Выбрать главу

Wszystko to zachęciło nas do podjęcia nowej próby: poszerzenia otworu i wprowadzenia do podziemi kamery telewizyjnej. Zapomnieliśmy o zmęczeniu;

o nie przespanej nocy, nie chciało nam się zażywać hiperolu.

Ręce mi drżały z emocji, gdy przesuwałam przełącznik uruchamiający długi pręt, na którym osadzone jest nasze telewizyjne oko. Otwór na Szczęście wywiercony był prawidłowo i po chwili sygnał niebieskiej lampki oznajmił nam, że kamera znajduje się już w odległości dwóch metrów od dzioba statku, a więc w tajemniczych podziemiach urpiańskiej fabryki.

Włączyliśmy aparaturę, ale na ekranie panowała ciemność. Dopiero po zapaleniu reflektora ujrzeliśmy w jego świetle wnętrze jakiejś nisko sklepionej, długiej piwnicy (?). Jest ona jednak zupełnie pusta; nigdzie w pobliżu nie zauważyliśmy ani jakichkolwiek urządzeń, ani też otworów choćby trochę przypominających drzwi. Możliwe, że „drzwi” schowane są za jakimś zakrętem. Zresztą orientację bardzo utrudnia fakt, że reflektor znajduje się tuż obok kamery i w ten sposób niemal zupełnie nie widzimy cieni, a tylko różnice w oświetleniu, związane przeważnie z odległością danego miejsca od kamery.

Naradzaliśmy się długo, co dalej począć. Urpian nigdzie w pobliżu nie ma. Warstwa pyłu zdaje się wskazywać, że nieczęsto zachodzą oni do tych pomieszczeń. Może i dla nich panuje tu zbyt wysoka temperatura.

Wobec tego, że nie ma mowy o dalszym posuwaniu się statku bez niszczenia po drodze tej podziemnej budowli, postanowiliśmy wykuć wąski tunel i dostawszy się do tej „piwnicy”, ruszyć na własnych nogach na poszukiwanie Urpian. Nie wiem, czy to w pełni zgodne z instrukcją numer cztery, ale myślę że jest to przekroczenie dopuszczalne. Nie mamy wyboru.

W chwili, gdy piszę te słowa, Igor pracuje właśnie nad poszerzeniem otworu, abyśmy mogli przecisnąć się do podziemi w skafandrach.

23 kwietnia

To, co wzięliśmy początkowo za piwnicę, jest długim korytarzem wysokości 2,2 metra i szerokości 2,5 metra. W odległości 60 metrów od miejsca, gdzie znajduje się nasz „właz”, napotkaliśmy skrzyżowanie tego korytarza pod kątem prostym z innym korytarzem o tym samym przekroju. Podobne skrzyżowanie istnieje również po przeciwnej stronie korytarza, w odległości około stu metrów od włazu. Dalej następują nowe rozwidlenia.

Obawiając się zabłądzenia w tym labiryncie, ograniczyliśmy badania tylko do najbliższego terenu. Oprócz korytarzy poziomych znaleźliśmy jeden wznoszący się pod kątem 45° w górę. Powierzchnia podłogi nie jest gładka jak w poziomych korytarzach, lecz regularnie żłobkowana. Widocznie te pochyłe korytarze są czymś w rodzaju naszych schodów. Można zauważyć znaczne wygładzenie żłobków w środkowej partii podłogi; przy ścianach są one kanciaste i chropowate. Widocznie przechodziło tędy wiele nóg. W tej chwili panuje tu jednak niczym nie zmącona cisza.

Zaraz zabieram się do montowania radioaktywnego „pióra”. Jest to mój najnowszy wynalazek. Zastanawialiśmy się, w jaki sposób zapobiec zabłądzeniu w podziemiach. Otóż wpadłam na pomysł, jak sądzę, dość dobry. Tak jak w dawnych wiekach poszukiwacze skarbów w grotach pozostawiali za sobą rozwijającą się nitkę, aby znaleźć drogę powrotu, tak my, za pomocą automatycznego urządzenia osadzonego na czubkach butów, będziemy kreślić radioaktywny ślad poprzez podłogi i schody tej budowli. Ponieważ w Dżdżownicy nie ma uniwerów, ta robota zajmie mi co najmniej dwa dni.

24 kwietnia

Cały niemal dzień upłynął mi na montowaniu aparatu do wykreślania śladu. Zrobiłam tylko niewielką wycieczkę po obiedzie i miałam małą przygodę.

