Выбрать главу

W trakcie narady nadeszła z łkara wiadomość, która wzbudziła nowe nadzieje i wyznaczyła kierunek poszukiwań. Astrid donosiła, że z zapadnięciem zmroku coraz wyraźniej daje znać o sobie jakieś nikłe światełko na skraju Kotliny Pięciokąta. Chwilami rozdwaja się, czasami zupełnie przygasa. Obserwacje pantoskopowe wskazują, że są to dwa ogniska tuż obok siebie. Podając dokładnie ich położenie, geofizyczka podzieliła się ważną uwagą: parę dni temu odniosła wrażenie, iż właśnie w tym miejscu widzi dym. Niestety, wkrótce niebo zachmurzyło się, a potem Kotlina Pięciokąta znalazła się poza polem widzenia pantoskopu wobec przesunięcia się łkara na orbicie.

O odkryciu tajemniczej wieży Allan opowiedział Szu tylko bardzo skrótowo, każda bowiem chwila zwłoki mogła decydować o życiu Renego. Postanowiono, że Ingrid zostanie z psami na brzegu i będzie utrzymywać stałą łączność z łkarem oraz z Hansem, Allanem i Władem, którzy polecą zbadać zagadkowe ogniska. Zaraz też wzbili się oni w powietrze, tworząc trójkąt równoboczny. Na jego przednim wierzchołku znajdował się Allan, sto metrów za nim Hans i Wład. Nie zapalali reflektorów, bo blask podniebnej lampy wystarczał w zupełności. Stale włączone aparaty nadawczo-odbiorcze pozwalały im swobodnie rozmawiać.

Wiatr ustał. Ogromne jezioro, którego przeciwległy brzeg zaledwie się zarysowywał, leżało gładką taflą.

Krajobraz szybko się zmieniał. Skręcili w prawo nad szeroką rzekę tworzącą miejscami rozlewiska. Obniżyli pułap, by lepiej widzieć wodę i podmokłe łąki. Brzegi osłaniał miejscami kolczasty gąszcz odbijający się w toni.

— Teraz którędy? — spytał Hans spostrzegając, iż rzeka się rozwidla. — Decyduj, Al, bo znasz okolicę lepiej niż my. Znacznie zmniejszywszy prędkość, polecieli nad prawym korytem. Allan przez chwilę studiował podręczną mapę.

— Zawracamy — zadecydował wreszcie.

— Czy tamten nurt nie jest tylko dopływem? — spytał Wład.

— Bez znaczenia. Chodzi wyłącznie o utrzymanie właściwego kierunku. Po pięciu minutach Hans wysunął nowe wątpliwości.

— Znów jesteśmy bliżej jeziora. Lampę widać skośnie przed nami, a poza tym chyba zrobiło się jaśniej niż w rozwidleniu rzek.

— Początkowo znacznie zboczyliśmy z kursu — wyjaśnił Allan. — Niebawem lampa zostanie w tyle.

— A jednak źle lecimy — stwierdził Hans.

Byli u źródlisk rzeki, która hucząc tryskała spienioną falą spod skalnej płyty.

— Cofamy się? — zapytał Wład.

Botanik szybko porównał położenie lampy ze wskazaniami mapy i kompasu.

— Nie — zadecydował. — Do tajemniczego ogniska możemy stąd dolecieć w kilka minut. Jeśli nie znajdziemy tam Renego lub jakichś śladów, wrócimy wzdłuż głównego koryta.

Wzbili się nieco wyżej i zawiśli nieruchomo nad puszczą.

Rzeka, której dopływ tak ich omamił, ukazała się teraz znowu. Za rozwidleniem zataczała szeroki łuk. Skierowali się pod jej prąd, według wskazań Astrid o położeniu ogniska.

Wkrótce istotnie spostrzegli nikły błysk, jak płomyk smolnej szczapy. Na wszelki wypadek przygotowali broń.

Po wylądowaniu czekała ich niespodzianka: ognia, który na przemian to rozbłyskiwał, to znów krył się wstydliwie, nie zapalił piorun ani.wulkan, ani też świadome działanie istoty myślącej. Źródłem zapłonu były radioaktywne walce, podobne do tego, jaki Hans i Wład znaleźli w Dwójce. Z tą różnicą, że tam z głębokości kilkudziesięciu metrów wydobyli jedynie okruchy tego, co tu mogli podziwiać w całości, jako dzieło nieznanych konstruktorów.

