— Szukacie starych znajomych — rzekł Renę — ale ich tu nie znajdziecie. Może są tam! — wskazał szerokim gestem mozaiki na ścianach. — Ale to, niestety, nie dla naszych oczu. Czy wiesz, co to jest? — zwrócił się do Zoi.
— Obrazy. Suzy wam mówiła…
— Mówiłam — potwierdziła fizyczka. — Ale już sami na to wpadli. Są to obrazy stereoskopowe. Tu jednak ich faktura jest niepomiernie bardziej skomplikowana niż tam na górze, w korytarzach.
Zoja chciała podejść do Włada, lecz sygnał lampki bezpieczeństwa zatrzymał ją w pół drogi.
— Emisja beta! — zaniepokoiła się lakarka. — Dobrze, że jesteśmy w kombinezonach.
— Źródło promieniowania znajduje się w podłodze — wyjaśniła Suzy. — Elektrony biją pionowo w górę, wywołując fluorescencję tego węża na suficie.
— Ale to przecież nie jest wcale obojętne biologicznie. Czyżby nie potrafili inaczej rozwiązać sprawy oświetlenia?
— Z pewnością potrafili. Może chodziło o stworzenie niewidzialnej ściany zjonizowanego gazu, która odbija fale radiowe?
— Dlatego straciliście z nami łączność. Teraz rozumiem. Ale po co im taka przegroda?
— Po co? Po prostu są to „barierki” ostrzegawcze w muzeum: nie dotykać eksponatów! — zażartował Renę.
— Czy wiesz, że tutejsze zwierzęta emitują i odbierają sygnały elektromagnetyczne? — wtrąciła Suzy. — Chyba cię to zainteresuje?
— Też pytanie! — zoolog aż podskoczył z wrażenia. — Dopiero teraz mi o tym mówisz?! Gdzie są te zwierzęta i skąd wiesz, że to łączność radiowa?
Nie otrzymał odpowiedzi. Suzy wydała okrzyk przestrachu i podbiegła do Włada, który zdjął hełm i przez kieszonkowy mikroskop zaczął badać powierzchnię mozaiki. Głos jej urwał się po przekroczeniu niewidzialnej przegrody, ale z gwałtownej gestykulacji łatwo było domyślić się, jak bardzo jest zdenerwowana.
Wład założył hełm z ociąganiem, wyraźnie przynaglany przez Suzy. Wreszcie wstał z klęczek i oboje wrócili na środek sali.
— Były zestawiane z pewnością za pomocą jakichś precyzyjnych instrumentów — Renę i Zoja usłyszeli jego pełen podniecenia głos. — Struktura bardziej złożona niż początkowo myślałem. Co więcej, wygląda na to, że co najmniej niektóre z tych mozaik zawierają nie jeden, lecz wiele obrazów stereoskopowych, nałożonych jak gdyby, na siebie. Dlatego tak trudno nawet jednym okiem dostrzec jakiś konkretny obraz. Chyba przeszkodą są tu mimowolne ruchy gałki ocznej.'
— Jak oni mogli oglądać te obrazy? Czy myślisz, że ich narządy wzrokowe miały jakieś szczególne właściwości? — zastanawiała się Suzy. — A może używali specjalnych przyrządów optycznych? Czytałam gdzieś, że w pierwszym okresie stereokina na Ziemi stosowano dwubarwne okulary.
— Na pewno nie chodzi tu o tak prymitywne środki.
— Oczywiście. Nie to miałam na myśli. Zastanawiam się, czy nie jest to tylko problem techniczny.
— Dla nas?
— Właśnie! Trzeba robić zdjęcia z kamer całkowicie nieruchomych. Szkoda, że nie wzięłam statywu.
— Jest tu jeszcze sprawa różnic w uczuleniu na barwy — zauważył Renę.
— Jeśli narząd wzroku Urpian tak bardzo różni się od naszego, to nigdy nie poznamy prawdziwego piękna tych mozaik — westchnęła Zoja.
— Piękna? Nie wiem. Ale poznamy świat w nich zapisany. Zobaczymy te obrazy! — powiedział Wład z przejęciem. — Musimy zobaczyć! To przecież kopalnia wiadomości o tym świecie — wskazał na ściany. Niemal od podłogi do sufitu mieniły się one bogactwem barwnych elementów. Tak samo jak „obrazy” na podłodze w korytarzach, za każdym poruszeniem głowy ściany zmieniały wygląd, nieprzyjemnie kłując wzrok interferencją plam.
— Zobaczymy te obrazy — powtórzył Wład. — Zobaczymy je oczami Urpian. I choć widoki przybiorą kształt- naszych wrażeń wzrokowych, będą tak samo wierne rzeczywistości, jak tego chciał urpiański artysta.
— O czym ty mówisz? — Renę zmarszczył brwi. — Nie bardzo rozumiem. Chociaż… Chyba masz rację.
— Jestem pewien, że potrafię zbudować takie oczy, które pozwolą nam zobaczyć świat, który te mozaiki odtwarzają. Zobaczyć, obraz przełożony na język naszych oczu, ale prawdziwy — Wład zapalał się coraz bardziej. — Bo przecież to, co zestawiono w obraz z drobnych, kolorowych kryształków, istniało naprawdę, było realne, miało kształt i cienie, a więc może być ujrzane każdym okiem. Każdym narządem, który odbiera wrażenia optyczne, dokonuje lokalizacji przestrzennej i wyczuwa różnice w promieniowaniu, podobnie do naszych oczu, czy to będzie oko'Urpianina, Temida czy Człowieka.