W ścianie jednego z bocznych korytarzy zauważyłam ciemny, prostokątny otwór, podobny do wąskich, otwartych drzwi. Pobiegłam tam, zaciekawiona, i… o mało weń nie wpadłam. Okazało się, że otwór prowadzi do długiego, pustego szybu, prawdopodobnie wentylacyjnego. Nie rozumiem tylko, dlaczego Urpianie nie zabezpieczyli w jakiś sposób otworu. Przecież mogli go umieścić wyżej. Łatwo się pomylić i wpaść. Może to zresztą nie szyb wentylacyjny. W każdym razie trzeba uważać na przyszłość.

Igor natrafił w trzech miejscach na owalne płyty w ścianach korytarza, pokryte wypolerowanymi „cekinami”. Trudno na razie orzec, czy to są drzwi, czy jakieś urządzenia kierownicze.

I jeszcze jedno odkrycie, a ściślej, znalezisko Igora: tuż u wejścia na schody znalazł on krótki, metalowy pręt oraz strzęp jakiegoś zbutwiałego materiału (?). W ogóle nie tylko gorąco tu, ale i wilgotno.

Jutro rano przypuszczalnie zakończę montaż wykrywaczy śladu radioaktywnego.

Igor próbował dziś nawiązać łączność z bazą za pomocą nadajnika ultradźwiękowego podłączonego do ścian. Niestety — bez skutku. Z pewnością niepokoicie się o nas coraz bardziej, a my jesteśmy bezsilni. Czeka nas jeszcze długa wędrówka w górę.

Urpianie też nie dają znaku życia…

7 maja

Złamałam postanowienie. Przez dwa tygodnie nie napisałam ani słowa. Jedynym usprawiedliwieniem może być to, że wracaliśmy do statku nie na każdą noc, i to przeważnie tak potwornie zmęczeni, że zasypialiśmy natychmiast.

W ciągu tych dwóch tygodni przeszliśmy dziesiątki kilometrów korytarzy, odkryliśmy niezliczoną liczbę sal i szybów różnej wielkości. Nigdzie jednak nie spotkaliśmy żadnej żywej istoty (nie licząc bakterii i pleśni) ani też nawet śladu ich niedawnej bytności. Wszystkie dotychczasowe badania wykazują, że nic się tu nie zmieniło od piętnastu wieków. Właściwie źle się wyraziłam: wiele przedmiotów i tkanin zbutwiało i rozsypało się w proch, rdza przeżarła żelazne części maszyn, mniej odporne tworzywa zwietrzały lub zostały stoczone przez bakterie i grzyby.

Czy spotkamy gdzieś na górnych piętrach gospodarzy tej gigantycznej budowli? Coraz bardziej zaczynam o tym wątpić. Te mury kryją w sobie jakąś ponurą tajemnicę. Chwilami ogarnia mnie nieprzyjemne uczucie i wydaje mi się, że jestem w jakimś ogromnym grobowcu. Gdy zasypiam, majaczą mi się stosy zwęglonych szkieletów, wraca uparcie obraz wstrząsającego odkrycia na pustyni w pobliżu Miasta Temian. Tylko że tamte szkielety widzę we śnie tu, wśród ścian wielkich sal, to znów korytarzy i małych, ciemnych komórek tego podziemnego miasta.

Bo to jest miasto. Nie zakład wytwórczy czy ich zespół, lecz całe wielkie miasto, wspinające się dziesiątkami pięter w górę, coraz to inne, coraz nie-zwyklejsze w odkrywanych co krok śladach jego dawnej świetności i bogactwa.

Jeszcze ciągle łudzimy się, że może tylko ta dolna część, te trzydzieści parę pięter, które przebyliśmy dotąd, są nie zamieszkane. Znaleźliśmy szereg niedużych komór, które mogły być czymś w rodzaju mieszkań. Niestety — są puste. Ale już może następnego dnia za jakąś nie znaną nam zaporą znajdziemy żywych Urpian.

Większość dolnych pomieszczeń to wielkie hale, pełne maszyn i skomplikowanych aparatur, których przeznaczenia trudno się nawet domyślać. Trzeba by na to specjalisty, na przykład Brabca. Przeważnie urządzenia te są nieczynne,* ale znaleźliśmy dwie hale, w których nasze przyrządy pod grubymi pokrywami stojących tam kolosów wyczuły pulsujące prądy. Automatyzacja jest tu bardzo daleko posunięta i centrale energetyczne mogą działać same przez, dziesiątki, a nawet setki lat, czerpiąc z nieprzebranych zapasów surowcowych, usuwając zanieczyszczenia i uszkodzenia, nim wreszcie wyczerpie się ich zdolność życiowa, tchnięta myślą nie znanych nam budowniczych sprzed stuleci. Może w którejś z tych hal jakiś skomplikowany sztuczny mózg kieruje ruchami owej niezwykłej „żywej skały”, która przed paru tygodniami tak bardzo nas zadziwiła?…