— Ale z pewnością spróbujesz specjału Temidów. A nawet dam ci cały udziec dla Szu i Jaro — usiłował rozładować napięcie.
— Udziec? — zainteresował się Wład.
— Jest on ze zwierzęcia trochę większego od zająca, upolowanego przez mięsożerną roślinę. „Drzewo zamroczenia”, jak ją nazwał Ęene. Korzystają z tych żywych pułapek Temidzi, okradając mięsożercę. To, czym chcę was poczęstować, jest prezentem od Temidów, otrzymanym ^v nagrodę, że podsunęliśmy im prosty sposób pomnażania przysmaków. Nie wolno tego mięsa piec, smażyć czy gotować. Gdy zobaczycie Temidów zajadających z apetytem zdobycz na surowo, nie sądźcie, że zabrakło im ognia w pobliżu: oni czynią to ze smakoszostwa. Mięso już po kwadransie przebywania w zamkniętym kielichu niby-kwiatu mocno nasiąka wydzielanymi przezeń aromatami i ma smak jakby umiejętnie dobranych ostrych przypraw. Sporządziłem z niego befsztyki tatarskie i wraz z twym ojcem zjedliśmy je z apetytem. Rzeczywiście ogromnie podnosi to walory kulinarne potrawy. Natomiast przy pieczeniu lub gotowaniu olejki eteryczne ulatniają się i cały efekt znika.
— A mówiłeś o pomnażaniu przysmaków…
— Ternidzi porzucali upolowaną zwierzynę, jeśli nie mogli jej upiec. Dopiero my 'wskazaliśmy im drogę postępowania: cóż prostszego, jak wprowadzić zdobycz na krótki czas do mięsożernego kielicha? I tu zdobyliśmy niepodważalny dowód szybkiego obiegu informacji w tej społeczności. Otóż z tego podsuniętego im pomysłu już po tygodniu korzystali Temidzi w obrębie całej Kotliny Pięciokąta, zarówno na lądzie stałym, jak wyspach, nawet takich, do których dopiero późnię; dotarliśmy. Zdobyte informacje każdy Temid niezwłocznie przekazuje swoim ziomkom tak sprawnie, że tamci po gwizdanych objaśnieniach w mig pojmują, o co chodzi. Tą drogą pewne nasze porady i wyuczone umiejętności zostały przyswojone przez całą ich społeczność. Mówiąc o całej społeczności, mam na myśli jeden Pięciokąt. Temidzi zasiedlają cztery oazy ciepła, przedzielone mroźnymi obszarami, które stanowią dla nich nieprzekraczalną barierę. Są to więc odrębne populacje pozbawione jakichkolwiek kontaktów. Renę zamierza zbadać, czy z tej przyczyny nie powstały jakieś odmienności rasowe. Co prawda izolacja trwa dopiero około dwóch tysięcy lat, ale zmiany mogły już wystąpić, zwłaszcza przy szybkiej zmianie pokoleń. Ciekawe jest również, czy pewna odrębność warunków bytowania nie rzutuje na procentowy rozkład płci. Zwłaszcza liczbę dwupłciowców, która w Kotlinie Pięciokąta zdecydowanie dominuje nad liczbą osobników jedno-płciowych. No, ale chodźcie do kuchni spróbować specjału Temidów — Allan z zapraszającym gestem otworzył drzwi prowadzące z hangaru do laboratoryjnych i mieszkalnych pawilonów bazy.
Ast spojrzała z wahaniem na przygotowany do startu samolot, potem na kłębiące się nad lasem chmury burzowe, widoczne przez kopułę hali.
— Chodźmy więc! Szkoda czasu — przesądził Wład. — A swoją drogą to, co mówiłeś, jest bardzo ciekawe. Dwa tysiące lat to genetycznie chyba niewiele — wrócił do poruszonego przez Allana tematu — ale kulturowo, a także językowo, to musi być ogromny skok.
— Niekoniecznie. Język i zwyczaje praczłowieka zmieniały się bardzo wolno. Sporo zależy od wielkości populacji, tempa postępu cywilizacyjnego i zmiany warunków bytowania.
— To samo twierdzi Szu. Ale przecież mówiłeś, że Temidzi bardzo szybko przekazują sobie informacje.
— Tak. Lecz ich zdolności wynalazcze są, jak się wydaje, bardzo ograniczone. Przekazywanie informacji to jeszcze nie myślenie twórcze.
Przeszli korytarzem do obszernego pomieszczenia kuchennego i Allan wyjął z pojemnika oczyszczone już i poćwiartowane mięso jakiegoś' temiańskiego „potworka”.
— Niestety, prawdziwe befsztyki po tatarsku trzeba siekać własnoręcznie. Nasze automaty kuchenne zupełnie się do tego nie nadają, a Jaro nie będzie się przecież zajmował takimi głupstwami.