Zadanie skonstruowania „oczu Urpianina” nie należało w zasadzie do trudnych, jeśli zakładało się, że narząd wzroku tych istot pod względem budowy optycznej nie różnił się od ludzkiego. Na to, by można ujrzeć plastyczność obrazów Urpian, trzeba było na nie patrzeć dwojgiem oczu, oddalonych ód siebie na przeciętną odległość gałek ocznych tych istot. Oczywiście nie sposób zmienić rozstawu źrenic oczu ludzkich. Zbudowano więc przyrząd podobny do dwuocznego peryskopu, który za pomocą prostego zespołu luster pozornie te źrenice oddalał lub zbliżał.
Poważniejsze problemy konstrukcyjne stwarzał fakt, iż mozaiki urpiańskie były nie tylko obrazami stereoskopowymi, lecz również kinetoskopowymi. Już nieznaczna zmiana kąta widzenia wywoływała wrażenie ruchu: obraz ożywiał się — chmury przesuwały się po niebie, gałęzie drzew jakby poruszał wiatr, zwierzęta zmieniały pozycje.
Dla ludzi te zmiany, nawet przy nieznacznym ruchu głowy, następowały zbyt szybko, co wywoływało wrażenie przenikania i rozmywania elementów wizji. Trzeba więc było umieścić przyrząd na statywie i poruszać nim bardzo wolno za pomocą mechanizmu sterowanego zdalnie, tak aby mimowolne drgania mięśni nie powodowały zakłóceń. Rozwiązaniem tych problemów zajęła się Zina z Władem. Suzy, jako specjalistka od promieniowań, opracowała w tym czasie zespół przetworników rozszerzających zakres widzialności oka ludzkiego również na znaczny obszar podczerwieni i nadfioletu, odgrywających istotną rolę w „kolorystyce” Urpian.
Zasadniczą trudność stwarzały ograniczone możliwości technicznego warsztatu Dżdżownicy. Niemniej już po paru dniach Wład, Zina i Suzy przeprowadzili pierwsze próby ze skonstruowanym przyrządem. Odbyły się one w korytarzach w pobliżu Dżdżownicy, gdzie warunki do pracy były najbardziej dogodne.
Zina skierowała przyrząd obiektywem w dół na mozaikę podłogi i spojrzała przez wizjery. Teraz bardzo ostrożnie zaczęła obracać pokrętła, zmieniając rozstaw i kąt nachylenia luster.
— Obniż statyw — powiedziała Suzy. — Niżej… jeszcze niżej… Stop! Jaka odległość?
— 92 centymetry.
— Teraz z powrotem w górę, trochę w lewo… Tak. Jaki rozstaw obiektywów?
— 225 milimetrów. To samo co wczoraj.
— A więc zgadza się!
— Musi się zgadzać! — rzucił z naciskiem Wład podchodząc do przyrządu. — To jest szerokość rozstawu źrenic u Urpian.
— U nas wynosi 65 milimetrów. To dopiero muszą być olbrzymy!
— Olbrzymy? — zaoponowała Suzy. — Chyba chodzące na czworakach? Nie zapominaj o niskich otworach drzwiowych. Świadczą one raczej o tym, że Urpianie są karłami w porównaniu z ludźmi.
Zamilkli na dłuższą chwilę.
— Ciągle jeszcze widzę podwójnie — odezwała się Zina.
— Lewe pokrętło w prawo! Wobec niedużej odległości obiektu promienie widzenia są znacznie nachylone.
— Ach, prawda! O, teraz widzę wyraźnie! Jakie to dziwne i niezwykłe! Ustąpiła miejsca Suzy. Fizyczka chwilę patrzyła przez przyrząd.
— Zobacz, Wład — powiedziała prostując się. — Zwróć uwagę na księżyce.
— Sądzisz, że to Urpa? — odezwała się Zina.
Tymczasem Wład podszedł do przyrządu. Widok, jaki roztaczał się przed jego oczami, przypominał raczej makietę lub dekorację teatralną niż rzeczywisty krajobraz. W otoczeniu fioletowych, wysokich drzew podobnych do topoli, wznosił się szereg okrągłych bloków o żółtych matowych ścianach. Również ziemię, drzewa i krzaki pokrywał żółty nalot.
Zdawało się, że wystarczy sięgnąć ręką, by dotknąć tych niezwykłych budowli, rozstawionych tuż przed oczami niczym dziecięce zabawki. Nad budowlami i drzewami widniało ciemnozielone niebo, przechodzące ku krawędziom obrazu w czerń. Na niebie świeciły rzadko rozrzucone gwiazdy i dwa księżyce w fazie zbliżonej do kwadry; jeden większy, drugi nieco mniejszy.
— To chyba nie Urpa? — głos. Kaliny wyrażał zdumienie.
— Nie Urpa? — powtórzyła pytanie Suzy. — Więc może Tema w okresie, gdy jeszcze krążyła dalej od Proximy? Może jeden z'tych księżyców jest planetą X?