Выбрать главу

Wolfe lekko się cofnął. Adrian mówił szybko, jego głos podnosił się i opadał jak fale, które przywołał, żeby przemówienie brzmiało bardziej poetycko.

To powinno dać mu do myślenia i rozwalić go psychicznie, prychnął Brian z radością. Dobra robota, Audie. Wytrąciłeś go z równowagi. Teraz dobij drania.

– W porządku, profesorze. – Wolfe kalkulował tak szybko jak Adrian. – Niech pan gada, w czym rzecz.

– Chcę, żeby oprowadził mnie pan po swoim świecie. Świecie mroku.

Mężczyzna skinął głową.

– To duże miejsce. Strasznie duże, profesorze. Muszę wiedzieć dlaczego.

– Różowa czapka – odparł Adrian. Bezsensowna odpowiedź. Ale przez to niepokojąca dla Wolfe'a. Zrobił krok naprzód. Pistolet ściskał oburącz na wysokości oczu. – O to chodziło? – spytał. – Rozumiem. Rzeczywiście tak lepiej trzymać broń.

Wolfe znów się cofnął. Adrian zauważył, że po twarzy faceta przebiegł cień strachu.

– Nie zabijesz mnie.

– Pewnie nie. Ale chyba nie opłaca się panu ryzykować.

W pokoju na chwilę zapadła cisza. Adrian wiedział, co przestępca teraz powie. Tak naprawdę istniało tylko jedno logiczne wyjście z sytuacji. A to, o co prosił z pistoletem w ręku, nie było aż tak straszne.

– No dobrze, profesorze. Zróbmy, jak pan chce.

Ustępstwo. Pewnie nieszczere, ale Adrian stwierdził, że przynajmniej udało mu się wyrównać układ sił. Wkrótce wkroczą na terytorium Wolfe'a. Jednak tajemnica Adriana – jak bardzo jest nieobliczalny? – złamała zimną, racjonalną osobowość przestępcy. Adrian nigdy nie uważał się za osobę jakoś szczególnie przebiegłą, ale przy tej okazji nie mógł powstrzymać uśmiechu. Szaleństwo umierającego miało odrobinę większą siłę przebicia od psychopatycznych żądz Wolfe'a. Teraz trzeba tylko połączyć jedno z drugim.

Przesunął torbę z komputerem w stronę mężczyzny.

– Niech pan pokaże – zażądał.

– Co?

– Wszystko.

Wolfe wzruszył ramionami, ale zdradził go zapał, z jakim sięgnął po komputer.

Czas rozpłynął się w kaskadzie obrazów. Każdy inny, a jednak wszystkie takie same. Różne rasy, pozycje, perwersje, młode i stare ciała zalały ekran telewizora podłączonego do laptopa Rose. Jak maestro dyrygujący orkiestrą, Wolfe pokazywał Adrianowi, co skrywa się w głębinach Internetu. Oszałamiający, bezkresny ocean otępiającego seksu. Udawana namiętność, w której chodzi tylko i wyłącznie o jawną pornografię, nie o prawdziwą bliskość.

Wolfe okazał się wytrawnym przewodnikiem. Wergiliuszem Adriana we wszystkich jego dociekaniach.

Nie wiedział, jak długo to trwało. Stracił rachubę. A skrępowanie, jakie budził w nim ten pokaz obnażonej intymności, szybko prysło. Powtarzalność studziła emocje.

Wolfe wcisnął parę klawiszy i obrazy na ekranie zmieniły się. Spoglądała na nich kobieta w obcisłej czarnej skórze. Zapraszała miłośników pejcza. Wstęp za jednorazową opłatą. Niecałe czterdzieści dolarów.

– Proszę patrzeć uważnie, profesorze – polecił Wolfe.

Wpisał następne komendy i pojawiła się inna kobieta w skórze. Ta też oferowała sadystyczne doznania, tyle że za sześćdziesiąt euro, i mówiła po francusku. Następna szybka seria uderzeń w klawisze. Trzecia kobieta w skórze podawała swoją cenę w jenach, usługi zachwalała po japońsku.

To była dla Adriana wymowna lekcja poglądowa.

– Czyli musi mi pan powiedzieć, czego szuka. Konkretnie. – Wolfe uśmiechnął się szeroko. Wyraźnie dobrze się bawił.

Otwierał stronę za stroną. Dzieci. Starcy. Grubasy. Tortury. – Co pana intryguje? Co fascynuje? Co kręci? Przyprawia o szybsze bicie serca? Cokolwiek to jest, można to gdzieś znaleźć.

Adrian przytaknął, zaraz jednak zmienił zdanie i pokręcił głową.

– Proszę pokazać, co interesuje pana.

Przestępca poruszył się niespokojnie.

– Nie sądzę, żebyśmy mieli te same pragnienia. A raczej nie chce pan wejść ze mną aż tak głęboko.

Adrian się zawahał. Dzięki pistoletowi zaszedł bardzo daleko; teraz jednak, kiedy patrzył Wolfe'owi w oczy, stwierdził, że ten nie wpuści go do swojego prywatnego świata nawet pod groźbą broni. Musiał go podejść od innej strony.