Cztery takie urządzenia leżały na powierzchni. Jedno było częściowo zasypane i tylko wąska, świecąca ciemnowiśniową barwą pręga jego grzbietu widniała spod piasku. Gdy wiatr nanosił suche liście i gałęzie, rozpalały się ogniska. Płomień nie przerzucał się jednak poza walce, gdyż szybko gasł. Przy mniejszym niż na Ziemi procencie tlenu w atmosferze konieczna była wyższa temperatura zapłonu. Niemniej, z dala od ostatniego walca, w głębi puszczy, między kamieniami można było spotkać mniejsze i większe kopce popiołu. Wobec tego, że ani pędzony wiatrem żarzący się chrust, ani tym bardziej iskry nie mogły przenieść ognia, ogniska te musiały być rozpalane i podtrzymywane przez jakieś istoty inteligentne.

Drzewa strzelające konarami w górę, to znów przygarbione nad lekko zmarszczoną taflą jeziora, przypominały jakieś legendarne zwierzęta u wodopoju. Ingrid zniżała lot nad każdą wysepką, a niektóre oblatywała wokół, niemal sięgając stopami wierzchołków drzew. Towarzyszył jej Szu, który przybył z łkara wprost do Kotliny Pięciokąta.

Niespodziewanie poczuli gwałtowne smagnięcie wichru. Pod nimi toczyły się krótkie poprzerywane fale.

Spojrzeli na niebo. Chmury pędziły szybko i bardzo nisko, chwilami nawet zasłaniając zawieszoną nad jeziorem lampę. Za to na wschodzie, w przerwach między chmurami, dawał się już zauważyć słaby poblask.

Nie był to jeszcze świt, lecz jego zapowiedź. Ingrid pojęła bolesną prawdę, że od zaginięcia Renego minęło ponad sześćdziesiąt godzin. Życie jej męża stało pod wielkim znakiem zapytania. Pomyślała, czy położenie rannej Zoe, samotnej i bliskiej śmierci w skalistej pustyni Nokty, nie było lepsze niż Renego w tej chwili.

Zoe… Na wspomnienie córki Ingrid ogarnęło przygnębienie. Ona sama, zahartowana życiem, łatwiej zniosłaby cios. Ale jak śmierć Renego przyjęłaby

Zoe? Kochała ojca bardzo. Ingrid była przygotowana na wszystko — oprócz tego, by mogła powiedzieć córce, że jej ojciec nie żyje. Dobrze pamiętała ostrzeżenia Willa, by oszczędzała Zoe wszelkich gwałtownych wstrząsów psychicznych, bo mogą się okazać zgubne dla jej zdrowia.

Ingrid drgnęła. Gdzieś w dali, poza oświetloną taflą wody trzykrotnie błysnęło ostre światło. Wytężyła wzrok. Na linii horyzontu utrzymywał się nadal niezmącony mrok.

Grzmot nie nadszedł — to nie była błyskawica.

Przez chwilę zatrzymali się w locie, usiłując przebić wzrokiem nieprzeniknioną czerń. Na powierzchni jeziora pluskała woda, czasami wiatr porywał strzępy piany. To były jedyne bezpośrednio uchwytne oznaki ruchu w przyrodzie.

Jezioro kończyło się tylko pozornie. Gmatwanina drobnych niebieskich wysepek i pływających kęp zlewała się w fałszywy brzeg, do którego nie można było dobrnąć. W miarę przebywanej drogi brzeg ten rozrywał się na przesmyki, zatoki i większe połacie czystej wody.

Pobieżne choćby zbadanie tych wszystkich kęp wegetacji zajęłoby wiele dni. Niestety, Ingrid nie umiała już teraz zupełnie określić, z której strony pojawiły się błyskania. Polecieli w ich kierunku, lecz chyba już minęli tę wysepkę, jedną z wielu podobnych do siebie. Ingrid, wyczerpana nerwowo, była skłonna wierzyć, iż uległa złudzeniu.

Wiatr przycichł. Postrzępione rzadkie obłoki wolno wynurzały się spod widnokręgu. Noc wyraźnie bladła. Na wschodzie różowiały wysokie, jeszcze nieśmiałe pręgi zórz.

Byli nad brzegiem jeziora, — w pobliżu obelisku, gdy w powietrzu zapłonęła rakieta. Po niej druga. Trzecia nieomal otarła się o Ingrid, oświetlając z bliska jej twarz krwawą łuną.

Szu włączył radio wzywając Włada.

— Odpowiadam na sygnały — usłyszeli w słuchawkach głos fizyka. Kalina czekał na wzgórzu oddzielającym zarosły puszczą brzeg jeziora od takyrowej pustyni, zamienionej teraz na lądowisko i bazę ekip poszukiwawczych. Hansa i Allana nie było. Polecieli już z psami na drugą stronę jeziora.