Erik pomyślał o sile przemieszczenia zbierającej teraz energię i szykującej się już do przeniesienia go w inne miejsce.
— Czy nie można by przyśpieszyć tego procesu? — zapytał.
„Jest wiele warunków do spełnienia, zanim obcy wpuszczony zostanie na Ziemię Wyższą. My sami jesteśmy tu szesnaście lat i nasza sytuacja nie jest jednoznaczna. Ty możesz czekać tutaj tak samo długo”.
— Ale ja nie mogę — zaprotestował Erik. — Ja przenoszę się w czasie kierowany przez ruch wahadła. Rozumiecie mnie? Następny ruch może przemieścić mnie stąd za godzinę albo za minutę, l wtedy już nigdy nie zobaczę, jak wygląda Ziemia w tych czasach.
„O, nie” — powiedział spokojnie telepatyczny głos anterstrina thelerimane. — „Zapewniamy cię, że nie zostaniesz stąd nagle przeniesiony. Prawo nigdy nie jest łamane. Nikt nie opuszcza kwarantanny, zanim nie dostanie przyzwolenia od galithismonu. Zostaniesz tu tak długo, jak długo będzie trwać twoje oczyszczenie. Nawet jeżeli musiałbyś pozostać w tunelach kwarantanny przez następne pięćset lat. Masz na to nasze słowo”.
20
Sean
– 5 × 109 minut
Rozpoczął wędrówkę o świcie, ale kiedy dotarł wreszcie do wschodniego krańca płaskowyżu, dochodziło już południe. Nachylił się nad krawędzią. To, co zobaczył poniżej, w dolinie, zaparło mu dech w piersiach.
Bizony. Setki tysięcy bizonów, a może nawet miliony. Potężne, kudłate, brązowe, o ciężkich, pochylonych ku ziemi głowach. Wierzgały i skakały po gęstej, soczystej trawie, jakby próbowały w ciągu jednego dnia zamienić dolinę w jałową pustynię. Ruchomy dywan bizonów rozciągał się aż po horyzont. Zimny, szczypiący wiatr przynosił ze wschodu ich cuchnący, piżmowy i ostry odór.
Nareszcie. Przez trzy dni wędrówki po tym mokrym i chłodnym terenie, który przypuszczalnie był Arizoną, Sean nie widział żadnego zwierzęcia większego niż ziemna wiewiórka. Po trzech dniach wzrastającego napięcia i poczucia osamotnienia nareszcie ujrzał te bizony. Nigdy nie widział takiej ich liczby zebranej w jednym miejscu. To stado, któremu miał okazję się przyglądać, było prawdopodobnie jedynym, które przetrwało czasy epoki lodowcowej. I teraz wędrowało po południowym zachodzie w tej paleolitycznej przeszłości.
— Hej! — zawołał. — Hej! Wy, bizony! Wiecie o tym, że uważano was już za wymarłe? Słyszycie, co do was mówię? Jazda, kłaść się i wyciągać kopyta! Już wymarłyście!
Sean nie liczył na to, że bizony zwrócą na niego uwagę, i nie pomylił się. Pasły się dalej, wyrywając wielkie kępy trawy, wstrząsając ogromnymi łbami to w jedną, to w drugą stronę, prawie ze złością. Sean po prostu pragnął usłyszeć swój głos. Te trzy dni, które spędził na długiej i ciężkiej wędrówce przez daleki świat, były najbardziej samotnymi dniami, jakie przeżył w swoim życiu. Był 5 x 10^9 minut w przeszłości, a ciągle jeszcze wspominał poprzedni skok w przyszłość. Cudowna Quintu-Leela, kobieta o srebrzystych oczach… Jak mu jej teraz brakowało! Gdy obraz dziewczyny zacierał się i siła przemieszczenia wciągała go w następny przeskok, odczuwał rozpacz. Teraz Quintu-Leela stała się na pół pamiętanym, lecz intensywnym snem. Została tam, w przyszłości, w oszałamiającym, niepojętym roku dwa tysiące dziewięćset sześćdziesiątym siódmym. A on pojawił się tu, pięć miliardów minut wstecz od Czasu Zero.
Pięć miliardów minut! Dziewięć tysięcy pięćset trzynaście lat. Był to świat siedem tysięcy pięćsetnego roku przed Chrystusem, świat tych bizonów, w którym on, Sean, czuł się jedynie intruzem. Tutaj wszystko było inne i obce. Powietrze — jeżeli nie wypełniała go woń bizoniej sierści — miało dziwną, szorstką rześkość, zupełnie inną od tej metalicznej, którą znał. Nigdy dotąd nie oddychał tak świeżym powietrzem. Niebo zaś wydawało się bardziej błękitne i rozległe, horyzont zdawał się być dalej niż zazwyczaj, a słońce świeciło intensywniej. Woda ze strumieni przecinających równinę wywoływała osobliwe, jakby elektryczne mrowienie w przełyku. Była po prostu czysta.
