Выбрать главу

Dobre pytanie, pomyślała Joanna. Gdzie on jest?

— Zmarł — odparła.

— Zmarł?

— Tak. Zaraz po przywiezieniu do szpitala.

— Szkoda. Osoby po zawale najdokładniej opisują swoje doświadczenia graniczne. Dokąd się pani wybiera?

Pewnie myśli, że ukrywam przed nim jakiegoś pacjenta, przyszło jej do głowy.

— Do domu — wyjaśniła i oddaliła się zdecydowanym krokiem.

— Po południu rozmawiałem z panią Davenport — oznajmił, dogoniwszy ją. — Przypomniała sobie kilka dodatkowych szczegółów. Opowiedziała mi o złotej klatce schodowej, na której stały dwa anioły z błyszczącymi białymi skrzydłami.

— Czyżby? — Joanna nie zamierzała zwolnić kroku. Na końcu korytarza znajdowała się winda dla personelu, w której mogłaby się schronić, gdyby dał jej na chwilę spokój. Niestety, na to się nie zanosiło.

— Pomiędzy aniołami stał jej wuj Alvin, w białym mundurze marynarki wojennej — kontynuował pan Mandrake. — To dowodzi, że wspomnienia pani Davenport są prawdziwe. Pacjentka nie miała możliwości sprawdzić, co jej wuj włożył na siebie przed śmiercią pod Guadalcanal.

Może tylko zapamiętała rodzinne zdjęcia i wszystkie obejrzane filmy o drugiej wojnie światowej, pomyślała Joanna. Zastanawiała się, czy pan Mandrake zamierza iść za nią bez względu na to, dokąd się wybierała. Najwyraźniej tak było, a zatem nie mogła odwiedzić Maisie. Dziewczynka zdołałaby obronić się przed panem Mandrakiem, ale on nie wiedział, że ponownie trafiła do szpitala, i Joanna nie chciała tego zmieniać.

— Nie mogę się doczekać, kiedy powiem panu Wrightowi o doświadczeniach pani Davenport — oświadczył pan Mandrake. — Jedna z pielęgniarek poinformowała mnie, że próbuje on odtworzyć doznania z życia po śmierci w warunkach laboratoryjnych, co jest, oczywiście, niemożliwe. Wielu badaczy usiłowało tego dokonać, stosując odcięcie dopływu bodźców z otoczenia, leki, wibracje dźwiękowe, ale żaden z nich nie potrafił stworzyć sztucznego życia po śmierci, gdyż jest to zjawisko duchowe, a nie fizyczne.

Joanna zauważyła, że z przeciwnej strony korytarza nadchodzą dwie kobiety, i miała nadzieję, że to jej znajome, lecz okazało się, że przyszły z wizytą. Jedna z nich trzymała w dłoniach bukiet tulipanów.

— Wspomnień z życia po śmierci nie da się wyjaśnić anoksją, endorfinami ani też przypadkowo aktywnymi synapsami, co udowodniłem w swojej książce Światło na końcu tunelu — oznajmił pan Mandrake, kiedy minęli odwiedzające. — Można wytłumaczyć to jedynie tym, że pacjenci trafili na Tamtą Stronę. W swojej nowej książce zajmuję się wieloma komunikatami, które…

— Przepraszam — odezwał się ktoś za ich plecami. Była to kobieta z tulipanami. — Niechcący podsłuchałam fragment państwa rozmowy. Pan Maurice Mandrake, prawda? Chciałam tylko powiedzieć panu…

Joanna nie wahała się ani sekundy.

— Pozwolą państwo, że ich opuszczę — wymamrotała i czmychnęła za róg.

— Przeczytałam pana książkę i dała mi ona wiele nadziei — usłyszała jeszcze słowa kobiety. Popędziła na pierwsze piętro, przebiegła przez radiologię do łącznika z zachodnim skrzydłem i schodami na górę dotarła na trzecie piętro.

Nie zastała tam Maisie. Na pewno zabrano ją na dół na badania, pomyślała Joanna, zaglądając do pokoju 356. Łóżko nie było pościelone, koc leżał pognieciony, jakby dziewczynka dopiero co się spod niego wygrzebała. Telewizor grał, a na ekranie tańczyły na schodach sieroty. Annie.

Joanna skierowała się do pokoju pielęgniarek, aby spytać, kiedy wróci Maisie, i wówczas ujrzała jej matkę, idącą z uśmiechem korytarzem.

— Czy pani doktor szuka Maisie? — spytała. — Jest na dole, na echokardiografii.

