Выбрать главу

A Lane miała wrażenie, że świat zaczyna wirować. Jej krew pulsowała w coraz szybszym tempie. W jego ramionach, rozkoszując się żarem jego ust, traciła poczucie rzeczywistości.

Stali spleceni ze sobą. Czuła moc jego podniecenia.

Niesamowite uczucie! Silne ramiona Tylera obejmowały ją coraz mocniej, jego dłonie próbowały pieścić jej ciało. Lecz wtedy właśnie… Nie, nie teraz, pomyślała. Ona pragnie czegoś więcej, chce, by był z nią w czasie tych jej samotnych nocy. Lecz krew coraz szybciej krążyła w jej żyłach i gdy poczuła jego ręce na swoich biodrach, poddała się. Pragnęła go każdym nerwem, każdym skrawkiem swego ciała. Chciała dotykać jego piersi, czuć jego nagość. I raptem… gdy już była pewna, że zaprosi go do siebie nie tylko na drinka, on znieruchomiał.

Lane, kompletnie zaskoczona, potknęła się i chwyciła się poręczy schodów, by nie upaść mu do stóp z wysokości paru stopni. A on był cały spięty, obolały i miał wrażenie, że przy najmniejszym ruchu jego ciało rozpadnie się na kawałki. Patrzył na Lane przymrużonymi oczyma. Zarumieniona, rozgorączkowana, była uosobieniem seksu. Nigdy dotąd aż tak jej nie pożądał.

Pragnął ją mieć w swoim łóżku, nagą, z rozpuszczonymi włosami, bez okularów. Ale teraz musi zapanować nad sobą, poskromić własne ciało.

– Do jutra, Lane – powiedział.

– Do jutra? – powtórzyła ochrypłym głosem. Brakło jej oddechu aż do bólu w płucach.

– Tak. Jutro jako wolontariusz trzymam pieczę nad tłumem – rzekł i ruszył ulicą, jedną rękę trzymając w kieszeni, drugą dotykając ust, jak gdyby podkręcał nieistniejące wąsy. Obejrzał się po chwili i zawołał: – Wiesz, gdzie będzie moje stanowisko, prawda?

Lane spojrzała najpierw na przymocowany do latarni afisz, na którym zaznaczono to jego stanowisko, tuż przed jej sklepem, potem na jego sylwetkę niknącą w mroku.

Rozdział 6

Budynki aż drżały od basów zespołów muzycznych grających na nabrzeżu. Wiatr przywiewał dźwięki starych melodii, muzyki country wraz z zapachem gofrów, jabłek pieczonych z cynamonem, hot-dogów, ciasta i piwa. Fajna mieszanka festiwalowa, słuchowo-węchowa, myślała Lane, opierając się o poręcz ganku.

Wąskie uliczki starego miasta były zamknięte dla ruchu – ludzie tańczyli na jezdni, nie zważając na przenikliwy chłód. Wszędzie kręcili się policjanci, a tacy „strażnicy" jak Tyler, ubrani w pomarańczowe kamizelki, rozświetlali latarkami mrok. Zabawnie to wyglądało. On wyglądał zabawnie.

Nie, poprawiła się w duchu. Wyglądał jak agent reklamujący piwo, cygara, narzędzia rolnicze, furgonetki. W czarnych dżinsach i skórzanej kurtce, tak znoszonej, że prawie bezbarwnej, przypominał Jamesa Bonda. Co ten Tyler w sobie ma? – zadała sobie pytanie.

Zamiast stwierdzić w duchu, że nic, zamiast wbić sobie do głowy, że nie może się spotykać z kimś ze sfery, do jakiej należał Tyler, ona, Lane, zaczęła sobie wyobrażać jego nagiego, siebie nagą…

Jakby odbierając fale jej myśli, obejrzał się przez ramię. Uśmiechnął się, i nawet z tej odległości, dzielącej ganek od ulicy, dostrzegła błysk w jego oczach. Wiedział, o czym ona myśli? Spłonęła rumieńcem i domyśliła się, że jego myśli nie odbiegały daleko od jej fantazji. Ostrzeżenie, że wstąpiła na niebezpieczny teren. Skinął jej ręką, by podeszła. I podeszła.

– Cześć – powiedział ciepło.

Popatrzyła na niego – blask staroświeckiej latarni padał na jego ciemne włosy.

– Cześć – odparła. Jego bliskość sprawiła, że serce zaczęło jej walić i choć nie zaliczała się do kobiet drobnych, poczuła się przy nim krucha i delikatna.

– Byłaś tu w zeszłym roku o tej porze? – zapytał.

– Tylko otworzyłam sklep. Chyba mało kto wiedział, że jest tu księgarnia.

On, Tyler, też nie wiedział, przyznał w duchu i uśmiechnął się do niej, podczas gdy ona przyglądała się tańczącym na jezdni ludziom.

