Tyler przypomniał sobie ich pocałunki.
– Wtedy na werandzie nie byłaś zanadto odporna.
– Spełniłam dobry uczynek – rzekła, chichocząc. Bezczelne kłamstwo! W duchu błagała go o jeszcze.
Roześmiał się nienaturalnie i sięgnął po krakersa.
– Jeśli całowałaś mnie z litości, to chciałbym się przekonać, jak całujesz, gdy masz na to chęć.
Miała chęć. Cholerną!
Tyler nadgryzł krakersa, przysunął się, pochylił ku niej głowę. Lane nie miała wątpliwości, do czego zmierzał. Cofnęła się.
– Pachniesz krabami – rzekła.
– Ty też.
Położyła mu palec na ustach.
– Proszę cię, przestań.
Mówiła z wielką powagą. Nawet oczy jej posmutniały. A on wrócił raptem pamięcią do własnej przeszłości – że zdarzało mu się zrujnować to, co mogło być piękne.
– Bądźmy przyjaciółmi – rzekła.
Skrzywił się.
– Zgoda, ale jak chyba wiesz, przyjaźń jest zabójcą namiętności – powiedział i wrócił do jedzenia. Nie wierzył jednak w to, by jego opinia playboya odegrała tu jakąś rolę i stała się przyczyną tej jej oferty przyjaźni. Zmieniając temat zapytał: – Gdzie byłaś wczoraj wieczór? My wszyscy pracowaliśmy przy estradzie.
– Ja zrobiłam już swoje.
– Chcesz przez to powiedzieć, że całą pracę na rzecz festiwalu masz już z głowy?
Lane poczuła się nagle dziwnie osamotniona.
– Tak – przyznała. – O nic mnie już więcej nie proszono.
Patrzyła, jak Tyler coraz bardziej się do niej przysuwa, a jego ramię sięga już niemal jej bioder. Spojrzeli sobie w oczy.
– Jeżeli sądzisz – zaczął – że odprawisz mnie z kwitkiem, to jesteś w błędzie. W dużym błędzie.
Lane wpadła w panikę, a zarazem ogarnęła ją ogromna, niepohamowana radość.
Rozdział 5
Według Nalli Tyler zaliczał się do tego typu ludzi, których wszędzie pełno. W ciągu jednego dnia pojawiał się często w różnych dziwnych miejscach. Na przykład przed sklepem, z którego Lane właśnie wychodziła. Albo w restauracji u Nalli, gdzie Lane wstąpiła przed chwilą, by spróbować jakiegoś nowego krewetkowo-krabowego dania. Lane wolałaby oczywiście, by te „przypadki" wiązały się z chęcią zobaczenia jej, a nie z zachęcaniem do prac na rzecz festiwalu. Tym razem Tyler dopadł ją w sklepie warzywniczym, między bananami a stoiskiem z ziołami.
Nie był sam. Towarzyszył mu szef stowarzyszenia, jego brat Kyle.
Speszyła się.
– Lane – zaczął Tyler – twój sklep znajduje się przy głównej ulicy, a ty jesteś jedynym handlowcem, który nie bierze udziału w Festiwalu Zimowym. Nieuczestniczenie w nim stawia cię trochę na uboczu, bardziej niż przypuszczasz.
– Czuję się trochę osaczona, panowie…
Milczała chwilę. „Panowie" również.
– No dobrze, gra – powiedziała.
– Co „gra"? – zapytał Tyler.
Lane przesłała mu pełne pogardy spojrzenie. Udaje, że nie rozumie, pomyślała.
– Powiedziałam „gra" – ciągnęła – bo się poddałam. Jesteście górą. Wezmę udział w festiwalu.
Wiedziała, kiedy trzeba innym przyznać rację. Czasem trzeba przegrać bitwę, by wygrać wojnę. Co wcale nie znaczy, że była z Tylerem na stopie wojennej. Nie wiedziała właściwie, na jakiej była z nim stopie. Zdawała sobie jednak sprawę, że gdy zbyt będzie mu ulegać, to on odtrąbi zwycięstwo i skieruje uwagę na inny obiekt.
Coś w rodzaju bólu przeszyło jej pierś. Wyobraziła sobie w dodatku, że on obejmuje inną kobietę, a to już było porządne ukłucie. A zarazem kolejne ostrzeżenie, a właściwie dowód, że zakochała się w tym facecie. Jakby jeszcze miała co do tego jakieś wątpliwości. Wszystko przez te pocałunki.
Sama jego obecność, nawet nie bliskość, sprawiała, że puls jej gwałtownie przyspieszał.
