Выбрать главу

Nad Miastem Temian szalała jeszcze wichura, gdy przechodzili do lądowania.

Nad odkrywkami wznosiły się tumany piasku, lecz wydmy były już coraz lepiej widoczne, co wskazywało, że wiatr zaczął słabnąć. Tornado przesunęło się daleko poza teren odkryć.

Z lotu ptaka stanowisko archeologiczne nie przedstawiało się zbyt okazale. Ciemne, prawie czarne fragmenty murów, połamane i nadtopione w żarze bloki jakiegoś żółtawego tworzywa, sterczące tu i ówdzie z bezkresu piasków słupy kamienne, niewyraźne zarysy jakichś prostokątów, teraz cieniowane jeszcze przewalającą się kurzawą, wszystko to poprzedzielane usypiskami gruzu, piasku i ziemi wydobytej przez koparki i „odkurzacze” — daleko odbiegało od wyobrażeń wielkiej urbanistyki i architektury.

Szkody nie były tak rozległe, jak się Ast i Wład spodziewali. Pawilon laboratoryjny i magazyn robotów stały nietknięte. Tylko samolot transportowy, pełniący rolę mieszkania-bazy, przesunął się o kilkadziesiąt metrów, a jego złożone skrzydła tkwiły głęboko w świeżo usypanej wydmie. Nowym elementem w krajobrazie był duży ciemny obszar w odległości półtora kilometra od wschodniego krańca ruin i wykopów. Widocznie trąba powietrzna zmiotła wierzchnią warstwę piasku, odsłaniając pod spodem coś, co przy spojrzeniu z góry wyglądało jak nieregularna brunatnoczarna plama niewiadomej konsystencji.

Szumy i trzaski ustały raptownie.

— Halo, Ast i Wład! — usłyszeli głos Allana. — Co się z wami dzieje? Czy mnie słyszycie?

— Halo, Al! Z nami wszystko w porządku. Co z Szu i Jaro — nie wiem. Nie było do tej chwili łączności. Za chwilę lądujemy!

Usiedli tuż obok samolotu-bazy i Ast pierwsza wyskoczyła z maszyny. Brnąc poprzez zwały piasku, dotarła do zasypanych schodków. W uchylonych drzwiach czekał Brabec. Oczy miał zaczerwienione od piasku i pyłu. Był blady, ale spokojny.

— Przywieźliście? — zapytał bez wstępów, wciągając Ast do wnętrza samolotu.

— Gdzie Szu?! — zawołała Ast, jakby nie słyszała pytania.

— W Mieście.

— Sam?

—, Nie. Z duchami Temian — zażartował. — No więc jak? Przywieźliście chemotrop?

— Jest, jest! Nie zginął — potwierdził od progu Wład. — Ale zawiewa — otrząsał się z piasku.

— No więc, co z Szu? — ponowiła pytanie Ast.

— Zasypany. Ale się nie denerwuj. Nic mu nie grozi.

— I nie wysłałeś koparki?

— Czekam, aż się trochę uspokoi. Muszę zresztą najpierw sprawdzić. Może trzeba ściągnąć ze dwie maszyny… — sięgnął po leżący na stoliku radiotelefon.

— Dlaczego nie zostałeś z nim na dole?

— Bo tak właśnie bezpieczniej. Wygrzebywać się ręcznie od spodu wcale niełatwo. Czekałem zresztą na was, Liczyłem się z tym, że będziecie lądować w czasie burzy i mogą być kłopoty. A teraz pomożecie mi w kopaniu.

— W którym sektorze pozostał Szu?

— B-11. Nie martw się. Są tam bardzo solidne stropy, o ogromnej wytrzymałości, przypominające dawne ziemskie schrony przeciwatomowe. Szu jest zdrów i cały. I bardzo stęskniony za tobą… A może chcesz z nim porozmawiać? Właśnie tuż przed waszym lądowaniem nawiązałem z nim ponownie łączność, jak tylko się skończyły te piekielne zakłócenia. Bardzo się o ciebie niepokoił… Prawda, Szu? — powiedział do aparatu.

— Jesteś podły! — wyrwała mu z ręki radiotelefon. — Szu! Co ty wyprawiasz?

— Czekam i słucham — w głosie Szu wyczuła rozbawienie.

— Obaj jesteście podli! Nie wiesz, jak się niepokoiłam!

— Właśnie wiem. Sterczę tu zresztą przy aparacie od dwóch godzin.

— Mogliśmy być tu już godzinę temu. Chciałam zaraz lecieć, tylko Al nam nie pozwolił.

