Выбрать главу

Robert Silverberg

Program „Wahadło”

Dla Jima i Georga Benfordów

1

Erik

– 5 minut

Siła przemieszczenia wstrząsnęła nim jak nagły cios w brzuch. Walczył ze sobą, by nie zgiąć się wpół, żeby opanować kaszel i wzbierające wymioty. Był oszołomiony, a jego nogi usilnie próbowały umknąć gdzieś pod sufit. Doznania te trwały tylko ułamek sekundy. Potem poczuł się znacznie lepiej.

Nadal znajdował się w laboratorium, stał dokładnie naprzeciw swego brata bliźniaka — Seana oraz siebie samego. Sean i ta druga, bliźniacza wersja jego samego, siedzieli obok siebie, na platformie manewrowej na dziwacznych, trzynożnych krzesełkach. I czekali, aż to wszystko się wreszcie zacznie.

Dokładnie za pięć minut dojdzie do sprzężenia punktu osobliwego i siła przemieszczenia weźmie ich w swoje objęcia. Zanim zostaną wyrzuceni poza bramę czasu, przemkną z nieskończoną prędkością pomiędzy czarną a białą dziurą. Tymczasem siedzieli ogarnięci zdumieniem i wpatrywali się w niego — jeszcze jednego Erika — Erika2, który wyłonił się z tajemniczej, bezdennej studni czasu. Tego, który wyszarpnął pięć minut z przyszłości, aby stanąć tu przed nimi.

Erik pomyślał, że to niesamowite obserwować tak samego siebie. Widzieć się z zewnątrz…

Oczywiście w pewnym sensie przez całe swoje życie miał ku temu mnóstwo sposobności. Wystarczyło po prostu popatrzeć na brata. Spoglądanie w oczy Seana było prawie jak spoglądanie w lustro. Ten sam kolor oczu, w nich ten sam błysk czujności, te same szybkie i sprawne ruchy.

Teraz jednak było inaczej. Sean był jak jego lustrzane odbicie, lecz przecież nie był nim samym. Odbicie w lustrze pozostaje zawsze tylko wierną kopią. A poza tym Erik czuł, że wcale nie jest aż tak podobny do swego brata, jakby się wydawało. Teraz zaś patrzył na siebie samego, nie na Seana czy też swoje odbicie w lustrze. Widział siebie takim, jakim oglądali go przez cały czas inni ludzie.

Dziwne. Jego nos — nos tego drugiego Erika — był jakiś nie ten, uśmiech zaś wykrzywiał w niewłaściwe strony kąciki ust. Lewa brew znalazła się po prawej stronie, a prawa po lewej, przy czym prawa była uniesiona w górę. Cała twarz została zniekształcona…

Erik wędrował po laboratorium, zaglądając tu i tam jak bezcielesna zjawa. Ktoś zaczął go filmować, a on złapał się za uszy i machając dłońmi, zaczął stroić miny do kamery.

— Dokładnie pięć minut — odezwał się doktor Ludwig. — Perfekcyjne przemieszczenie. Perfekcyjna widoczność.

— Paradoks numer jeden — oświadczyła doktor White. — Duplikacja. Podwojenie tożsamości.

— I paradoks numer dwa-dodał Ludwig.-Kumulatywne i samomodyfikujące się parametry korekcji strumienia czasu.

— Co proszę? Mógłbyś to powtórzyć? — wtrącił Erik.

Doktor Ludwig zignorował pytanie, zachmurzył się i pogrążył w gąszczu pochłaniających go, zawiłych rozważań. Zdawało się, że dręczy go fakt, iż Erik w ogóle coś powiedział. Zupełnie jakby był dla niego irytującą muchą w tym wymagającym skupienia momencie.

Technicy rozciągali po całym pomieszczeniu przewody i przekazywali polecenia na terminale. Wszystkie twarze były pełne napięcia. Dla tych ludzi Czas Zero, moment pierwszego przesunięcia, był wciąż odległą o cztery i pół minuty przyszłością. Dokonywano ostatecznych wyskalowań i końcowych precyzyjnych wyrównań.

Paru ludzi z obsługi stało, wytrzeszczając na niego oczy. Wprawiło go to w zakłopotanie. Z pewnością właśnie tak patrzyliby na ducha. Dziwne. Asystowali już przecież przy wędrowcach pojawiających się na wstecznym czasie. Sean dopiero co przebył przesunięcie minus-pięćdziesiąt-minut, a sam Erik kilka godzin temu pojawił się na poziomie minus-pięćset-minut. Chociaż wiec on jeszcze tego nie doświadczył, to oni musieli mieć to za sobą. Lub przynajmniej powinni.

