– Nie. A właściwie tak – powiedziała zła na siebie. – Jestem po prostu trochę speszona.
– Czym?
I znowu ten uśmiech. Opuściła głowę.
– Bo nie wiem, do czego zmierzasz. Nachodzisz mnie, wkraczasz z uporem w moje życie, skąd więc mam wiedzieć, jakie masz zamiary: czy naprawdę się mną interesujesz, czy to twój kolejny podryw.
– Myślałem, że zdążyłaś mnie lepiej poznać.
– W ogóle cię nie znam.
Wiedziała tylko, że jest przystojny, atrakcyjny, uparty i wspaniale całuje. Na wspomnienie tych pocałunków aż prąd ją przeszył i zaczęła szybko wkładać do koszyka różne artykuły. Jeśli szybko stąd nie wyjdzie, to chyba na oczach wszystkich zaatakuje go.
– Nic straconego. Poznasz mnie.
Poparzyła na niego groźnie.
– Na litość boską, do ciebie nic nie trafia. Mówię do ciebie jak do ściany! Daj mi święty spokój!
– Podaj mi choć jeden racjonalny powód, dla którego nie chcesz się ze mną widywać.
Bo cię pragnę, pomyślała i zaraz odrzuciła tę myśl.
– Nie chcę się z nikim wiązać – rzekła. – A poza tym, jak już ci wspomniałam, masz parszywą opinię.
– To mało przekonujący argument.
– Naprawdę? Wobec tego rozejrzyj się dokoła i powiedz, że nie jesteśmy obiektem powszechnego zainteresowania Rozejrzał się.
– To niewielkie miasto – powiedział.
– Tym bardziej jest to nieprzyjemne. Ty nosisz znane nazwisko, jesteś więc chyba odporny na plotki. Ja nie.
Uniósł głowę gwałtownym ruchem.
– Nie chcesz się ze mną widywać, bo jestem McKay?
Coś jednak do niego dotarło, pomyślała.
Milczała, a on patrzył na nią zmrużonymi gniewnie oczami.
– Moja rodzina to nie ja. Są tacy, jacy są. A ja jestem, jaki jestem, i nic na to nie mogę poradzić.
– Ani ja – dorzuciła.
Położył rękę na oparciu wózka obok jej dłoni. Jego oczy płonęły dziwnym blaskiem, jak nigdy dotąd. Nie było w nim spokoju, urok jego gdzieś prysnął. Był zwykłym mężczyzną o imieniu Tyler.
– Nie wiem, kto cię tak skrzywdził, że boisz się mi zaufać – warknął. – Ale chętnie bym facetowi przyłożył.
Pocałował ją. Pozornie po przyjacielsku, bo na oczach ludzi, ale tylko pozornie, bo aż zabrakło jej tchu i prąd przebiegł po plecach. Klienci sklepu przyglądali się im i chichotali, ale Lane szumiało w uszach z emocji i właściwie świat dla niej nie istniał. Widziała tylko Tylera, jego twarz tuż przy swojej.
– Wiedz, kochanie, że nie zamierzam cierpieć za jego winy – powiedział, zrobił w tył zwrot i zostawił ją wśród warzyw, kurczaków i puszek z wieprzowiną.
Tyler wsiadł do auta, zatrzasnął drzwiczki, po czym spojrzał na sklep. Ktoś zrobił krzywdę Lane. On, Tyler, powinien zatem odejść od niej. Nie miał ochoty zabliźniać ran zadanych przez jakiegoś typa. Tyle że już próbował trzymać się od niej z dala i nie wytrzymał nawet trzydziestu ośmiu godzin. Robił, co mógł, aby wkraść się w jej łaski, i poniósł sromotną klęskę.
Włączył silnik wynajętego wozu, myśląc z tęsknotą o własnym jaguarze, włączył bieg i wyjechał z parkingu. Zastanawiał się po drodze, dlaczego oczekuje czegoś od kobiety, która nie chce jego miłości. Gdyby wreszcie dotarło to do niego, zniknąłby z jej życia. Ale on nie mógł uwierzyć, nie potrafił. Lane Douglas miała w sobie coś, jakiś dziwny opór, który on chciał przełamać, zniszczyć te dzielące ich bariery jedną po drugiej. Powie mu w końcu, co się w jej życiu wydarzyło, co wywołało w niej te kompleksy, urazy. Chciałby ją z nich wyzwolić. Bo czuł, że źródłem tych jej pocałunków nie było tylko pożądanie. Jakżeż były zachłanne, ogniste, jaką wyzwalały moc. Czegoś takiego nie zaznał od wielu, wielu lat. Nawiasem mówiąc, sam się sobie dziwił, że pragnie jeszcze czegoś więcej. Od czasu rozstania z Clarice narzucił sobie ścisłe reguły dotyczące związków z kobietami, ale musiał przyznać, że stosując się do tych reguł, czuł na ogół pewien niedosyt. Nie mógł jednak oczekiwać od kobiety więcej, niż sam jej dawał.
