Выбрать главу

Niech ci pokaże! - Brian pienił się obok niego.

– Proszę otworzyć jeden z tych osobistych plików – polecił Adrian.

Pistolet znów poszedł w górę. Tym razem jednak zdawało się, że świeci w jego dłoni. Adrian postanowił, że jeśli zajdzie potrzeba, to go użyje. Wolfe musiał to wyczuć.

Wykrzywił się gniewnie, ale bardzo mało przekonująco.

Zerknął na komputer, potem na ekran telewizora. Wcisnął kilka klawiszy. Pojawiło się zdjęcie bardzo młodej – może jedenastoletniej – dziewczyny. Naga patrzyła z ekranu wstydliwie, a przy tym jakby kusząco, wymownie, z miną, którą na twarzy dwa razy starszej kobiety uznano by za profesjonalną.

Wolfe wypuścił powietrze.

– Myśli pan, że mnie zna, co, profesorze?

– Na tyle, na ile potrzebuję. Wie pan o tym.

Mężczyzna milczał.

– Są miejsca… – zaczął powoli -…gdzie zaspokaja się niezwykłe gusty. Wyjątkowo głęboko ukryte miejsca. Nie chce pan tam wchodzić.

– Chcę – sprzeciwił się Adrian. – Tam jest Jennifer.

Wolfe wzruszył ramionami.

– Oszalał pan.

– To prawda. I może dobrze.

– Jeśli tę dziewczynę porwali, profesorze, i nawet jeśli gdzieś tam jest… – wskazał na komputer – lepiej po prostu przyjąć, że już nie żyje. Bo wcześniej czy później tak skończy.

– Jak my wszyscy – odparł Adrian. – Pan. Ja. Pańska matka. Na każdego kiedyś przychodzi czas. Ale jeszcze nie na Jennifer. Nie teraz.

Powiedział to z przekonaniem opartym tylko na przypuszczeniach.

Wolfe wydawał się zaintrygowany i niechętny jednocześnie – jakby te dwa sprzeczne uczucia toczyły w nim bój.

– I co pańskim zdaniem mogę zrobić? – spytał, choć to pytanie rozbrzmiewało w pokoju przez cały wieczór.

Adrian czuł na ramionach dłonie brata. Brian go ściskał i jakby popychał do przodu.

– Oto, czego chcę, panie Wolfe. Niech pan użyje swojej wyobraźni. Tak samo jak zawsze, kiedy przechodzi pan obok szkolnego podwórka podczas długiej przerwy…

Wolfe zesztywniał.

– Niech pan postawi się na miejscu kogoś innego. Proszę się zastanowić, kim byłby pan, gdyby miał Jennifer w swoich rękach. Proszę mi powiedzieć, co by pan z nią zrobił, jak i gdzie, i dlaczego. I niech pan sobie wyobrazi, że u pańskiego boku jest kobieta. Młoda kobieta, która pana kocha i pragnie panu pomóc.

Przestępca słuchał uważnie.

– …I chcę, panie Wolfe, żeby wyobraził pan sobie, jak mógłby zarobić na Jennifer.

– Czyli że mam…

– Ma pan być tym, kim jest. Tylko jeszcze bardziej.

– I jeśli to zrobię, to co?

Adrian się zamyślił.

Daj mu to, czego chce, podszepnął Brian.

– To znaczy co? – spytał Adrian.

Wolfe znów mu się uważnie przyjrzał.

Tacy jak on chcą tylko jednego, oznajmił Brian pewnym głosem.

Prywatności, pomyślał Adrian.

– Nie zdradzę detektyw Collins, czym się pan zajmuje. Nie powiem jej o komputerze pańskiej matki. Ani jej, ani nikomu innemu. Jak już znajdzie pan Jennifer, będzie pan mógł znowu być sobą i czekać dnia, kiedy wszystkich omami na tyle, by przestali zwracać na pana uwagę.

Wolfe się uśmiechnął. Całkiem życzliwie.

– No to dobiliśmy targu, profesorze.

