Выбрать главу

— Czy istotnie ten posąg wyobraża Uipianina? — zapytała z wahaniem Suzy. — Nie widać nawet śladu rąk.

— Te wyżłobienia można na upartego uznać za zarys skrzydeł — Wład wskazał na regularne rysy biegnące po powierzchni tułowia posągu.

— Może to jakiś latający potwór? — dorzuciła Zina. — Czy to nie wygląda na dziób?

Dotknęła palcem wypukłości w dolnej części głowy posągu, poniżej oczu.

— Urpiańskie zwierzaki latające nie mają dziobów — sprostowała Suzy — przynajmniej te, które spotkaliśmy.

— Ale ten może mieć dziób — upierała się Zina. — Przecież takiego dużego nie spotkaliście.

— Czy jednak nie jest to Urpianin? Spójrzcie na głowę: kilka razy większa od naszej — odezwała się Zoja.

— To jeszcze nie jest żaden dowód — zaprotestowała Suzy. — Gdyby przyjąć, że rozmiary posągu odpowiadają wielkości modelu, to raczej należałoby wykluczyć możliwość, że to Urpianin. Z wymiarów przejść i sprzętów można wnioskować, że wzrost tych istot nie może przekraczać 120 centymetrów, a ten posąg ma ponad dwa metry. Jeśli zaś założyć, że posąg jest nadnaturalnej wielkości, wówczas równie dobrze może on wyobrażać małego ptaszka.

Renę, Wład i Suzy oddalili się nieco, penetrując pomieszczenie. Był to jakby odcinek wąskiego korytarza, który — w przeciwieństwie do innych ulic urpiań-skiego miasta — nie biegł prosto, lecz zataczał regularny łuk, opadając wolno w dół, a z przeciwnej strony wznosząc się łagodnie w górę.

Przeszli kilkanaście kroków, gdy naraz zza zakrętu wyłonił się drugi czarny posąg, podobny do pierwszego.

— Ten jest trochę inny — zdziwiła się Zina. — Jakby siedział na trójnogu. Wyraźnie widzę trzy nogi stołka.

— A może to jego własne nogi — zażartował Renę.

— Takich nóg nie może mieć żadna żywa istota. Wyglądają zupełnie jak klocki.

— Jest i trzecia rzeźba — przerwał im głos Suzy, która wraz z Władem zeszła niżej.

Zoja, Zina i Renę przyśpieszyli kroku. Zoolog nie zatrzymał się jednak przy Suzy i Władzie, lecz począł schodzić jeszcze niżej, utrwalając w krystalicznej pamięci kamery obraz wnętrza korytarza. Twarz jego była w tej chwili skupiona i poważna.

— Chodźmy dalej!

Niezwykły korytarz skręcał nieustannie w prawo, opadając coraz niżej. Nie ulegało wątpliwości, że jest on czymś w rodzaju kręconych schodów. Brak bocznych drzwi nasuwał porównanie z wieżą średniowiecznego zamczyska.

Czarne posągi były rozstawione na wysokich ławach, w równych odstępach, pod jedną, to znów pod drugą ścianą korytarza. Każdy nieco inny, choć wszystkie wyobrażały te same istoty, podobne do ziemskich sów. Ściany tej „klatki schodowej” pokryte były na całej powierzchni wypolerowanymi kulkami wielkości orzechów włoskich.

— Z czego mogą być te kulki? — zwrócił się zoolog do idącej obok niego Ziny. Wzruszyła ramionami.

— Trzeba by przeprowadzić analizę. Zewnętrznie przypominają platynę.

— Może wydobyć jedną? — zaproponował niepewnie Wład. '

— Po co niszczyć. Sporo okruchów leży wyżej, w tym miejscu gdzie eksplozja rozbiła ścianę. Możemy zebrać kulek pod dostatkiem.

— Idę! — Kalina szybko zawrócił.

— Pójdę z tobą — powiedziała Suzy. — Zbierzemy trochę tych kulek i zaraz wrócimy — zwróciła się do Renego.

— Idźcie! My tu zaczekamy.

Renę wspiął się na ławę między posągami. Przeciwległa ściana, o większej krzywiźnie niż ta, pod którą stał obecnie, nie sięgała sufitu, oddzielona od

320

niego ciemną szparą. Zoolog poświecił latarką, ale snop światła nie napotkał przeszkody.

— Co o tym myślisz? — zwrócił się do Ziny, wskazując w górę.

— Chcesz, abym tam zajrzała? — zapytała domyślnie.

— Właśnie.

