Выбрать главу

— Rób, na co masz ochotę. Jeśli chcesz, przytocz jakieś szczegóły twoich obecnych kłopotów. Mam nadzieję, że przez te piętnaście minut zdołasz się zrelaksować.

Moddo zaczął mówić.

Był to dzień całkowitej kontroli…

Loob, Uzdrowiciel Myśli, Asystent Trzeciego Wicesługi Edukacji, przeczesał palcami trójkątną bródkę będącą oznaką jego zawodu i z rozkoszą wchłaniał w siebie poczucie najwyższej władzy, władzy absolutnej, o jakiej do tej pory żaden człowiek nie ośmielił się zamarzyć.

Całkowita kontrola. Całkowita…

Bardzo by go cieszyło, gdyby mógł bezpośrednio pokierować sprawą Sługi Bezpieczeństwa, ale tego typu przyjemności są tylko kwestią czasu. Jego laboranci z Biura Badań nad Uzdrowieniem już niemal rozwiązali problem, jaki przed nimi postawił. Tymczasem mógł zaplanować zemstę i radować się swoim nieograniczonym panowaniem.

Słuchał, jak Moddo ostrożnie, unikając szczegółów, opowiada o swoich kłopotach, i zasłaniał twarz pulchną ręką, żeby ukryć szyderczy uśmiech. Ten człowiek naprawdę wierzył, że po siedmiu latach bezpośredniej terapii może takie szczegóły ukryć przed Loobem!

Ależ oczywiście. Musiał w to wierzyć. Loob stracił pierwsze dwa lata na restrukturyzacji całej jego psychiki wokół tej wiary, a potem — dopiero potem — zaczął prowadzić transfer myśli na pełną skalę. Po tym, jak przeniósł na siebie uczucia, które Moddo miał w dzieciństwie wobec rodziców, zaczął zgłębiać teraz już nic nie podejrzewający umysł. Najpierw nie chciał wierzyć temu, co sugerowały odkrycia. Później, gdy już lepiej poznał pacjenta, upewnił się całkowicie i aż mu dech zaparło, taka to była gratka.

Od ponad dwudziestu pięciu lat Garomma jako Sługa Wszystkich rządził ludzkością, a jeszcze dłużej Moddo jako ktoś w rodzaju sekretarza osobistego sprawował nad Ga-rommą kontrolę w każdej istotnej dziedzinie.

Tak więc od pięciu lat on, Loob, jako psychoterapeuta i niezbędna podpora rozbitej, załamanej jaźni, kierował Moddo, a przez to panował nad światem w sposób niepodważalny, przez nikogo nie kwestionowany i… zupełnie nieznany.

Człowiek stojący za człowiekiem stojącym za tronem. Cóż może być bardziej bezpiecznego?

Oczywiście pracowałby skuteczniej, gdyby chwycił w terapeutyczne szpony samego Garommę. Ale wtedy wystawiłby się za bardzo na widok publiczny. Będąc osobistym psychiatrą Sługi Wszystkich stałby się celem podejrzliwej zazdrości każdej spiskującej kliki z wyższych sfer. Nie, lepiej być tym, który strzeże strażnika, zwłaszcza że ten strażnik okazuje się najważniejszym człowiekiem w całej hierarchii Szopy dla Służby.

A potem, pewnego dnia, kiedy jego laboranci znajdą odpowiedź na jego pytania, pozbędzie się Sługi Edukacji i obejmie bezpośrednią kontrolę nad Garommą za pomocą nowej metody.

Przysłuchiwał się z rozbawieniem, jak Moddo rozważa sprawę Sługi Bezpieczeństwa, tak jakby to był hipotetyczny ktoś w jego wydziale, kogo należało zastąpić. Musiał zdecydować, któremu z dwóch doskonale pasujących podwładnych powierzyć tę pracę.

Loob zastanawiał się, czy pacjent zdaje sobie sprawę, jak przejrzyste są jego wybiegi. Nie, to się rzadko zdarzało. Ten był człowiekiem, którego potargany umysł był tak zmanipułowany, że jego dalsze funkcjonowanie zależało od dwóch czynników: nieodpartej potrzeby konsultowania się z Loobem, gdy tylko pojawiała się najmniejsza wątpliwość, i wiary, że może to zrobić, nie przedstawiając prawdziwych okoliczności sytuacji.

Gdy pacjent na kanapce skończył swe niejasne, mętne wywody, Loob przejął inicjatywę. Gładko, cicho, niemal bez żadnej intonacji, streścił to, co powiedział Moddo. Pozornie zdawać by się mogło, że po prostu powtarza myśli pacjenta w bardziej uporządkowany sposób. W rzeczywistości przeformułował je starannie, tak że rozważając potem swe osobiste problemy i postawy Sługa Edukacji nie będzie miał wyboru. Będzie zmuszony wybrać młodszego spośród dwóch kandydatów, tego, który przedstawiał najmniejsze zagrożenie dla Związku Uzdrawiaczy.

