— Bałeś się? Czego?
— A tak... Nie wiedziałem, po co jeździ. To i myśli różne przychodziły.
— A teraz wiesz po co?
— Teraz nie wiem. Ale wiem, że nie o mnie chodzi.
— Jak to nie o ciebie? A dlaczego miało chodzić o ciebie? Wasyl rozstawionymi palcami czesał trawę, wpatrując się w nią z taką uwagą, jakby chodziło o wykonanie nader ważnego i pilnego zadania.
— Widzisz, Donko, lata już swoje mam. Ojciec kiedyś wspominał, że żenić się mi pora. To teraz, jak zaczął jeździć po okolicy... Myślałem: może żony dla mnie szuka. Jeździ tam i ówdzie, żeby sobie synową wybrać.
Donka zaśmiała się.
— Jak to tak?... Szukać? Na drodze jaką spotka i patrzy, czy będzie dobra na żonę dla ciebie, czy nie?... To zabawa.
— Wcale nie — ujął się za ojcem Wasyl. — Przecież zna ludzi tych i owych. Wie, że ten ma córkę czy tamten. To trzeba zobaczyć, jaka ona w domu. Czy ładna, czy gospodarna, czy zdrowa, jak jest koło niej. To się zajeżdża, niby przypadkiem, na pogawędkę i patrzy się. Wszyscy tak robią. Taki zwyczaj na świecie.
Donka była ubawiona. Iskrzyły się jej oczy i rozchylały w śmiechu wargi.
— No i co? — zapytała przechylając kokieteryjnie głowę. — Wypatrzył coś dla ciebie? — Nie wypatrzył, bo i nie o patrzenie mu chodzi. Swoje jakieś sprawy miał.
— To ty, biedny, jesteś zmartwiony — chichotała Donka, której nie opuszczał dobry humor. Wasyl powiedział ponuro:
— A tobie, Donka, w głowie tylko jedno: naśmiewać się ze mnie.
— Wcale się z ciebie nie naśmiewam — spoważniała nagle. — Ot, po prostu wesoło mi.
— To dlaczego mówisz, że ja się mam martwić? Przecież wiesz, że się cieszę.
— Wcale nie wiem, że się cieszysz. Skąd mogę wiedzieć? Siedzisz smutny, w trawę oczy wbiłeś, skąd mam wiedzieć, że się cieszysz? Wasyl chrząknął kilka razy i spod oka spojrzał na nią.
— Cieszę się, że obawa przeszła, że mi ojciec dziewczynę nie po sercu wybierze. Pomyśl sama: gdyby tobie na przykład takiego chłopaka gwałtem dawali, któren się tobie nie podoba.
Donka lekko wzruszyła ramionami. » — E, który by tam mnie chciał. I nie w głowie mi takie rzeczy.
Wasyl znowu spochmurniał.
— Bo pewno w mieście zostawiłaś jakiegoś, który ci się podoba?
— Nikogo nie zostawiłam.
— Nikogo? — zapytał nieufnie. — A może i nikogo. Bo ci się tak ten pisarz z gminy, pan Latosik, podobał... Wiadomo, krawat zielony nosi, perfumami od niego zalatuje.
Donka prychnęła jak kotka.
— To i co, że zalatuje? Czy to ja perfum nie wąchałam?
— A jednak jedwabną chusteczkę nałożyłaś.
— A cóż to, nie wolno mi chusteczki nałożyć?
— Pewno, że wolno. Czemuż nie? Głównie wtedy, kiedy jest dla kogo.
— Każdy gość jest gościem. A ten pisarz to nawet zezowaty.
— Zezowaty, nie zezowaty — zauważył Wasyl. — A wszystkie za nim latają.
— Jak wszystkie to nie ja. Coś ty, Wasyl, do niego upatrzył? A choćby mi się podobał, to dla ciebie przecież rzecz obojętna.