Nigdy uwodzenie kobiety nie kosztowało go tyle wysiłku jak w wypadku Lane. A mimo to wciąż trzymała go na dystans, unikała. On zaś niczym zadręczający się masochista wciąż wraca. Powinien uszanować jej wolę, a ponadto, szczerze mówiąc, był już tym wszystkim cholernie zmęczony.
Festiwal Zimowy rozpoczynało dziecięce widowisko. Lane z przyjemnością patrzyła na małych żołnierzy, na czarodziejki w pięknych szatach i myślała sobie, że nigdy w życiu czegoś tak uroczego nie dane jej było oglądać. Sądząc po minach dzieci, były równie zachwycone jak audytorium.
Lane uczęszczała do prywatnych szkół i nigdy nie brała udziału w podobnej imprezie. Widok tych małych przedszkolaków, uradowanych, szczęśliwych, uświadomił jej, jak wiele straciła. Słuchając pieśni w wykonaniu chóru tych maluchów, zastanawiała się, czy kiedykolwiek będzie miała dzieci, a jeżeli tak, to czy okaże się dobrą matką.
I najważniejsze: kogo pokocha tak bardzo, że będzie chciała mieć z nim dzieci? Tyler przemknął jej przez myśl, ale szybko dała odpór tej fantazji. Takie marzenia nie mają racji bytu, stwierdziła ze smutkiem. Gdyby dowiedział się prawdy o niej, nigdy by jej tych kłamstw nie wybaczył. A wyznać prawdę mogłaby tylko komuś, kogo najpierw obdarzyłaby zaufaniem.
Nikomu nie ufała. Może z wyjątkiem Nalli. Teraz, kiedy patrzyła na dzieci, występujące w kostiumach, które dla nich uszyła, poczuła nagle bliską więź z tym miastem. Lubiła jego mieszkańców. Odczuwała ich brak wokół siebie. Odczuwała brak wielu rzeczy, a uświadomienie sobie tego zaskoczyło ją, nie zastanawiała się nad tym do tej pory.
Jej życie toczyło się wśród projektantów mody, modelek, reporterów, fotografów, właścicieli sklepów z tekstyliami. Tak, miała liczną rodzinę. Głośno było o niej w mediach. Spędzali razem święta, wymiana prezentów, wszystko zgodnie z tradycją. Lecz w ciągu ostatnich ośmiu lat owe rodzinne spędy odbywały się znacznie rzadziej. Rodzice jej mieszkali oddzielnie, choć oficjalnie stanowili małżeństwo. Lane zdawała sobie sprawę z dość płytkiej osobowości matki, która nocne życie, bywanie w świecie i podróże przedkładała nad uroki macierzyństwa. Ojciec natomiast nadmiar uczuć przelewał na swoje winnice, jak gdyby piątka dzieci mu nie wystarczała.
Pogrążona we wspomnieniach Lane zapomniała o otaczających ją ludziach, o dzieciach śpiewających tak pięknie. Z bolesną tęsknotą myślała o ojcu.
„Masz szczęście, Elaino, doceniaj to" zwykł mawiać jej ojciec. „Czegóż więcej można pragnąć w życiu?" Można. Przekonała się o tym, kiedy była z Danem – choć, jak się okazało, on jej uczucia nie odwzajemniał, okłamywał ją, i dobrze się stało, że związek ów trwał tylko rok. Kochała Dana, temu uczuciu oddała się bez reszty, zostali kochankami. Przez krótki okres było cudownie, dopóki prawda nie wyszła na jaw.
A teraz oto pojawił się pewien ciemnowłosy mężczyzna o uroczym uśmiechu – i Lane zapragnęła od życia czegoś więcej.
Gdy ludzie opuszczali już teatr, Lane usłyszała moc komplementów od rodziców zachwyconych kostiumami dzieci i zrobiło jej się przyjemnie i ciepło na sercu.
Stanęła, przyglądając się historycznej części miasta. Bay Street biegła przez śródmieście, wzdłuż rzeki, po czym skręcała pod kątem prostym w ulicę, przy której znajdował się jej sklep. Ulica główna była już udekorowana flagami, które powiewały w chłodnym powietrzu, natomiast w pobliżu jej księgarni było pusto, domyśliła się więc, że do niej należy obowiązek dekoracji tego odcinka. Scena przy parku od strony rzeki była już prawie gotowa. Zapalono tam nawet światła, dzięki czemu wyglądała jak okręt stojący w porcie.
Stoisko Lane stanie na nabrzeżu, a księgarnię otworzy później. Liczyła, że Peggy Ashbume, dziewiętnastoletnia córka Diany, zajmie się handlem na stoisku. W sklepie dobrze sobie radziła i Lane rada była, że zdecydowała się ją zatrudnić. Co stwierdziwszy w duchu, ruszyła w stronę domu.