– Zatańczymy? – zapytał.

Speszyła ją ta propozycja, co nie uszło jego uwagi.

– Muszę naprawdę wracać do sklepu – powiedziała.

– Wystaw wywieszkę, że zamknięte.

– To mój biznes, Tyler, zależy mi na klientach.

– Kto w trakcie zabawy kupuje książki?

Wskazał na oświetlone stoiska, na tańczących ludzi.

– Muszę podrzucić Peggy karton kawy – rzekła.

Tyler uśmiechnął się pod nosem. Zawsze znajdzie jakąś wymówkę, pomyślał.

– No dobrze – zgodził się. – A potem pójdziemy tańczyć.

– Przecież jesteś na służbie.

– Owszem, ale to nie znaczy, że nie mogę się zabawić. Idź i szybko wracaj – dodał.

Pobiegła do sklepu. Po chwili wróciła, już w żakiecie.

niosąc pudło z paczkami kawy. Tyler zaś, ustaliwszy coś ze stojącym dalej „strażnikiem", wsunął do kieszeni pomarańczową kamizelkę i wziął owo pudło od Lane.

Torując sobie drogę wśród tłumu, dotarli do znajdującego się pod dębem stoiska obsługiwanego przez Peggy. Przystojny młody chłopak siedział obok na murku ciągnącym się wzdłuż nabrzeża.

– Witam, Lane. Cześć, wielki bracie – powiedziała Peggy.

– Bracie? – zapytała Lane.

– Znam ją od urodzenia – wyjaśnił Tyler, stawiając pudło na ziemi. – Jej starszy brat, Jace, jest moim kumplem. Ten sam rocznik.

Lane spojrzała na niego szczerze zdumiona.

– Diana nie wygląda na matkę twojego rówieśnika – rzekła. – Miło mi cię poznać – powiedziała, podając rękę chłopakowi.

– Mnie również – odparł Dean kurtuazyjnie.

– Idźcie się teraz zabawić – zaproponowała Lane, zwracając się do Peggy.

– Naprawdę? – zapytała Peggy. – A co ze sklepem?

– Zamknę go już. Tyler miał rację mówiąc, że mało kto tej nocy będzie kupował książki.

Niebawem młodzi odeszli, trzymając się za ręce. Tyler był wyraźnie zły.

– Co cię ukąsiło? – zapytała Lane.

– Nic nie ukąsiło, tylko niepokoję się o Peggy.

– Człowieku, ona ma dziewiętnaście lat! To dorosła kobieta, nie dziecko.

– A on jest dorosłym mężczyzną – mruknął odprowadzając ich mrocznym spojrzeniem. – I dobrze wiesz, co taki typ sobie myśli.

– Nie wyobrażam sobie, by miał jakieś złe zamiary.

– Wyglądał podejrzanie – upierał się Tyler.

Lane szczerze ubawiła ta sytuacja. Tyler zachowywał się jak ojciec broniący cnoty córki przed facetem, któremu „źle z oczu patrzy".

– Dlatego że nosi kolczyk?

– Między innymi.

– Mój brat też nosi kolczyk.

Uniósł z zaciekawieniem brwi.

– Podobno Dean dostał pełne stypendium. Nie dają ich byle komu. Poza tym Peggy dobrze go zna.

– Ja go widzę po raz pierwszy.

– Musisz się wtrącać w jej prywatne sprawy?

– Muszę. Ona jest jak ktoś z mojej rodziny. Nawiasem mówiąc, skąd wiesz o tym stypendium?

– Od Peggy. Pracuje już u mnie parę dni.

Tyler westchnął ciężko i usiadł na murku, na którym siedział Dean przed paroma minutami.

Obserwował chwilę, jak Lane obsługuje klientów, po czym skierował wzrok na przewalający się w tę i z powrotem ludzki tłum. Prawie każdy sklep miał tu swoje stoisko. Lokalne radio wspierało imprezę organizacyjnie, podając komunikaty, gdzie i co można kupić. Wrócił spojrzeniem do Lane. Zwijała się przy klientach jak w ukropie, ale gdy zaproponował jej pomoc, machnęła ręką i zawołała, by pilnował „swoich spraw".

Więc „pilnował", nie przestając jej jednak obserwować. Światła latarń nadawały jej włosom barwę jesiennych liści, stojące zaś na chodniku lampiony oświetlały linię jej długich nóg. Przypomniał sobie, jak biegała po plaży. Nie poznał jej z początku. Było ciemno. Ale gdy szła ścieżką pod górę, między willami, wiedział już, kim jest ta dziewczyna. Żadna inna nie miała takiej postawy. Królewskiej. Głowę by dał, że pod tymi brzydkimi ciuchami, jakie zwykła nosić, kryło się prawdziwe piękno. Chciał, żeby mu je objawiła.