Wasyl wywiercił palcem w darni sporą dziurę, zanim odpowiedział:
— Jakby było obojętne, to ja by nic nie mówił. Widać nieobojętne.
— Nie rozumiem, co ci może na tym zależeć — z niewinną minką powiedziała Donka.
— Widać zależy.
— A dlaczego?
Wasyl opuścił głowę i posępnie odpowiedział:
— Bo ty, Donka, bardzo mi się podobasz.
— Ja? — zawołała z największym zdziwieniem, na jakie ją było stać.
— Pewno, że ty — mruknął Wasyl.
— Boże drogi, co tobie we mnie może się podobać!
— Nie wiem co... Skąd mogę wiedzieć... Wszystko mi się podoba.
— E, żartujesz ze mnie — zaśmiała się swobodnie. Wasyl poczerwieniał.
— Jakież to żartowanie — powiedział prawie ze złością — kiedy chcę się z tobą ożenić? Ożenek to żadne żarty.
— Ty ze mną? — zapytała prawie szeptem. — Nie mogę uwierzyć.
Wasyl niecierpliwie machnął ręką.
— Ot, takie i gadanie z babami. Mówię jej wyraźnie, to ona nie chce wierzyć. Ojciec ma rację. Z babami najtrudniej. Gdybym chłopu powiedział:
chcę się z tobą żenić, to ten dałby mi ludzką odpowiedź: tak albo nie. Donka wybuchnęła długim, głośnym śmiechem.
— Oj, Wasyl, Wasyl. Z chłopem byś się żenił. Co ty opowiadasz! Aż skuliła się ze śmiechu. Objęła swoje kolana, ukryła twarz między nimi i śmiała się bez przerwy. Nawet gdy umilkła, nie podniosła głowy. Wasyl zapytał:
— No więc, jak będzie z nami?
Ponieważ nie odpowiadała, ponowił pytanie:
— Donka, no jakże?...
Wobec jej dalszego milczenia serce mu wezbrało goryczą i zaczął mówić jakby do siebie:
— Ja wiem, że nie przypadłem tobie do gustu... Prosty ja chłop, a ty kształcona panna. I z miasta... Pewno, że w mieście przyjemniej jest żyć... Kto już raz miasta zakosztuje, temu wieś nie w smak... Chociaż na przykład profesor na odwrót, a to nie byle kto... Człowiek rozumny, bywały... Ale u ciebie inna sprawa, no, i niejednego lepszego ode mnie znajdziesz... Jak woli w sercu nie ma, to i sposobu nie ma... Wiedziałem ja to, wiedziałem, że mnie nie zechcesz...
Głos mu drgnął i umilkł. Po chwili dodał tonem rezygnacji:
— Ale cóż, myślałem, popytać nie grzech...
Znowu zapanowało milczenie. U góry stawu, przy rzeczce rozlegały się pierwsze żabie głosy. Słońce skryło się już zupełnie, od łąk spłynął chłodny powiew. Donka wstała i powiedziała cicho: — Późno już. Czas do domu.
Po chwilowej radości, która opanowała ją, gdy usłyszała wyznanie Wasyla, ogarnął ją nagły Smutek. Zrozumiała, że chłopak ten, który tak bardzo się jej podobał, nigdy nie zostanie jej mężem. Przeraziła ją nawet myśl, że stary Prokop, gdy dowie się o wszystkim, nazwie ją niewdzięczną. Przygarnął ją pod swój dach, a ona tak mu się odpłaciła, że zbałamuciła mu syna. Bo cóż, nie mogła tego przed sobą ukrywać, że od początku robiła wszystko, by się przypodobać Wasylowi. A rodzice jego gotowi pomyśleć, że robiła to, by złapać bogatego męża. Może to i prawda, co mówił Wasyl, że ojciec nie chce wtrącać się w wybór synowej, ale przecież nigdy się nie zgodzi, by została nią biedna sierota, uboga krewna, którą wziął na łaskawy chleb.