Czuł za plecami obecność brata, jakby Brian chodził z kąta w kąt, usiłując rozgryźć ten dylemat. Słyszał tupot jego nóg na twardej drewnianej posadzce, mimo że na podłogach w całym domu leżała wykładzina. Adrian wyczuł, że brat się zatrzymuje, nachyla nad nim i szepcze mu na ucho jak doradca królowi. Przekonaj go, Audie. Skuś go.

Łatwiej powiedzieć niż zrobić.

– Ale jak?

Musiał powiedzieć to na głos, bo Wolfe zesztywniał z zaskoczenia.

Kogo obaj znacie?

Adrian skinął głową.

– To ma sens – stwierdził. – On nie wie, dlaczego tak naprawdę tu jestem.

– Z kim pan rozmawia? – spytał Wolfe nerwowo.

Thomas nie odpowiedział.

– Muszę znaleźć Jennifer. Jest młoda. Szesnaście lat. Piękna.

– Nie rozumiem. To do mnie?

– Jennifer zniknęła – ciągnął Adrian. – Ale gdzieś jest. Muszę ją znaleźć.

– Ta Jennifer to pańska wnuczka czy ktoś taki?

– Muszę ją znaleźć. Jestem odpowiedzialny. Mogłem ich powstrzymać, nie pozwolić, żeby ją zabrali, ale nie zareagowałem dość szybko.

– Ktoś porwał tę Jennifer?

– Tak.

– Stąd?

– Mhm. Sprzed mojego domu.

– I myśli pan, że ją znam? Nonsens. Dostałem zakaz zbliżania się do nieletnich.

– Zna ją pan, choć sam pan tego nie wie. Pan w tym tkwi.

– Mówi pan od rzeczy, profesorze.

– Nieprawda. Po prostu pan tego nie rozumie. Jeszcze nie.

Mężczyzna skinął głową. To z jakiegoś powodu zabrzmiało logicznie.

– A gliny…

– Szukają. Ale nie wiedzą gdzie.

Wolfe wydawał się zdezorientowany i odrobinę zaniepokojony.

– I myśli pan, że ona jest gdzieś tutaj? – Wskazał na komputer.

Adrian przytaknął.

– To moja jedyna nadzieja. Jeśli ktoś porwał Jennifer, żeby ją wykorzystać i zabić, wszystko stracone. Ale jeśli ktoś zabrał ją, żeby… może zarobić pieniądze… zanim się jej pozbędzie, wtedy, cóż…

– Profesorze, jeśli ta dziewczyna gra w pornosach, kręci sekstaśmy czy w ogóle działa w tej branży, kurde, za cholerę jej nie znajdziemy. To jak szukać igły w stogu siana. Są miliony stron z milionami dziewczyn, które ochoczo specjalizują się we wszystkim, co ludziom strzeli do głowy. Tu można znaleźć wszystko pod słońcem, do wyboru, do koloru. Beznadziejna sprawa.

– Na pewno nie jest ochotniczką. Nie robi tego z własnej woli.

Wolfe zawahał się. Siedział z lekko rozchylonymi ustami, potem skinął głową.

– To zawęża zakres poszukiwań – przyznał.

Adrian rozejrzał się po małym salonie, jakby szukał porady u jednego z głosów. Tak naprawdę jednak zastanawiał się, co powiedzieć, by nie wyjawić za dużo. Kiedy się w końcu odezwał, jego głos był zniżony, ostry.

– Teraz rozumiem. – Zmrużył oczy i skupił wzrok na przestępcy. W tle słyszał, jak Brian go podjudza. – Musi pan oglądać zdjęcia. Tylko do tego ma pan dostęp, co, panie Wolfe? Zdjęcia to nie to samo co rzeczywistość… ale to na razie wystarczający substytut, zgadza się? Patrzy pan i puszcza wodze wyobraźni. To pomaga panu panować nad sobą, prawda? Bo musi pan grać na zwłokę. Nie może pan wrócić do więzienia, nie teraz, kiedy jest potrzebny matce. Ale to nadal w panu siedzi, ta wielka żądza. Tego nie da się ukryć. Musi pan więc ją jakoś rozładować, bo takie pragnienia same nie znikają. I to właśnie zapewnia panu komputer. Okazję, by fantazjować, spekulować i ogólnie zachowywać jakąś równowagę do czasu, aż coś się w pańskim życiu zmieni i znów będzie pan mógł robić to, czego pragnie. I nie ma pan z tego powodu wyrzutów sumienia, bo przecież chodzi pan do pracy i spotyka się z terapeutą i uważa, że całkowicie zamydlił mu oczy, czy nie tak? Bo domyślił się pan, że fascynuje go mroczna strona seksu i może pan go tak zamotać, że zgodzi się na wszystko. Chodzi o kontrolę, prawda, panie Wolfe? W tej chwili trzyma pan wszystko w swoim życiu pod kontrolą i czeka pan na właściwy moment, żeby wrócić do tego, o czym marzy pan nade wszystko – zamilkł.