I wtedy przypomniał sobie o paradoksach modyfikujących czas przeszły. Każdy ruch wahadła koryguje wstecz ludzkie wrażenia i wspomnienia. Tak działo się przy wcześniejszych eksperymentach ze zwierzętami i robotami. Naukowcy spodziewali się, że i tym razem wystąpią podobne efekty. Nikt nie pamiętał pojawienia się Seana ani żadnego innego wcześniejszego przesunięcia, ponieważ one jeszcze się nie wydarzyły. Ale w momencie, kiedy wahadło zacznie się poruszać, one wydarzą się — w przeszłości. Zaczną działać modyfikujące korekty i wszyscy przypomną sobie tę przeszłość, która jeszcze nie zaistniała… Czy coś w tym rodzaju. Dawny sposób myślenia nie wystarczał, by odnaleźć w tym wszystkim sens. Teraz, kiedy podróż w czasie stała się faktem, należało odrzucić stare schematy myślowe.

Światła ostrzegawcze zapaliły się na wszystkich tablicach kontrolnych. Krytyczny pęd przemieszczenia był prawie osiągnięty. Za parę chwil Sean i ten drugi Erik wyruszą każdy w swoją drogę. I on również nie pozostanie tutaj długo. Nie mógłby. Następny Erik2 w każdej chwili może rozpocząć swoją wędrówkę z Czasu Zero do poziomu minus-pięć-minut, wędrówkę, którą on sam właśnie kończy. Matematyka czasu nie pozwoli mu tu zostać. Kolejny cykl został wznowiony. Erik i Erik2 mogli zaistnieć razem w tym samym miejscu i czasie, lecz nie dwóch Erików2. On musiał zniknąć im z oczu i zgodnie z ruchem wahadła podążyć w kierunku swojego przystanku na poziomie plus-pięć-dziesiąt-minut.

Poczuł wyrywającą go w górę siłę.

Beztrosko pomachał ręką Erikowi i Seanowi siedzącym na platformie. Kiedy się znów spotkamy we trójkę? — zapytał siebie samego. Prawdopodobnie nigdy. Oczywiście zobaczy się z Seanem po eksperymencie. Jeżeli wvszystko pójdzie dobrze. Nie było jednak żadnych logicznych przesłanek ku temu, by miał ponownie stanąć twarzą w twarz z samym sobą.

I dobrze, że tak było. Jest w tym patrzeniu we własne oczy coś, od czego cierpnie skóra.

— Szerokiej drogi, przyjaciele! — krzyknął.

I potężna siła wessała go w strumień czasu.

2

Sean

+ 5 minut

Uruchomiono nareszcie ostatni przełącznik — ten, który miał wysłać go ruchem wahadłowym ku granicom czasu. Lecz nie zdarzyło się nic. Tak przynajmniej zdawało mu się z początku. Nie było oślepiających błysków światła, jarzących się aureoli, niepokojącego buczenia ani nawet najmniejszego wstrząsu. Nic. Zdumiewający spokój. Tylko drętwota, która zdawała się go przepełniać. Nie spostrzegł żadnej zmiany. Wciąż siedział dokładnie na tym samym miejscu, po lewej stronie ogniska sprzężenia punktu osobliwego.

Może jeszcze za wcześnie na zmiany? Bądź co bądź upłynęła zaledwie chwila. Być może stożek przemieszczenia dopiero nabierał energii, rósł pęd niezbędny do wyrzucenia go w strumień czasu?

Nagle Sean zorientował się, w jak wielkim był błędzie. Pierwszy moment spokoju rozwiał się pod naporem docierających do jego umysłu informacji. Początkowo były one rozproszone i błahe, lecz stale sumowały się w coś wręcz przygniatającego. Ledwo uchwytne, niewielkie zmiany stawały się oczywiste, widoczne i znaczące. Rozpoznawał jedną po drugiej:

Doktor Ludwig, który był gdzieś przy Eriku w czasie uruchamiania ostatniego przełącznika, znalazł się teraz po lewej stronie sprzężenia punktu osobliwego, trochę poza polem widoczności z platformy manewrowej.

Doktor White, której twarz okalała burza zmierzwionych, czarnych loków, biegała wtedy przed ścianą ekranów monitorów. Teraz stała spokojnie z założonymi rękami, oparta o framugę drzwi do laboratorium.

Drukarki komputerowe zbudzone nagle z letargu pracowały bez wytchnienia. Najbliższa miała w swoim koszu na cal grubą stertę zadrukowanych kartek.