— Jeśli potraficie podnieść mnie tak wysoko. Ta ściana ma chyba ze trzy metry — Staniesz na głowie posągu.

— Racja! — Zina podeszła do czarnej statui. Renę oparł się o posąg rękami, a Zoja pomogła córce wspiąć się w górę. Po kilku sekundach jej hełm zniknął niemal cały w szczelinie.

Przez chwilę panowała cisza, przerywana tylko przyspieszonym oddechem Ziny.

— Co widzisz? — nie wytrzymał zoolog.

— To wprost fantastyczne — oznajmiła Zina. — Jakby jakaś głęboka okrągła studnia. Bez własnego oświetlenia. Światło przedostaje się tylko z korytarza.

— Mówisz, studnia?

— Oczywiście nie dosłownie. Korytarz, którym schodzimy, biegnie spiralą w jej ścianach.

— Czy widzisz dno?

— Chyba tak. Ale nie jestem pewna. To bardzo głęboki szyb. Najciekawsze, że i tu, niemal na brzegu, również stoją posągi. Nawet nieco większe.

— Czy ściany też są pokryte kulkami?

— Tak. Ale bardzo rzadko.

— Ciekawe…

Zza zakrętu wyłoniły się sylwetki Włada i Suzy. Oboje szli wolno, z pochylonymi głowami, jakby szukając czegoś na ziemi.

— Przyjrzyjcie się dobrze posadzce — powiedziała tajemniczo Suzy.

— Jakby mozaika — zauważyła Zoja.

— Tak to wygląda — skinął głową Renę. — Tylko bardzo zagmatwana, aż nieprzyjemna dla oka.

— Czy nie widzicie pięciokątów? O, tu! — Wład wskazał ręką. Istotnie, przy uważnym przyjrzeniu się posadzce można było zauważyć duże, foremne pięciokąty, otoczone ciemniejszą mozaiką. Cała powierzchnia pokryta była drobniutkimi plamkami czy ziarenkami, białymi, szarymi, czarnymi i brunatnymi. Łączyły się one w większe i mniejsze grupy, linie i jakby rysunki. Za każdym poruszeniem głowy plamy te zmieniały kształt, zdawały się migotać, oddalać, to znów zbliżać, a nawet chwilami znikały zupełnie, roztapiając się w czerni lub błyszczącej bieli.

— Pomóż mi zejść. Muszę to zobaczyć — powiedziała Zina.

— Co ty tam robisz? — zdziwiła się Suzy. Dopiero teraz ją spostrzegła. Zina w krótkich słowach wyjaśniła cel swojej wspinaczki i opowiedziała o odkryciach.

— Ten spiralny korytarz może biec wiele kilometrów — zakończyła relację i oparłszy nogę na ramieniu Renego zeskoczyła zręcznie na posadzkę.

— Nie wiadomo więc, czy idąc nim, znajdziemy jakieś boczne-drzwi — odezwał się Wład.

— Tak — powiedziała Suzy. — Warstwa pyłu na podłodze jest tu bardzo cienka, w przeciwieństwie do innych pomieszczeń, gdzie sięga nieraz kilku albo kilkunastu centymetrów. Należy stąd wnioskować, że pomieszczenia te były odcięte od innych i pozbawione wentylacji.

— Igor pewno się już niepokoi… — powiedziała Zoja.

— Podzielmy się na dwie grupy — zdecydował Renę. — Ty, Suzy, z Zoją i Ziną wrócicie i spróbujecie odnaleźć radioaktywny ślad, który pozostawiłaś idąc tutaj. Ja z Władem zejdę tym ślimakiem aż do dołu, jeśli nie napotkamy jakichś przeszkód. Potem wrócimy i dojdziemy po waszych śladach. Nie mam ochoty spać w skafandrze na podłodze.

— No, idziemy — zwróciła się Zoja do Suzy. Fizyczka spojrzała niepewnie na Renego. Żal jej było rozstawać się z Władem. Wahanie nie trwało jednak długo.

— Idziemy — powiedziała zdecydowanie.

Zina otworzyła torbę i wyjęła kamerę holowizyjną.

— Zrobię jeszcze parę zdjęć tych mozaik. Ciekawa jestem, co na to powie ojciec. Czy wiecie, że z góry to zupełnie inaczej wygląda? Mogłabym przysiąc, że w tych pięciokątach dostrzegałam chwilami jakby obrazy, niewyraźne, ale obrazy. O tu! — wskazała na jeden z pięciokątów. — Widziałam coś w rodzaju budowli.