Выбрать главу

– Cześć! – usłyszała po kilku krokach.

Obejrzała się.

– Cześć, Tyler. Nie widziałam cię na imprezie.

– Byłem zatrudniony na zapleczu.

Zatrudniony milioner, pomyślała i uśmiechnęła się. Tyler był tak inny niż wszyscy znani jej mężczyźni. Pieniądze i pozycja nie przewróciły mu w głowie, co, jak stwierdziła, zwiększało tylko jego atrakcyjność. Nie zadzierał nosa, angażował się we wszystkie przedsięwzięcia, nie stronił od pracy. Teraz też miał ręce ubrudzone farbą.

– Praca? – zapytała.

– Zmyje się za drugim razem, bo to tani gatunek – odparł. – Wiem, że to brzmi po szczeniacku, ale czy mogę odprowadzić cię do domu?

Uśmiechnęła się, wkładając ręce głębiej do kieszeni.

– Jasne – rzekła.

Dostosował do niej rytm swoich kroków i szli przez chwilę w milczeniu. Wreszcie powiedział:

– Widziałem, jak wczoraj wieczorem biegałaś po plaży.

– Jak każda dziewczyna, dbam o linię.

– Wiem, jaką masz figurę pod tymi ciuchami.

– Słucham?

Lubił to jej zagniewane spojrzenie.

– Byłaś w legginsach i podkoszulku – oznajmił i zagwizdał ledwo słyszalnie.

– Człowieku, było za ciemno, nic nie mogłeś zauważyć.

Właśnie dlatego biegała wieczorami. Żeby nikt jej nie widział.

Przyznał jej rację w duchu, ale lubił się z nią trochę podroczyć.

– Mam oko na dziewczyny… – przerwał i dodał po chwili: – No i lornetkę.

Roześmiała się i Tyler zapragnął, by nie przestała się śmiać. Wiatr przywiał zapach jej perfum, orzeźwiający, wykwintny. Nie pasował do osoby, która szła obok. Zwinięte w węzeł włosy, opadające stale na czubek nosa okrągłe okulary, które ciągle musiała poprawiać. Okaz zaniedbania. I wtedy przypomniał sobie dziewczynę biegnącą jak sarna po plaży.

– Ty nie jesteś taka, za jaką się podajesz – powiedział.

Lane zjeżyła się.

– Jak to?

Przysunął się do niej.

– Na początek parę pocałunków. No, powiedzmy sześć lub osiem.

Znowu się roześmiała, a kiedy wziął ją za rękę, nie wyrwała mu jej.

– Jesteś nieprawdopodobny – rzekła.

– Nieprawdopodobnie przystojny? Moja mama też jest tego zdania.

– Nieprawdopodobnie uparty i dokuczliwy. I marzyciel.

– Skoro nie dodałaś, że arogant, brzydki i nachalny, to już jest coś. – Mocno ścisnął jej dłoń. – Bycie marzycielem to całkiem fajna rzecz. A ty nie marzysz?

– Oczywiście – odparła wzruszając ramionami.

O prawdziwym życiu, nie na niby, pomyślała i zastanowiła się nad sensem takiego marzenia.

– Ale ja mam to, co chcę – dodała.

Tylko skąd nagle to poczucie osamotnienia? Przemilczy to jednak, nie da mu tej satysfakcji. Od paru miesięcy stosuje tę metodę i nie ma zamiaru jej zmieniać. Choć czasem pokusa otwarcia się przed kimś jest tak wielka…

– Czy to obwarowanie się murem wchodzi w zakres tego, co masz? – zapytał.

Zmierzyła go groźnym spojrzeniem, usiłując uwolnić dłoń z jego uścisku. Zatrzymał się na środku chodnika, nie dał jej szansy na ucieczkę. Nad nimi szumiały gałęzie drzew poruszane lekką bryzą, obok przejeżdżały auta, a ich kierowcy nie zwracali uwagi na parę stojącą pod staroświecką latarnią.

– Kto cię tak skrzywdził, Lane? – zapytał nagle.

Odwróciła głowę. Co ma mu odpowiedzieć?

– Nieważne – rzekła.

Uniósł palcem jej podbródek i zmusił ją, by na niego spojrzała.

– Dla mnie to ważne – stwierdził.

Znała już Tylera na tyle, że wiedziała, iż łatwo nie ustąpi.

– No dobrze, powiem ci, bo będziesz mi wiercił dziurę w brzuchu. Mężczyzna, z którym się spotykałam, zawiódł mnie.