— I miał rację. Jeszcze tylko was tu przed godziną brakowało!

— Tak baliśmy się o was… I ten brak łączności. Tym razem zakłócenia trwały wyjątkowo długo. Objęły całą Temę…

— Również Sel i łkara — wtrącił Jaro.

— Jak daleko przeszedł lej? — spytał Szu. — Ty, Jaro, przynajmniej mogłeś coś widzieć.

— Południowo-wschodnim skrajem Miasta. Najpierw dostrzegłem obłok ogarniający niebo, a dopiero, gdy trąba przybliżyła się, rozróżniłem jej trzon na kształt rozpędzonego drzewa z koroną w chmurach. Lej ten porywał piasek, a nawet spore głazy, unosząc je na zawrotną wysokość. Według moich obliczeń, jego szybkość przekraczała czterysta kilometrów na godzinę. Zresztą mam wiele zapisów holowizyjnych, łącznie z dźwiękiem. Potworny świst! Zaraz, jak trąba się oddaliła, zrobiło się ciemno. Wręcz nieprzenikniona powłoka pyłów. Burza piaskowa uspokoiła się na krótko, potem uderzył wicher i rozpoczął się kolejny taniec piasku, już znacznie słabszy.

— Niczego nie widziałem — powiedział z żalem Szu. — Pamiętam tylko potworny ryk i świst piasku zdzieranego znad stropu. Uczułem gwałtowny podmuch, który omal nie zwalił mnie z nóg. Potem wtargnął do sali obłok kurzu i usłyszałem szelest piasku sypiącego się przez zatarasowany otwór wejściowy. Musiałem zejść niżej. Łączności dalej nie było. Nie wiedziałem, co się dzieje. Bałem się, czy nie próbowaliście lądować. Lco z Jaro… Czy bardzo zasypało odkrywki? — zmienił temat. — Co widziałaś, Ast?

— Z tego, co mogliśmy dojrzeć przy lądowaniu, wynika, że będzie trochę kopania.

— Zdaje się, że tornado pozostawiło ci też prezent — dorzucił Wład.

— Co chcesz przez to powiedzieć?

— Czy prowadziłeś wstępne badania na pustyni w odległości półtora kilometra na wschód od sektora K-6?

— Zdjęcia grawimetryczne nie ujawniły żadnych śladów budowli. Tam chyba niczego nie ma.

— Może masz i rację. Ale trąba powietrzna odsłoniła jakiś czarny obszar;

— Prostokątny?

— Nie. Raczej owalny.

— Duży teren? Wład zastanowił się.

— Czy ja wiem… Hektar, może więcej.

— Trzeba będzie sprawdzić, co to takiego. No, Jaro! Zdaje się, że już się uspokoiło i możesz zacząć mnie odkopywać.

Usunięcie piasku zawalającego wejście do podziemi zajęło robotom ponad godzinę. Przeznaczone do prac archeologicznych „odkurzacze” i koparki działały bez zbytniego pośpiechu, a za to dokładnie i z wyczuciem. Zaraz po uwolnieniu Szu wyruszył w teren Skarabeuszem, aby zbadać, jaki jest stan wykopalisk po przejściu tornada. Towarzyszyli mu Wład i Ast. Do zachodu Proximy brakowało bowiem zaledwie czterdziestu minut. Jaro pozostał w podziemiach Miasta, gdzie przewiózł już swojego chemotropa, aby niezwłocznie wypróbować jego działanie.

Szkody spowodowane przez tornado i szalejącą wichurę nie były na szczęście poważne. Zasypanie kilku odkrywek, zawalenie rozsypującego się sklepienia budowli, nazwanej przez Ast „Łaźnią”, zaginięcie robota-koparki i kilku drobniejszych narzędzi, zerwanie trzech lin kotwiczących samolot-bazę — i to wszystko.

W powrotnej drodze zatrzymano się na pustyni w miejscu wskazanym przez Włada. Oczom trojga naukowców ukazało się rozległe wgłębienie, którego dno wypełniała zbita ciemna masa przypominająca torf”. Było oczywiste, że właśnie tędy przetoczył się lej trąby powietrznej, zdzierając warstwę piasku, która pokrywała tę formację.

Wład uderzył obcasem w podłoże. Kruszyło się. Po chwili podał Szu sporą bryłę brunatnoczarnej substancji. Odrywała się od podłoża kawałkami rozmaitej wielkości, a miejscami ulegała zupełnemu rozpyleniu, przypominając popiół.