— Może ci pomóc? — Ast odebrała mu nóż widząc, że niezbyt wprawnie zabiera się do siekania mięsa. — Zrób lepiej coś do picia.
— Niczego nie dokładaj — zastrzegł Allan. — Chodzi o oryginalny zapach. Na mój gust, ta woń jest zachwycająca.
— Rzeczywiście, bardzo przyjemna.
— A w ogóle społeczność Temidów to pasjonujący problem — podjął Allan przerwany wątek. — Co krok niespodzianki. Daisy ostatnio oszalała na punkcie ich wierzeń religijnych. Wcale się zresztą jej nie dziwię…
— Czy istotnie można już na ten temat powiedzieć coś konkretnego?
— Zakopaliście się w swoich czerwonych piaskach i widać niewiele wiecie, co się dzieje w innych zespołach.
— A ty coś o nas wiesz? Siedzisz tu, zakopany w „beczułkach” — odcięła się Ast. — Dlaczego do nas nie przylecisz? Chyba warto?
— Byłem.
— Raz. I to na parę godzin.
— Wiesz przecież, że poczułem się fatalnie. Chętnie bym przyleciał, ale boję się nawrotu alergii. Bo to, zdaniem Kory, musiała być alergia. Uczulenie na te wasze czerwone piaski. Bo w Trójce przez tydzień siedziałem i nic mi nie było. Ale przyrzekam: jak tylko Will znajdzie jakiś środek zapobiegawczy, to zaraz przylecę.
— Trzymamy cię za słowo — zaznaczył Wład. — Ale wracając do tematu… Wspomniałeś o wierzeniach Temidów. I jakichś odkryciach Daisy.
— Chodzi o prace zespołu kontaktów słownych. Czin, Ingrid i Zoe rozwiązały już właściwie problem przekładu mowy Temidów na nasz język i odwrotnie. Translacja z pomocą konwernomów wyszła już ze stadium eksperymentalnego. Pomagała im zresztą Kora jako psychofizjolog, a ostatnio do zespołu weszła Daisy, z tym, iż zajmuje się ona przede wszystkim obyczajowością i wierzeniami Temidów. Pasjonuje się tym również Zoe, próbując odnaleźć w mitach ślady kontaktów Temian z Temidami.
— Zdaje się, że miały jakieś większe kłopoty z przekładem. Jest to jednak mowa zupełnie inna niż nasza.
— Na szczęście nie było tak źle, jak wydawało się na początku badań. Co prawda, literami ich alfabetu nie są czyste tony, lecz złożone struktury dźwiękowe, a zależność tej struktury od treści wyrazów i zdań sprawia, że owych liter można doliczyć się co najmniej kilku tysięcy. Ale nam przecież chodzi o semantyczną stronę przekładu, a nie formalne zasady konstruowania języka. Translatory konwernomu zakodowały więc w swej pamięci całe słowa i zdania, ich zaś identyfikacja ze słowami i zdaniami naszej mowy dokonywana była drogą czysto praktycznych prób dogadywania się z Temidami. W sumie ponad tysiąc godzin eksperymentów, w których szczególnie pomocna, zwłaszcza w pierwszej fazie badań, była mowa gestów.
— Ale czy rzeczywiście ich i nasz świat pojęć można jakoś utożsamiać? — wtrąciła się do rozmowy Ast. — Przecież nie tylko dzieli nas przepaść wiedzy i poziomu umysłowego, ale przede wszystkim zupełnie inna droga rozwoju. Czy w ogóle można tu szukać jakichkolwiek odpowiedników pojęciowych, nie licząc oczywiście prostych, elementarnych czynności? Wspomniałeś o wierzeniach i mitach. Słyszałam od Nyma, że Daisy doszła już do Trójcy Świętej… Przecież to po prostu tworzenie analogii na siłę, przenoszenie w obcy świat naszych własnych pojęć i wierzeń religijnych.
— Nym to złośliwa bestia. Coś musiał usłyszeć, lecz nie zrozumiał, o co chodzi. No, ale siadajcie i jedzcie, bo „tatarski po temidzku” gotowy. Dziękuję ci, Ast — skłonił się przed siostrą.
— Więc co z tą mitologią? — ponaglił go Wład. — Jest w niej Trójca czy nie ma?
— Jest — Allan przełknął z ukontentowaniem odrobinę pachnącego mięsa. — Ale nie taka, jak myślicie. Daisy na razie nie spieszy się z wnioskami i niechętnie mówi o tym, do czego już doszła. Są to zresztą dopiero początki i z pewnością niełatwe, zważywszy trudności pokrywające się w pewnej mierze z tym, co mówiłaś, Ast. Ale Kora zna sprawę i wcale nie uważa, aby Daisy szła drogą prowadzącą na manowce. A to, co mówią Temidzi, w nieudolnym jeszcze przekładzie na nasz, ludzki język, brzmi w skrócie następująco: światem rządzą trzej bogowie…