Выбрать главу

Amy J. Fetzer

Przebudzenie

Rozdział 1

W takich właśnie momentach Lane Douglas była rada, że zmieniła nazwisko. Elaina Honora Giovanni nie miała więc teraz problemów. Bo to nie Elaina musiała podać policji swoje dane i opisać szczegóły wypadku.

Jeden z przedstawicieli prasy byłby szczególne zainteresowany pojawieniem się w mediach nazwiska Elainy. Czatował na nią niczym wilk na zdobycz.

Pisk opon, huk, silny wstrząs – nie było wątpliwości: jakieś auto uderzyło w jej bagażnik. Sportowy srebrny samochód.

– Buona fortuna, jak zwykle – mruknęła Elaina, stawiając karton z książkami na ganku przed sklepem, po czym zawróciła do samochodu. Deszcz przesiąkł przez jej ubranie, zmoczył włosy.

Kok na czubku głowy zupełnie oklapł.

Nie ma rady, pomyślała i spojrzała najpierw na książki w swojej furgonetce, a potem na faceta za kierownicą srebrnego auta. Wnosząc z przekleństwa, jakie rzucił, jego wóz doznał poważnego uszczerbku. Wysiadł i nim popatrzył na nią, obejrzał dokładnie swój samochód.

– Nic się pani nie stało? – zapytał, wyciągając z kieszeni komórkę.

– Nie, przecież nie było mnie w aucie – odparła. – A panu?

– Też nic. – Kopnął oponę i uniósł wzrok na Elainę.

– Ładny wozik – rzekła.

Mężczyzna uśmiechnął się i na moment oderwał komórkę od ucha.

– Jestem Tyler. Tyler McKay – oznajmił.

Wiedziała, z kim ma do czynienia. Mieszkając w tym mieście, nie sposób nie wiedzieć, kim są McKayowie. Ten przedstawiciel rodu miał ciemne włosy, niebieskie oczy, zgrabną sylwetkę i słuszny wzrost.

Stał teraz przed nią w skórzanej kurtce i dżinsach.

Przeniosła wzrok na obydwa samochody.

Jego wóz przedstawiał żałosny widok.

Popatrzyła na pogięty bagażnik swojej furgonetki i ujrzała, jak strużki deszczu spływają na karton z książkami.

– Ojej! Moje książki! – krzyknęła, podbiegając do samochodu.

Zajęty rozmową, nie zwrócił uwagi na jej okrzyk. Dopiero po chwili zamknął aparat i rzekł:

– Przemokły.

– Dzięki, że raczył pan to zauważyć. Jaki następny ruch?

Zdjął kurtkę i przykrył nią karton.

– Właśnie taki.

Wzięli wilgotne kartony i ruszyli w stronę ganku.

– Za parę minut przyjedzie policja – rzekł.

Nie wątpiła, że na wezwanie kogoś, kto włada połową miasteczka, policja nie będzie zwlekać.

– Świetnie – powiedziała, otwierając drzwi. – Zapraszam do środka.

Z progu obejrzała się na niego. Stał i patrzył na nią tymi swoimi niebieskimi oczami, jak gdyby w obawie, że nie będzie miał już szansy dobrze jej się przyjrzeć. Zmarszczki w kącikach oczu świadczyły o jego pogodnym charakterze, skłonności do śmiechu. Z jego ciemnych włosów kapały na kurtkę krople wody. Lane westchnęła, chłonąc zapach dobrej wody kolońskiej, jakiej używał.

– Przez ten deszcz jezdnia na zakręcie zrobiła się śliska – oznajmiła.

– Czy to znaczy, że mi wybaczasz?

Poczuła ciepło w okolicach serca i puls jej uległ przyspieszeniu. Niełatwo jej będzie zdobyć" się na chłodny dystans wobec niego. On zaś wiedział zapewne, jakie wrażenie wywiera na kobietach.

– A zależy panu na tym? – zapytała.

– Nie za bardzo – przyznał.

I znowu się uśmiechnął.

Pospieszyła do sklepu i położyła na ladzie karton z książkami.

– No dobrze, wybaczam. – Odgarnęła z twarzy pasmo włosów. Okulary jej zaparowały i opadły na czubek nosa.

– Przy moim szczęściu – dodała – wlepią mi jeszcze mandat za nieprawidłowe parkowanie.

– Nie wlepią. Masz moje słowo.

Zmarszczyła brwi.

– Stanie pan w mojej obronie?

Uśmiechnął się, a Lane ścisnęło coś w dołku. Niedobrze, pomyślała.

– Jak się nazywasz? – zapytał.

– Lane Douglas.

