— Nie zauważyłem tego. Wygląda pani kwitnąco.
— Ach, jednak dostrzegł pan to?... Za to należy się panu nagroda. Rozejrzała się. Nikogo ze służby nie było. Wspięła się na palce i pocałowała go w usta.
— To jest pańskie honorarium uiszczone z góry. Teraz etyka lekarska nie pozwoli panu zostawić pacjentki bez opieki.
Naprawdę musiał być w lecznicy, lecz nie umiał jej o tym przekonać. Była usposobiona kapryśnie, wesoło i frywolnie. Zresztą ostatecznie do lecznicy można było rzeczywiście zatelefonować.
— Niechże pan zostawi swój kapelusz — przynaglała go. — Chodźmy. W jadalni lokaj zdążył już postawić drugie nakrycie.
— Teraz musi pan grzecznie na mnie poczekać — mówiła skubiąc klapę jego marynarki.
W wagonie było jednak dużo kurzu. Wezmę kąpiel, ale nie zajmie mi to więcej czasu niż dziesięć minut. O, może pan przez ten czas rozmówić się telefonicznie z lecznicą i wymyślić jakieś katolickie kłamstwo na swoje usprawiedliwienie.
Telefon był przeniesiony do sypialni. Nina rozmyślnie nie domknęła drzwi łazienki. Kąpiel widocznie była już przygotowana, gdyż po chwili do uszu Kolskiego dobiegł plusk wody. Rozmawiał ze starszą pielęgniarką, panią Żaczyńską. Po kolei, systematycznie wydał dyspozycje co do wszystkich swoich pacjentów i powiedział, że ważne sprawy zatrzymują go na mieście. Gdy po pięciu minutach odłożył słuchawkę, usłyszał głos pani Niny:
— Skończył pan?
— Tak, proszę pani.
— No widzi pan, jak jest z pańską megalomanią. Zdawało się panu, że lecznica rozpadnie się w gruzy, jeżeli pan nie przyjdzie. Tymczasem świetnie się bez pana. obejdą.
— Świetnie, nieświetnie. Właściwie powinienem tam być. Czy pozwoli pani, że zaczekam, na nią w hallu?
— Dobrze. Ale przedtem niech mi pan poda płaszcz kąpielowy. Tylko proszę na mnie nie patrzeć.
Kolski rozejrzał się po pokoju.
— Tu nie ma żadnego płaszcza, proszę pani.
— Oczywiście płaszcz jest tu. Tylko daleko ode mnie wisi i nie mogę poń sięgnąć.
— Więc jakże go pani podam? — zapytał zatroskanym głosem. Wybuchnęła głośnym śmiechem.
— Och, panie Janku, panie Janku! Po prostu wejdzie pan do łazienki, zdejmie pan płaszcz z wieszaka i poda mi. Czyż dla pana, jako dla lekarza, widok kobiety... nie ubranej jest czymś nadzwyczajnym?
— Zapewne nie — odpowiedział po namyśle. — Ale nie jestem tu w charakterze lekarza.
— A w innym charakterze nie widział pan nigdy kobiety nago? Był zupełnie speszony i dopiero po chwili się odezwał:
— W każdym razie nie mogę tego powiedzieć o takich kobietach, które... szanuję, które wymagają szacunku.
Widocznie rozbawiło ją to jeszcze bardziej, gdyż wciąż się śmiała.
— Upewniam pana, że żadna kobieta, która może się pokazać bez ubrania mężczyźnie, nie wymaga od niego szacunku. No, niech pan mi da ten płaszcz.
Nie było innego wyjścia. Trzeba było spełnić jej żądanie. Przygryzł wargi i wszedł do łazienki. Był to dość duży pokój kąpielowy, wyłożony różowymi kaflami. Na szczęście wanna znajdowała się w przeciwległym rogu, płaszcz zaś tuż przy drzwiach. Starał się na nią nie patrzeć. Lecz nie mógł ukryć swego zakłopotania. Siedziała w wannie, splecionymi rękami zakrywając piersi. Nie mógł nie zauważyć ślicznej spadzistości jej ramion i gorącego, brązowego koloru jej skóry. Nadrabiając miną i starając się opanować niepotrzebną pospieszność ruchów zdjął płaszcz i zbliżył się do wanny.
— Służę pani — powiedział głosem ochrypniętym.
— Ostrożnie, niechże pan go nie wrzuci do wody. Dlaczego pan jest niedobry i przygląda mi się? Przecież prosiłam pana... Mówiła to tonem zgorszenia. , — Wcale nie przyglądam się pani. — Zmarszczył brwi.
— Więc niech pan zamknie oczy i poda mi płaszcz.
Zastosował się do jej rozkazu. Usłyszał gwałtowny plusk wody, a później uczuł, jak trzymany przezeń włochaty płaszcz kąpielowy napełnia się gorącym ciałem.
— Dziękuję panu — powiedziała swobodnie.
Owinęła się płaszczem i zanim zdążył odejść, zarzuciła mu ręce na szyję.
— Jesteś czarujący z tą swoją wstydliwością — powiedziała mu szeptem i pocałowała go w ucho. — Czy będziesz mnie odtąd uważał za istotę wyuzdaną?...
— Cóż znowu — zaprotestował niepewnie. Tuż przy swoich widział jej zielone, iskrzące się oczy, ciekawe i badawcze. Musnęła ustami jego podbródek.
— Zawsze jesteś starannie ogolony. No dobrze, niech pan na mnie zaczeka w hallu.
Gdy pośpiesznie wyszedł z łazienki, zawołała jeszcze za nim:
— A nie pogniewa się pan na mnie, jeżeli do śniadania przyjdę w szlafroku? Tak mi się nie chce ubierać!
— Ależ proszę panią.
— Naprawdę pan prosi? — zapytała zaczepnie. — Zawsze wydawało mi się, że jestem dla pana obojętna...
— Wydawało się niesłusznie — odpowiedział bez przekonania.
— Za pięć minut będę gotowa.
Istotnie nie czekał dłużej. Przyszła w jasnozielonym szlafroczku. Zauważył, że w pośpiechu zostawiła na jednym policzku trochę więcej różu niż na drugim. Pomimo to wyglądała fascynująco. Śniadanie jadła z apetytem, nie przestając mówić. W pewnej chwili niespodziewanie rzuciła pytanie:
— I cóż się dzieje z tą pańską lekarką?
Powiedziała to lekkim tonem, lecz Kolski od razu najeżył się.
— Nie wiem, proszę pani. Jest poza Warszawą.
— I nie pisujecie do siebie?
— Nie — skłamał.
Pieszczotliwie położyła dłoń na jego ręku. Wiele dałby za to, by móc ją brutalnie odepchnąć.
— Widzi pan, panie Janku. Mówiłam panu, że to panu przejdzie. Czas robi swoje.
— Zapewne — mruknął niechętnie.
Był do głębi dotknięty jej słowami i gwałtownie szukał w myśli sposobu zemsty. Nie wiadomo dlaczego przyszło mu do głowy, że sprawi jej przykrość, jeżeli posądzi ją o jakieś bliższe stosunki z rotmistrzem Korsakiem. Widywał go w domu Dobranieckich dość często. Rotmistrz wprawdzie zachowywał się zupełnie poprawnie, nie można było jednak nie zauważyć, że jego uroda, rzeczywiście nieprzeciętna, i temperament podobały się kobietom.