Rozdział 30

Terri Collins cały ranek oglądała ziarniste czarno-białe obrazy z monitoringu dworca autobusowego i słuchała niezbornych kłamstw dwóch studentów. Nieudolnie usiłowali znaleźć niewinne wytłumaczenie faktu, że czujny policjant drogówki znalazł na tylnym siedzeniu ich samochodu kilkanaście komputerów, telewizorów i konsoli PlayStation. Zatrzymał ich za przekroczenie prędkości. Jakim trzeba być idiotą, żeby tak gnać po włamaniu? – zastanawiała się. Wystarczyło rozdzielić dwóch młodzieńców i przesłuchiwać dotąd, aż w ich wersjach pojawią się rozbieżności.

Terri znalazła chwilę, by skontaktować się z szefem ochrony uczelni, uprzedziła też dyspozytorów, żeby spodziewali się telefonów od wzburzonych studentów, którzy po powrocie z weekendu odkryją, że ich wynajęte mieszkania zostały splądrowane.

Co roku prowadziła kilka tego typu spraw – głupota takich włamań piekielnie ją nudziła. Czasem zastanawiała się, jak to jest, że rok w rok w rozmaitych kampusach pojawiają się nowi studenci, którzy szczerze wierzą, że oni pierwsi wpadli na genialny pomysł obrobienia kolegów. Wiedziała, że wcześniej czy później jeden z dwóch mężczyzn – właściwie jeszcze chłopców – wsypie drugiego i opowie o całym idiotycznym planie. Wypisała już formularze aresztowania, ale sądziła, że efekty będą mizerne. Posiedzą dzień-dwa w areszcie, a potem wymiar sprawiedliwości znajdzie sposób, by pod takim czy innym warunkiem ich wypuścić. Obaj będą się musieli gęsto tłumaczyć przed rodziną i przyszłymi pracodawcami. To już wasz problem, kretyni, pomyślała.

Szybko uwinęła się z papierkową robotą. To oderwało ją na jakiś czas od obrazów na ekranie, które fascynowały ją i głęboko niepokoiły jednocześnie, zarówno z uwagi na to, co pokazywały, jak i to, czego nie pokazywały.

Pierwsza sprawa: ani śladu Jennifer.

Musiała odbyć serię rozmów telefonicznych, żeby odszukać osobę, która przyniosła kartę kredytową matki Jennifer do banku w Lewiston w stanie Maine. Traf chciał, że to też była studentka. Przedstawiła całą historię – zupełnie niedorzeczną, a mimo to niewątpliwie prawdziwą. Dziewczyna pojechała do Bostonu ze swoim chłopakiem i dwiema koleżankami, żeby odwiedzić znajomych z liceum. Wracali nocnym autobusem, w mieście pełnym college'ów i uniwersytetów rzecz najzupełniej normalna. I potem stało się coś racjonalnie niewytłumaczalnego: rozpakowując plecak, studentka znalazła kartę kredytową wydaną przez bank, w którym nie miała konta, na nazwisko, którego nie znała. Skąd ten kawałek plastiku wziął się w zewnętrznej kieszeni plecaka, stanowiło zagadkę.

W innych okolicznościach dziewczyna po prostu by wyrzuciła visę, ale tak się składało, że tego dnia musiała pójść do swojego banku, więc zostawiła kartę kasjerowi. Ten sumiennie zadzwonił do wydziału bezpieczeństwa banku, który wydał kartę, a oni skontaktowali się z Mary Riggins.

Długi, kręty trop.

Kartą zapłacono za bilet do Nowego Jorku. Mekki uciekinierów.

Detektyw nie mogła tego zrozumieć. Dlaczego porywacze zwyczajnie nie wyrzucili karty?

Pomyłka?

Nie.

Chodziło o zmylenie tropu.

Trzy razy spytała studentkę, czy ona albo jej znajomi widzieli na dworcu nastolatkę, która odpowiadałaby rysopisowi Jennifer. Za każdym razem odpowiedź brzmiała: „Nie”.

Czy widziała kogoś innego? Kogoś, kto rzucał się w oczy? Podejrzanego?

Nie i nie, i nie.

Myśli kłębiły się w głowie Terri. W zimną determinację wdarł się niepokój. W wyobraźni przemykały jej dziwne pomieszane obrazy; wcześniej tego dnia rozmawiała z najgłupszymi możliwymi przestępcami, teraz zastanawiała się, czy jest na tropie przestępcy wyjątkowo przebiegłego. Czuła się jak uwięziona między dwoma biegunami: koszmarem i nudną rutyną. Gdzieś pośrodku znajdowała się Jennifer.