Po dwóch latach łatwo jej to kłamstwo przeszło przez gardło. Druga natura, stwierdziła w duchu. McKay wyciągnął do niej rękę. Wbrew jej oczekiwaniom dłoń miał raczej szorstką. Prawdopodobnie gra w golfa, pomyślała.

– Ładnie tu – powiedział. – To nowy dom?

– Stoi tu od pięćdziesięciu lat, panie McKay – odparła. Faktycznie, pomyślała, jest prawie jak nowy, po generalnym remoncie.

– Mów mi Tyler. Pan McKay to mój ojciec.

Spojrzała na niego i wyciągnęła z torebki prawo jazdy i dowód ubezpieczenia. Popatrzyła w stronę okna. W mokrym asfalcie odbijały się niebieskie światła wozu policyjnego.

Tyler przyglądał się jej przez chwilę, po czym wziął od niej dokumenty i wyszedł na ganek. Lane Douglas nie bała się policji, bo nie miała niczego do ukrycia. Straty wskutek zalania książek będą, ale, pomyślała, świat się od tego nie zawali.

Tak jak się nie zawalił w trakcie jej rodzinnych perypetii.

Jako Giovanni żyła niczym w klatce. Jako Lane Douglas – prowadziła całkiem normalny żywot.

Czyżby?

Trudny wybór. Spadkobierczyni wielkiej wytwórni win czy też jakaś zupełnie inna osoba?

Gdyby potrafiła pozbyć się teraz Tylera McKaya, byłoby świetnie. Starała się zawsze unikać całej tej rodziny. Skupiali na sobie uwagę mediów, podobnie jak rodzina Kennedych. I jak rodzina Giovannich. Ona, Lane, musi stale pamiętać, że jej fotografia obiegła swego czasu wszystkie brukowe gazety w kraju. Ktoś mógłby ją teraz rozpoznać.

Jej tożsamość musi pozostać tajemnicą.

Poza ojcem nikt z rodziny nie wie, gdzie ona przebywa. Zrobiła wszystko, żeby tak się właśnie stało.

Chłodniejszej kobiety nie sposób sobie chyba wyobrazić, pomyślał Tyler, podczas gdy funkcjonariusz sporządzał raport. Lane grzebała w pudle z książkami, on zatem rozpoczął obserwację jej osoby od rudych włosów, ściągniętych z tyłu w kok. Potem opuścił wzrok na mokry kołnierz jej swetra, potem jeszcze niżej, na równie mokrą, sięgającą kostek spódnicę, i jeszcze niżej, na buty w wojskowym niemal stylu.

Przypominała mu nauczycielkę, starą pannę, było w niej jednak coś, co do staropanieństwa absolutnie nie pasowało. Trudno mu było na razie owo „coś" określić, tak czy owak miała bardzo dziwne, otoczone długimi rzęsami oczy koloru irlandzkiej whisky, której to barwy nawet szkła okularów nie zdołały przytłumić.

Sprawiała wrażenie osoby opanowanej, choć narzucał mu się wniosek, że ona za bardzo się stara, by takie właśnie wrażenie na nim wywrzeć. Nigdy dotąd jej nie widział, co było dość dziwne. Sądził, że zna w Bradford wszystkich mieszkańców.

– Muszę porozmawiać z panną Douglas – oznajmił policjant.

Tyler skinął głową i wszedł do środka. Padał deszcz, niebo było zachmurzone i panował przenikliwy chłód, ale w tym mieszkaniu przemienionym na księgarnię było ciepło i pachniało cynamonem. Nie widząc Lane, wypowiedział głośno jej imię.

Weszła do pokoju, niosąc tacę z dzbankiem kawy i kubkami.

– Dla rozgrzewki – mruknęła pod nosem, bo nie chciała, by wyglądało to na przyjacielski gest, lecz nie pragnęła również być nieuprzejma wobec pana McKaya.

Ludzie dużo czytają, pomyślał Tyler, biorąc kubek, więc to jest na pewno dobry interes.

Policjant tymczasem zadał Lane jeszcze kilka pytań, po czym wręczył im obojgu po jednym egzemplarzu raportu i wyszedł. Tyler schował papier do kieszeni i wypił łyk kawy.

Lane chciałaby, żeby on też sobie już poszedł. W jakiś sposób działał jej na nerwy, podobnie jak agent FBI, który tym razem nie zadawał żadnych trudnych pytań.

– Jak to się stało, że cię dotąd nie spotkałem? – zapytał Tyler.

– Sprzedaję książki. Czytasz?

– Oczywiście.

Uśmiechnęła się i spojrzała nań sponad okularów.