– Świetnie – rzekł Kyle, wręczając jej kopertę. Był niemal lustrzanym odbiciem brata, równie jak Tyler wysoki, dobrze zbudowany, o podobnym zniewalającym uśmiechu. Straszne!
Lane spojrzała na kopertę, potem na niego.
– Wskazówki i zalecenia – wyjaśnił. – Festiwal ściągnie wielu turystów. Rada wprowadza pewne ograniczenia, głównie w kwestii alkoholu.
Skinęła głową. Sprzedawała książki, kawę i bułeczki Nalli, więc restrykcje alkoholowe jej nie dotyczyły.
– Cieszę się, że jesteś z nami – powiedział Kyle i uśmiechnął się miło, uwodzicielsko. Rany boskie, pomyślała, jeden lepszy od drugiego. Każda dziewczyna miałaby prawdziwy problem.
– Prawdę mówiąc, uległam namowom Nalli Campanelli.
Kyle zmrużył oczy, jakby wspomnienie o Nalli coś w nim poruszyło. Tyler chrząknął. A Lane zastanowiła się, czy też coś łączy jej przyjaciółkę z tym mężczyzną. Ciekawe. Tak czy owak nic dobrego nie mogłoby z tego wyniknąć. Nalla nie wspominała jej nigdy o Kyle'u, a Lane nie pytała, bo sama nie lubiła, gdy ktoś grzebał się w jej przeszłości. Nalla zresztą była jedyną osobą w mieście, która wiedziała wszystko o Lane.
– Wciąż jednak nie rozumiem – zaczęła Lane – czym moja księgarnia mogłaby się przysłużyć festiwalowi.
– Kawa, książki, bułeczki – przypomniał Tyler. – A jeśli pogoda nie dopisze i będzie zimno, zrobisz furorę.
Zimno?
Grudzień na Południu nie zaliczał się do zimnych miesięcy, przynajmniej w mniemaniu mieszkańców Północy. Między innymi dlatego Lane tak lubiła Południową Karolinę. Osiedlając się w Bradford, nie kierowała się zresztą klimatem, zachwycił ją spokój i nieco staroświecki urok tego miejsca. Ponadto leżało na uboczu i nawet wścibski dziennikarz Dan Jacobs raczej by tu nie trafił. Było tu pięknie, spokojnie. Dopóki Tyler nie wkroczył w jej życie.
Uniosła oczy znad arkusza papieru i napotkała jego wzrok; wyglądał na speszonego nieco jej przedłużającym się milczeniem.
– Będę chyba musiała wziąć kogoś do pomocy – rzekła w końcu. – Nie poradzę sobie jednocześnie ze sklepem i festiwalem.
Tyler wpadł jej niemal w słowo:
– Najmłodsza córka Diany Ashbury, studentka, jest teraz w domu i szuka dorywczej pracy.
– Wygląda na to – zaczęła Lane obrzucając Tylera niechętnym spojrzeniem – że wszystko już obmyśliłeś.
– Staram się – rzekł, wcale nie zbity z tropu jej złośliwością.
Kyle popatrzył na brata z niejakim zdziwieniem, skinął głową i wyszedł ze sklepu, zostawiając ich wśród półek z warzywami.
– Dlaczego tak się uparłeś z tym festiwalem? – zapytała Lane.
– Dla dobra sprawy – odrzekł.
Akurat! pomyślała. Sięgnęła po owoce, wybrała trochę warzyw i pchała dalej wózek. Tyler szedł obok, obdarzając uśmiechem ludzi, których znał, a znał prawie wszystkich. Lane słyszała niemal szmer plotek unoszący się w powietrzu.
– To środek tygodnia – powiedział. – Czy ty w ogóle zarabiasz na chleb?
– Jestem szefową i sama ustalam sobie czas pracy. A w ogóle co cię to obchodzi?
– Ty mnie obchodzisz.
Zatrzymała się i spojrzała mu w oczy.
– Nawet mnie nie znasz, Tyler.
– Staram się nadrobić zaległości, ale ty mi w tym nie pomagasz.
– Brak ci wyczucia – odpaliła.
– Widocznie jestem tępy.
Roześmiała się, lecz zaraz przywołała się do porządku.
Musi jak najszybciej stąd wyjść, byle dalej od Tylera i obserwujących ich gapiów.
– Naprawdę będziesz to jadła?
Spojrzała na puszkę anchois w koszyku i odłożyła ją na półkę.
Pochylił się ku niej i zapytał przyciszonym tonem:
– Czy moja obecność wprawia cię w stan silnego wzburzenia?