ICH OCZAMI
Suzy, Zoja i Zina dotarły do Dżdżownicy nadspodziewanie szybko. Wyszedłszy ze „studni” — jak zaczęto nazywać szyb otoczony spiralnym korytarzem. — fizyczka już po przebyciu kilkudziesięciu metrów odnalazła drugie żłobkowane schody, oddalone zaledwie o 300 metrów od schodów zablokowanych promieniotwórczym płynem.
Rozkład sal i korytarzy powtarzał się co sześć pięter z matematyczną regularnością. Toteż dzięki dobrej orientacji Suzy bez trudu odnaleziono ślad prowadzący wprost do miejsca, gdzie tkwił podziemny statek.
Igora zastały przed Dżdżownicą. Gdy spostrzegł żonę i córkę, podbiegł do nich i w milczeniu przycisnął do siebie. Zazwyczaj opanowany, tym razem stracił zupełnie swą zwykłą sztywność i spokój. Słyszał huk eksplozji i blisko dziesięć godzin niepewności o życie Zoi, Ziny, Suzy, Renego i Włada wytrąciło go zupełnie z równowagi. Jak wynikało z kierunku wstrząsu zarejestrowanego przez sejsmografy, wybuch nastąpił w pobliżu trasy, którą miała poruszać się grupa. Niepokój Igora był tym większy, że przecież żywo jeszcze stała mu w pamięci niedawna wiadomość o śmierci Mary.
Suzy opowiedziała Igorowi o ostatnich odkryciach. Słuchał, kiwając w milczeniu głową.
— Macie te kulki przy sobie? — odezwał się wreszcie, gdy skończyła. Suzy sięgnęła do torby i podała geologowi garść błyszczących „orzechów”.
— Istotnie, bardzo przypominają platynę — rzekł przyjrzawszy się im z uwagą. — Co prawda waga ich jest zbyt mała, ale przecież mogą być tylko z wierzchu pokryte platyną. Chodźmy do statku.
Gdy znaleźli się w laboratorium, już bez skafandrów, Zina włożyła jedną z kulek do analizatora. Na małym ekranie ukazały się trzy koncentryczne pierścienie.
— Miałeś rację — zwróciła się do ojca. — Widać wyraźnie dwie warstwy i lekkie jądro. Zaraz się dowiemy, z czego to zrobione. Zaczęła manipulować przyciskami.
— Nie bardzo rozumiem, jaki sens ma budowa takich krętych, jak mówicie, schodów bez drzwi — zastanawiał się Igor. — Pokażcie mi zdjęcia tych mozaik.
Suzy postawiła kamerę na stoliku i już miała wyjąć kryształ pamięci, gdy naraz spostrzegła w stojącym pojemniku trzy niebieskawe, przezroczyste krążki.
— Co to?
— Znalazłem te płytki zaraz po twoim odejściu w jednej z salek mieszkalnych. Przyjrzyj się dobrzę.tym krążkom.
Suzy wzięła jedną z płytek w palce. Była zrobiona z lekkiej masy plastycznej. Fizyczka wyjęła z kieszeni lupę i uważnie przyjrzała się powierzchni krążka.
— Jak myślisz? — zapytał Igor. — Co to może być?
— Nie wiem. Zupełnie nie wiem. Widziałam kiedyś, jeszcze na Ziemi, w muzeum, starodawne płyty gramofonowe. Te krążki są do nich podobne. Geolog mrugnął zachęcająco.
— Jesteś chyba bliska prawdy.
— Czyżby to były także… płyty.gramofonowe? Igor pokręcił przecząco głową.
— Na tych płytkach istotnie dokonano zapisu. Tylko że nie mechanicznego ani magnetycznego, lecz chemicznego.
— To może uda nam się usłyszeć głos Urpian? Czy próbowałeś przekodować cyfrowo zapis? — spytała Zina podchodząc do ojca.
— Tak. Ale na razie bez rezultatu. W ogóle wydaje się wątpliwe, aby to był zapis dźwięków.
— A może jest to pismo istot, które zamieszkiwały to podziemne miasto?
— Właśnie o tym myślę… — odrzekł Igor z wahaniem. Zina wróciła tymczasem do analizatora.
— Mam już wynik! — zawołała odrywając wystającą z aparatu taśmę. — Zgadliśmy! Zewnętrzna skorupa kulki zrobiona jest z platyny.
— A dalej? — zapytał Igor podchodząc do aparatu.
— Druga warstwa to chyba jakiś spiek ceramiczny. Skład dość zawiły. A w środku? — zastanawiała się.