Nie żeby była między nimi jakaś wielka różnica. Najważniejsze, iż będzie to dowód całkowitej kontroli. Polegało to na zmuszeniu Moddo, aby przekonał Garommę, że musi pozbyć się Sługi Bezpieczeństwa w czasie, gdy Słudze Wszystkiego nie groził żaden specjalny kryzys. Tak naprawdę, to w czasie, kiedy był w pełni sił.

Ale trzeba przyznać, że dodatkową przyjemność sprawiał mu fakt, iż może ostatecznie zniszczyć człowieka, który przed laty, jako Szef Bezpieczeństwa Czterdziestego Siódmego Okręgu, był odpowiedzialny za śmierć jedynego brata Looba. Ten podwójny sukces był rozkoszą równą zjedzeniu dwusmakowej tarty, z których słynęły rodzinne strony Uzdrowiciela. Westchnął głęboko na to wspomnienie.

Moddo usiadł na kanapce. Zacisnął wielkie dłonie na obitych tkaniną bokach i przeciągnął się.

— Zdziwisz się, Loob, gdy ci powiem, jak bardzo mi pomogła ta krótka sesja. Ból głowy… zniknął; niezdecydowanie… też. Nawet zwykła rozmowa na ten temat zdaje się wyjaśniać wszystko. Teraz dokładnie wiem, co mam zrobić.

— To dobrze — odrzekł Loob Uzdrowiciel spokojnym, dokładnie obojętnym głosem.

— Spróbuję przyjść jutro na całą godzinę. I myślałem o tym, żeby cię przenieść do mojego osobistego sztabu, żebyś mógł rozplątywać te supły, gdy tylko się pojawią. Ale jeszcze się ostatecznie nie zdecydowałem.

Loob wzruszył ramionami i odprowadził pacjenta do drzwi.

— To zależy wyłącznie od ciebie. Jeśli tylko uważasz, że tak ci mogę lepiej pomóc.

Patrzył, jak wysoki, zwalisty mężczyzna idzie korytarzem w stronę windy. „Jeszcze się ostatecznie nie zdecydowałem”. I nie zdecyduje się — przynajmniej dopóki Loob mu nie każe. Loob podrzucił mu ten pomysł sześć miesięcy temu, ale zabronił podejmować jakichkolwiek działań. Nie był pewien, czy taka bliskość Sługi Wszystkich w tej chwili mu się opłaca. A poza tym był ten wspaniały programik w Biurze Badań nad Uzdrawianiem, któremu chciał na razie poświecić maksimum uwagi.

Sekretarka weszła i natychmiast wzięła się do pracy przy maszynie. Loob postanowił zejść na dół i sprawdzić dzisiejsze postępy. W tym całym zamęcie wokół przybycia Sługi Wszystkich na celebrację całkowitej kontroli z pewnością praca badawcza została poważnie zakłócona. A przecież rozwiązanie mogło się pojawić w każdej chwili. Poza tym lubił sprawdzać ich sposób dociekania, szukając jakiegoś talentu; normalnie ci laboranci nie mieli za grosz wyobraźni!

Schodząc na parter, zastanawiał się, czy Moddo gdzieś w głębinach swojej psyche zdawał sobie sprawę, jak bardzo uzależnił się od Uzdrowiciela, jak bardzo go potrzebował. Ten człowiek był kłębkiem obaw i niepewności. Oczywiście utrata rodziców w dzieciństwie nie miała z tym wiele wspólnego, ale jego liczne zahamowania już wtedy dochodziły do głosu. Nigdy nawet przez chwilę nie podejrzewał, że wybrał Garommę na jawnego wodza, ponieważ bał się wziąć za cokolwiek osobistą odpowiedzialność. Nie domyślał się, że ta fałszywa osobowość, którą z dumą pokazywał światu, jest nim samym, tyle że nauczył się pozytywnie wykorzystywać swoje obawy i wrodzoną nieśmiałość. Ale jedynie do pewnego stopnia. Siedem lat temu, kiedy zajrzał do gabinetu Looba („szybciutki seans dla zbadania pewnych drobnych kłopotów”), był na skraju kompletnego załamania. Loob do pewnego stopnia naprawił całą poszarpaną konstrukcję i przydał jej nieco inne funkcje. Odtąd funkcjonowała dla Looba.

Potem nie mógł uciec od myśli, czy starożytni byliby w stanie zrobić cokolwiek z przypadkiem Moddo. Starożytni, przynajmniej według Tradycji Mówionej, stworzyli tuż przed erą współczesną rodzaj psychoterapii, która czyniła cuda w dziedzinie zmian indywidualnych i reorganizacji osobowej.