Kiedy usłyszał dzwonek windy, chwycił fartuch z identyfikatorem, wziął pod pachę oficjalnie wyglądającą teczkę i wyruszył na oddział intensywnej opieki kardiologicznej. Poszedł schodami na szóste piętro i pokonał łącznik, myśląc, że opłacało się poświęcić tyle godzin na sporządzenie planu szpitala. Teraz mógł w pięć minut dotrzeć do każdego miejsca w budynku.
Zbiegł schodami na piąte piętro, a potem korytarzem na oddział. Przy drzwiach stał strażnik, który zerknął na identyfikator Richarda i uśmiechnął się ze zrozumieniem. Richard prędko minął hol i dotarł do pokoju Maisie. Pielęgniarka siedząca za biurkiem przed drzwiami wstała na jego widok.
— Czym mogę służyć? — spytała, stając na progu.
— Nazywam się Wright. Przyszedłem porozmawiać z Maisie Nellis.
— Ach, tak, pani Nellis wspomniała, że pan się zjawi. — Odsunęła się od drzwi. Maisie leżała na poduszkach i oglądała telewizję. — Doktor Wright chciałby zamienić z tobą kilka słów — zwróciła się do niej pielęgniarka, następnie podeszła do kroplówki i wcisnęła przycisk na stojaku.
— Dzień dobry — przywitała się apatycznie Maisie i ponownie zajęła się oglądaniem filmu. Richard się zaniepokoił. Może się mylę i ona nie ma dla mnie żadnej wiadomości? Uważnie przyjrzał się dziewczynce. A jeśli wszystko sobie wymyśliłem?
Pielęgniarka poprawiła przewód kroplówki, ponownie wcisnęła przycisk i wyszła, zostawiając drzwi lekko uchylone.
— Najwyższy czas — oznajmiła Maisie, siadając na łóżku. — Dlaczego tak długo pan nie przychodził?
Rozdział 51
„Bliżej Ciebie, Panie”.
Joanna wpatrywała się w jasne włosy radiotelegrafisty i w jego młodą, szczerą twarz. Pamiętała ją, roześmianą, z fotografii w bibliotece pana Briarleya.
— Jesteś narzeczonym Kit — zdumiała się.
— Znasz Kit? — Kevin ściągnął słuchawki. — Nie ma jej tutaj, prawda? — Wstał i złapał Joannę za ramiona. — Nie mów mi, że ona tu jest.
— Nie, skąd — pośpiesznie wyjaśniła Joanna. — Nic się jej nie stało. Ona… — Jednak Kevin jej nie słuchał, usiadł i znowu nadawał.
— Muszę jej przekazać wiadomość — oznajmił, wystukując kolejne znaki. — Chcę ją przeprosić. To moja wina. Nie spojrzałem, dokąd idę.
— To tak jak ja — dodała Joanna.
— Chciałbym, aby wiedziała, że ją kocham. — Niezmordowanie wystukiwał litery. — Nie powiedziałem jej tego. Nawet się nie pożegnałem. — Podniósł słuchawki i przyłożył jeden głośnik do ucha. — Nikt nie odpowiada. Jest za daleko.
— Nieprawda. — Joanna uklękła obok i położyła rękę na jego ramieniu. — Wiadomość dotarła. Ona wie, że ją kochałeś, i rozumie, dlaczego nie mogłeś się pożegnać.
— Nic jej nie będzie? — zaniepokoił się. — Zostawiłem ją zupełnie samą.
— Nie jest sama. Ma Vielle, Richarda.
— Richarda? — powtórzył, a jego twarz przeszył bolesny skurcz. — Bałem się, że będzie samotna — wyjaśnił przygnębiony. — Sądziłem, że jest zbyt daleko, aby odebrać wiadomość. — Odłożył słuchawki na stole.
— Była wystarczająco blisko. — Joanna wciąż klęczała. — Wciąż jest. Ja też muszę przekazać wiadomość. To ważne. Proszę.
Skinął głową i położył palec na kluczu.
— Co mam nadać?
Żegnaj, pomyślała. Przepraszam. Kocham cię. Zerknęła na iskrę. Drgała, coraz ciemniejsza.
— Przekaż Richardowi, że doświadczenia graniczne to sygnał alarmowy, wysyłany przez mózg do wszystkich układów ciała. Powtórz mu, że… — Nie dokończyła, bo ktoś gwałtownym szarpnięciem postawił ją na nogi.