Oto świat bez samochodów, samolotów, zakładów chemicznych i tego wszystkiego, co truje powietrze gryzącym w oczy dymem. Dziwne, wielkie zwierzęta przemierzały ten świat wszerz i wzdłuż, a istoty ludzkie egzystowały tu z trudem. Po drugiej stronie kuli ziemskiej, na Bliskim Wschodzie i może w Chinach, zakładano teraz pierwsze miasta, ale i tam ziemia zachowywała nadal swoje pierwotne piękno. Sean z trudem wyobrażał sobie, jak duża odległość dzieli go od jego własnych czasów. Jeszcze przez następne pięć tysięcy lat nie zostanie zbudowana żadna egipska piramida!
Poza tym miał świadomość, że to dopiero początek podróży poprzez eony. Kiedy już dotrze do granic czasu, ten świat, który ma teraz przed oczami, wyda mu się zaledwie przedwczorajszym dniem.
Sean spojrzał na morze bizonów. Dopiero teraz zauważył inne zwierzęta kręcące się na obrzeżach stada. Po lewej stronie zobaczył sforę wielkich długonogich stworzeń podobnych do wilków, z szerokimi masywnymi łbami i gęstą granatowoczarną sierścią. Wyglądały przerażająco, lecz w ich zachowaniu nie było śladu okrucieństwa, po prostu myszkowały, obwąchując wszystko dookoła jak padlinożercy w nadziei znalezienia łatwego pokarmu. Nie zwróciły nawet uwagi na zagubionego bizoniego cielaka kręcącego się tuż przy nich. Dalej, na lewo znajdowały się trzy osobliwie wyglądające, masywne stwory, które przycupnęły na zadach pod smukłą sosną. Powoli i dokładnie zdzierały korę z konarów, a następnie napełniały nią swoje paszcze. Sean przypomniał sobie, że oglądał je na rysunkach z materiałów informacyjnych do tego okresu. Były to ogromne leniwce ziemne. Głębiej w oddali majaczyły sylwetki mastodontów. Rozpoznał je po charakterystycznych, słoniowatych kształtach. Były też zwierzęta przypominające wielbłądy, a bliżej, tuż przed nim, znajdowała się para ociężałych stworzeń stanowiących połączenie słonia i świni. Mogły to być gigantycznych rozmiarów tapiry. Eksperci sądzili, że te zwierzęta typowe dla końca epoki lodowcowej mogły wymrzeć około siedmiu tysięcy pięciuset lat przed naszą erą. Nie mieli jednak co do tego pewności i prosili Seana, by zwrócił szczególną uwagę na faunę tego okresu.
Znalazł je. Ich czas świetności przeminął, jednakże gatunki, które przetrwały, radziły sobie całkiem dobrze.
Mastodonty! Bizony! Olbrzymie ziemne leniwce! Co za fantastyczny widok!
Kiedy przepatrywał dalekie zakątki doliny, jego uwagę odwrócił nagle niepokojący ruch w zaroślach. Spostrzegł najpierw bizonie cielę beztrosko buszujące z dala od stada, a chwilę później długie, niskie zwierzę o sprężystym ciele kota. W jego pysku zabłysły dwa potężne kły.
Młody bizon nie miał szansy na ratunek. Drapieżnik wyrósł przed nim jak duch. Ciężkie łapy zacisnęły się na kudłatym garbie, a zęby wbiły głęboko w ciało. Cielę zadrżało i opadło na kolana. Po chwili zaczęło się miotać, desperacko wierzgając kopytami, jakby chciało odegnać dokuczliwą muchę. Po minucie było po wszystkim.
Sean obserwował posępnie szablozębego tygrysa. Zanim kot zdążył zakończyć posiłek, pojawiły się wilki. Podeszły blisko, warcząc z furią i domagając się swego udziału w łupie. Tygrys przeszył je zimnym, nienawistnym wzrokiem, jakby gotów był przyjąć wyzwanie całej hordy. Wreszcie poruszył ciężkim łbem w geście znakomicie przypominającym wzruszenie ramion i powoli wycofał się, pozostawiając resztki pokarmu głodnym wilkom. Rzeczywiście były padlinożercami.
Wkrótce wilki również znikły w zaroślach, zostawiając zakrwawiony szkielet mniejszym zwierzętom.