Wykorzystał, dopowiedziała w myślach, mówił, że mnie kocha, i potem wszystko, z czego mu się zwierzałam, co mówiłam w zaufaniu o sobie, swoich uczuciach, swojej rodzinie, zamieścił w prasie wraz z fotografiami. I okazało się, że Richard Damon – tym nazwiskiem podpisywał zdjęcia – to był Dan Jacobs, niezależny reporter.

– Co konkretnie masz na myśli?

– Szczegóły nie mają znaczenia – odparła. – Kochałam go i ufałam mu, a on postąpił wobec mnie obrzydliwie.

Tak, miała ważne przyczyny, by nie powierzać Tylerowi swoich sekretów. Dana kochała, a do Tylera nie żywi żadnych uczuć, podobnie jak on nie żywi żadnych uczuć wobec niej, nie istnieje zatem powód, by opowiadać mu o sobie.

A on obserwował Lane i widział narastające w niej wzburzenie, iskry gniewu, jakie zapalały się w jej oczach. Rozumiał jej ból, że nie chciała pamiętać o swojej krzywdzie, tak jak on wolał zapomnieć o swojej, i dlatego czuł się podle, jak intruz. Zdawał sobie sprawę, że właśnie w wyniku tych ciężkich przeżyć Lane zamknęła się w sobie, odsunęła od ludzi. Podejrzewał, że Nalla Campanelli jest jej jedyną przyjaciółką, i smutno zrobiło mu się na duszy.

– Ciężki idiota – powiedział.

Uniosła na niego wzrok.

– Raczej to ja byłam głupia, że mu zaufałam.

– Nie miej sobie tego za złe. Ufność to piękna cecha.

A ktoś, kto tej ufności nadużył, nie jest ciebie wart. Spójrz na to z tej strony.

– Myślę czasem, że on od początku miał wobec mnie złe zamiary. – Westchnęła ciężko. – Co, rzecz jasna, jeszcze gorzej świadczy o mojej inteligencji. – Westchnęła znowu, ale wyraźnie się odprężyła.

Szli dalej w stronę jej domu, Lane wsparła się na nim lekko i nie wysunęła ręki z jego dłoni. Nie zamierzał pytać ją o szczegóły, chciałby jednak dowiedzieć się czegoś więcej, co pozwoliłoby mu bardziej zrozumieć stan jej ducha. Ważne jednak było to, że zrozumiał, skąd się u niej wziął ów dystans do ludzi. Jego nie wyłączając. Bo gdy raz się człowiek sparzy, dmucha na zimne.

Czyż nie tym należy tłumaczyć jego przelotne miłostki po zerwaniu zaręczyn? Trzymanie się z dala od tych spraw, bo znowu może zaboleć? Mężczyzna dostaje w zęby tylko raz.

Ujął jej ramię i przytulił mocniej do siebie, czując się jak nastolatek na pierwszej randce. A miał wszak, nawiasem mówiąc, trzydzieści cztery lata. Serce waliło mu jak młotem i jedyne, o czym marzył, to wycałować Lane do utraty tchu. A więc i marzenia miał typowe dla nastolatka.

Spojrzał w górę, na okna jej mieszkania.

– A nie zaprosiłabyś mnie na kawę albo na drinka?

Poprawiła opadające na nos okulary.

– Nie piję alkoholu, a kawa o tej porze nie pozwoli mi zasnąć.

– Trudno się mówi, twoja wola.

– Skoro moja, to idź już sobie – rzekła.

– Sprytna jesteś – powiedział i objął ją, a ona się nie wzbraniała. Znowu rozbrzmiały w niej dzwonki alarmowe.

lecz gdy spojrzała na niego, dzwonki ucichły. Która dziewczyna oprze się takim oczom, pomyślała.

– Odprowadziłeś mnie, żeby mnie pocałować, tak?

– Tak – odparł.

– Powinnam przywołać cię do porządku, nie uważasz?

– Przywołaj, należy mi się.

Roześmiał się głośno. Ona też się roześmiała.

– Należy ci się coś innego – oznajmiła, odgarniając mu z czoła pasmo włosów. Po czym wspięła się szybko na palce i pocałowała go. I równie szybko odskoczyła od niego. – Rany boskie, ja wcale, wcale nie… chciałam…

– Wcale, wcale chciałaś – mruknął przytulając ją, z wargami tuż przy jej ustach. Wpił się w nie. Tylko tak można to określić. Całował ją tak, jakby za chwilę miał umrzeć, jakby była to jego ostatnia szansa w życiu.