ich życiem i że sami ci pomagają to robić. Widzę, że chwytasz, o co mi chodzi.

On chwytał, o co Garommie chodzi! On, Moddo, który od młodości prowadził studia nad koncepcją powstałą przed wiekami, kiedy rodzaj ludzki wynurzał się dopiero z chaosu prymitywnego samowładztwa i decyzji osobistych, aby utworzyć współczesne zorganizowane społeczne uniwersum… on chwytał, o co chodzi!

Wówczas jednak uśmiechał się z wdzięcznością za oświecenie. Ale dalej stosował wobec samego Garommy techniki, których uczył Garommę stosowania wobec masy ludzkiej jako całości. Rok po roku, udając, że jest zaabsorbowany zawiłościami projektu podjętego w Służbie Edukacji, w rzeczywistości zostawił jego planowanie w rękach podwładnych — sam koncentrując się na Garommie.

A dzisiaj, choć na zewnątrz ogłaszał całkowitą kontrolę nad umysłami całego pokolenia ludzi, sam smakował po raz pierwszy caikowitą kontrolę nad Garommą, Przez ostatnie pięć lat starał się wyrazić swoje panowanie w formie łatwiejszej w użyciu niż skomplikowane mechanizmy potrzeb i wzorów zachowań.

Dziś po raz pierwszy znojne godziny delikatnej, potajemnej indoktrynacji zaczęły przynosić wspaniałe owoce. Wyciągnięcie ręki, stymulacja dotykowa, w odpowiedzi na którą zaprogramował umysł Garommy, za każdym razem wywoływała pożądane efekty!

Idąc korytarzem trzeciego piętra do niewielkiego gabinetu Looba, szukał właściwego określenia. W końcu uznał, że jest to jak obrócenie wielkiego okrętu za pomocą koła sterowego. Koło wprawiało w ruch silnik sterowy, silnik sterowy napierał na niewiarygodną masę steru i ruchy steru wreszcie zmuszały olbrzymi statek do skrętu i zmiany kursu.

Nie, zreflektował się, niech Garommą ma swoje chwile triumfu i niech przyjmuje pochlebstwa, niech ma tajne pałace i setki konkubin. Jemu wystarczy od czasu do czasu jedno dotknięcie… i świadomość całkowitej kontroli.

Poczekalnia gabinetu Looba była pusta. Stał tam przez chwilę zniecierpliwiony, po czym zawołał:

— Loob! Czy ktoś tu w ogóle pracuje? Mam mało czasu! Niski, pulchny człowieczek ze spiczastą bródką wbiegł do poczekalni.

— Moja sekretarka… i w ogóle wszyscy poszli na przywitanie Sługi Wszystkich… taki bałagan… jeszcze nie wróciła. Ale postarałem się — ciągnął, wreszcie odzyskawszy normalny oddech — odwołać wszystkich innych pacjentów na czas twojej obecności w budynku. Proszę, wejdź.

Moddo wyciągnął się na kanapce w gabinecie Uzdrowiciela.

— Mam wolne tylko jakieś… jakieś piętnaście minut. Muszę podjąć bardzo ważną decyzję, a ten ból rozrywa mi czaszkę.

Palce Looba objechały wokół szyi Moddo i zaczęły spokojnie masować tył jego głowy.

— Zrobię, co będę mógł. A teraz spóbuj się rozluźnić. Zupełnie na luzie. O tak. Rozluźnij się. Czy czujesz ulgę?

— Olbrzymią — odetchnął Moddo. Musi jakoś wciągnąć Looba do swojej osobistej świty, żeby był przy nim, gdziekolwiek pojedzie z Garommą. Ten człowiek był niezastąpiony. Wspaniale byłoby mieć go stale przy sobie. Trzeba tylko oswoić Garommę z tą myślą. A w tej chwili wystarczy już sama sugestia. — Czy mógłbym dziś po prostu mówić? — zapytał. — Jakoś nie mam dziś ochoty na… na wolne skojarzenia.

Loob usiadł w grubo wyścielanym fotelu za biurkiem.