— Nie znalazłem tam żadnych składanych łodzi — warknął Greg, ściskając jej ramiona. — Gdzie one są? — Potrząsnął nią.
— Gdzie one są?
— Nic nie rozumiesz. — Joanna spojrzała niespokojnie na Kevina. — Muszę wysłać…
Greg puścił ją i złapał Kevina za rękę.
— Radiotelegraf! — wykrzyknął. — Wysyłasz SOS! Statki już płyną, aby nas uratować, zgadza się? Płyną?
Kevin pokręcił głową.
— Carpathia się zbliża, ale jest pięćdziesiąt osiem mil stąd. Ona jest za daleko. Nie zjawi się tutaj na czas.
Joanna odetchnęła głęboko.
— Co to znaczy: nie zjawi się tutaj na czas? — wykrzyknął Greg, a Joanna wreszcie zrozumiała, co słyszała w jego głosie na oddziale nagłych wypadków — niedowierzanie i furię. — Pięćdziesiąt osiem? — Greg gwałtownym ruchem uniósł Kevina i obrócił go w swoją stronę. — Na pewno coś płynie bliżej. Z kim jeszcze masz kontakt?
— Z Virginian, Olympic, Mount Temple, ale żaden z nich nie jest wystarczająco blisko. Olympic płynie przeszło pięćset mil stąd.
— Więc skontaktuj się z kimś innym. — Greg wepchnął radiolelegrafistę z powrotem na krzesło. — Z kimś bliżej. Co z tym statkiem, którego światła wszyscy widzieli?
— Nie odpowiada.
— Musi. — Greg przycisnął rękę Kevina do klucza. — Nadawaj. SOS. SOS.
Kevin zerknął na Joannę, pochylił się i powrócił do wystukiwania wiadomości. Kropka, kropka, kropka. Kreska, kreska, kreska. Nad jego głową rozbłysła iskra, zamigotała, znikła i ponownie rozbłysła.
Gaśnie, pomyślała Joanna i wepchnęła się między mężczyzn.
— Nie! Za późno na wzywanie pomocy. Przekaż Richardowi, że to SOS, niech wie, że doświadczenia graniczne pani Troudtheim to klucz.
— Nadawaj SOS! — ryknął Greg, zaciskając dłoń na nadgarstku Joanny. — A ty mi pokażesz, gdzie są kamizelki ratunkowe.
— Musisz nadać wiadomość dla Richarda — zawołała do Kevina. — Niech wie, że to szyfr, a neuromediatory… — Nie dokończyła. Greg wypchnął ją z kabiny radiotelegrafisty na pokład.
— Gdzie kamizelki? — warknął. — Musimy zostać na powierzchni, dopóki nie dotrze tu jakiś statek. Gdzie je trzymali?
— Nie wiem — odparła bezradnie, odwracając wzrok ku drzwiom kabiny. Bił spoza nich blask, złoty i spokojny, a w jego świetle siedział Kevin, pochylając jasną głowę nad kluczem radiotelegraficznym. Wyżej rozbłyskiwała iskra przypominająca aureolę. Błagam, prześlij wiadomość, myślała Joanna.
— Gdzie je trzymali? — Palce Grega wbiły się boleśnie w jej nadgarstki.
— W schowku obok kwater oficerskich — wyjaśniła wreszcie. — Ale to nic nie da. Nikt nie płynie na ratunek… — Greg popchnął ją brutalnie w stronę dziobu. Przechył pokładu się pogłębiał. Joanna usłyszała z przodu ciche chlupanie, jakby wody albo krwi.
— Pokażesz mi, gdzie jest ten schowek… „Chcę widzieć, co robię!” — mówił rezydent, a Joanna odsunęła się od nożyczek, bojąc się, że to nóż, nóż! Vielle powiedziała: „ Wytrzymaj kotku. Zamknij oczy”. Światła zgasły, pomieszczenie nagle wypełniły ciemności, a potem gdzieś otworzyły się drzwi, zza których wylało się światło i śpiew „ Sto lat!”, świeczki na torcie płonęły jaskrawo. a jej ojciec powiedział: „Zdmuchnij je!”, pochyliła się, nadęła policzki, dmuchnęła, świeczki zamigotały czerwienią i zgasły, lampy na pokładzie ściemniały, rozjarzyły się na czerwono i znowu pojaśniały, lecz nie tak mocno, wcale nie tak mocno.