Geolog wyjął z jej rąk kartkę, przyglądając się wydrukowanym cyfrom.
— Interesujące… — mruknął. — Druga warstwa jest na pewno ceramiczna, ale jądro?
— Ależ to chyba popiół! — zawołała nagle Zina.
— Słusznie. To jest popiół pochodzenia organicznego — stwierdził geolog. Zapanowała cisza. Stojąca przy stoliku Suzy położyła z powrotem trzymaną w ręku płytkę.
— Nie znajdziemy ICH chyba ani żywych, ani umarłych — powiedziała cicho. Igor w milczeniu skinął głową.
— Co przez to rozumiesz? — zapytała Zoja.
— Tamta studnia to… mauzoleum.
— Każda z tych kulek byłaby więc miniaturową urną?
— Chodźmy obejrzeć zdjęcia — przerwał Igor sięgając po leżącą na stole kamerę. Wyciągnął pospiesznie kryształ i wsunął w gniazdo fotolektora.
Zina sięgnęła do przycisku i na ekranie zaczęły migotać widoki jakichś korytarzy i sal, pełnych maszyn, zamarzłych krzewów i traw. Potem zwolniła tempo; ujrzeli jakieś zdemolowane eksplozją urządzenia, wreszcie cienką warstwę zielonkawej, oleistej cieczy.
Naraz w centrum ekranu pojawił się czarny posąg. Obracał się pozornie wokół osi, rosnąc szybko.
— Czekaj! — Igor chwycił córkę za rękę dając jej znak, by zatrzymała projekcję. Podszedł do szafki i wyjął stamtąd duże zdjęcie.
Cztery głowy pochyliły się nad błyszczącą kartką. Widoczna była na niej jakaś płaskorzeźba. W otoczeniu geometrycznie stylizowanych liści czy kwiatów widniała nieduża, wyryta jakby kilkoma uderzeniami dłuta, ptasia twarz. Podobieństwo z głową posągu było uderzające.
— Jedź dalej!
Posąg znikł. Po chwili na krótko ukazał się drugi.
Niespodziewanie centrum ekranu zajął duży, foremny pięciokąt.
— To jednak obraz… — powiedziała Zina zatrzymując projekcję. Istotnie to, co widziano na ekranie, nie stanowiło już zagmatwanego zespołu plam, jakie oglądali w korytarzach mauzoleum. Obraz co prawda nie był czysty — kontury przedmiotów zamazane, a przede wszystkim nieco przypominał kolorowy negatyw — barwy były jednakże soczyste i bez zbytniego wysiłku wyobraźni uczeni mogli domyślić się, co ów obraz przedstawia.
Na pierwszym planie widniała jakby wysoka wieża, zbudowana z prostokątnych płyt, obok mniejsza, o okrągłych, ciemnych otworach. Wokół tych budowli krzewiła się bujnie żółta roślinność. Czarne niebo przyprószone było czerwonym nalotem.
— Dlaczego gołym okiem nic nie mogliśmy rozróżnić? — wyszeptała Zoja. Igor zastanawiał się dłuższą chwilę.
— Częściowo da się to wytłumaczyć innym uczuleniem kamery na barwy, niż to zachodzi w wypadku naszego oka.
— Ale tamten obraz był zupełnie zamazany.
— Zamazany, mówisz?
Zina znów włączyła aparaturę. Obraz na ekranie sczerniał, zamigotał i naraz pojawiła się szeroka równina, porośnięta pojedynczymi krzewami. Niebo było tu jasnozielone. Biegła przez nie długa, rozszerzająca się ku dołowi, czerwona smuga. — Przecież to jest zdjęcie tego samego pięciokąta!
— Przesuń dalej — polecił Igor.
Znów ukazały się jakieś budowle, tylko liczniejsze i bardziej zwarte. Zza wyniosłej wieży wyglądał fragment białego krążka, podobnego do tarczy Proximy lub Sel.
Gdy Zina znów włączyła aparat, obraz zniknął i tylko czarny pięciokąt widniał w centrum ekranu.
— Czy to już wszystko? — zapytał geolog.
— Mam jeszcze tylko kilka ujęć ukośnych.
Tym razem obrazy okazały się bardzo niewyraźne i migocące.
— Czy mogłybyście w przybliżeniu określić, gdzie na tym piętrze, za którymi ścianami przebiega studnia-mauzoleum? — zwrócił się Igor do Suzy. — Chciałbym koniecznie tam się dostać.