— Wpadłam tylko na moment, aby się z nią zobaczyć, pani Nellis — wyjaśniła Joanna. — Czy mogłaby pani powtórzyć jej, że jutro do niej przyjdę?

— Nie wiem, czy jutro jeszcze ją pani zastanie — zastanowiła się pani Nellis. — Jest w szpitalu tylko na badaniach kontrolnych. Doktor Murrow prawdopodobnie pozwoli jej wracać do domu zaraz po ich zakończeniu.

— Rozumiem. Jak się miewa Maisie?

— Wyśmienicie. — Pani Nellis wydawała się zachwycona. — Ten nowy lek znoszący arytmię świetnie się sprawdza, znacznie lepiej niż poprzedni. Zauważam ogromną różnicę. Myślę, że Maisie wkrótce wróci do szkoły.

— To cudownie — przyznała Joanna. — Brakuje mi jej, ale cieszę się, że zdrowieje. Proszę jej przekazać, że jutro rano wpadnę się z nią pożegnać, zanim pójdzie do domu.

— Z przyjemnością — zgodziła się pani Nellis i spojrzała na zegarek. — Pora na mnie. Muszę kupić coś do jedzenia i chciałabym tutaj być, kiedy Maisie wróci.

Pani Nellis oddaliła się do windy.

Mam nadzieję, że nie wybiera się do bufetu, pomyślała Joanna i pomaszerowała w stronę schodów.

— Niech pani zaczeka! — dobiegł ją krzyk. Odwróciła się. Na wózku inwalidzkim popychanym przez pielęgniarkę siedziała Maisie i gwałtownie wymachiwała rękami. Joanna podeszła do niej.

— Widzi pani? — triumfowała Maisie, zwracając się do pielęgniarki. — Mówiłam, że pani doktor zawsze przychodzi, kiedy się dowie, że tu jestem. — Dziewczynka zwróciła się do Joanny: — Czy pan doktor Wright przekazał, że mam pani coś do powiedzenia?

— Owszem — przyznała Joanna i poinformowała pielęgniarkę: — Zawiozę ją do pokoju.

Pielęgniarka potrząsnęła głową.

— Muszę podłączyć ją do urządzeń kontrolnych i dopilnować, aby położyła się w łóżku i odpoczęła. — Odwróciła się z udawaną surowością do Maisie.

— Tak, ale najpierw muszę coś powiedzieć pani doktor — stwierdziła Maisie. — O doświadczeniach granicznych. Przeczytałam książkę o Hindenburgu — poinformowała Joannę, kiedy znalazły się pod drzwiami pokoju. — Podobała mi się. Wiedziała pani, że oni mieli fortepian? W tym sterowcu?

Pielęgniarka wprowadziła wózek do pomieszczenia i przysunęła go do łóżka.

— Co prawda był aluminiowy, ale zawsze fortepian! — Nie przestając mówić, Maisie zeskoczyła z wózka, zanim pielęgniarka zdążyła schować podnóżki. Dziewczynka wysunęła szufladę z nocnej szafki. — Założę się, że spadł na kogoś, kiedy Hindenburg wyleciał w powietrze.

Jestem tego pewna, pomyślała Joanna.

— Maisie — powiedziała pielęgniarka, trzymając w rękach przewody do urządzeń kontrolnych i tubę z żelem do posmarowania ciała przed przymocowaniem elektrod.

— Może wejdziesz do łóżka? — zasugerowała Joanna. — Ja sama poszukam książki.

— Nie chodzi mi o książkę. — Maisie ani myślała przestać grzebać w szufladzie. — Tylko o kartkę. Fortepian ważył sto osiemdziesiąt kilogramów.

— Maisie! — W głosie pielęgniarki zabrzmiał ostry ton.

— Wiedziała pani, że na pokładzie znajdował się dziennikarz? — spytała dziewczynka, nonszalancko unosząc szpitalną koszulę, aby pielęgniarka mogła przystawić elektrody do jej chudej, dziecięcej klatki piersiowej. — Relacjonował całe zdarzenie. „Och, to straszne!” Au! Zimno!, „Och, ludzkości!”

Gadała jak nakręcona, podczas gdy pielęgniarka sprawdzała urządzenia, regulowała pokrętła i kontrolowała odczyty. Opowieść Maisie nie miała nic wspólnego z doświadczeniami granicznymi, ale Joanna nie liczyła na wiele. Przez ostatnie trzy lata Maisie głównie leżała w szpitalu — doskonale wiedziała, jak odwrócić uwagę pielęgniarek, odwlec nieprzyjemne zabiegi i, przede wszystkim, zmusić ludzi do dotrzymania jej towarzystwa.