Выбрать главу

— Pani Aspinall… — zaczął Richard, lecz gospodyni szła już długim, wyłożonym sosnowymi deskami holem i opowiadała im, jak się czuje Carl.

— Jest z nim coraz lepiej, zwłaszcza tutaj, w górach. Przestały mu się śnić koszmary…

— Pani Aspinall — przerwał niezręcznie Richard. — Obawiam się, że zaszło pewne nieporozumienie. Nie jestem jednym z lekarzy pana Aspinalla.

Pani Aspinall zatrzymała się nagle i odwróciła.

— Przecież powiedział pan, że przyjechaliście ze Szpitala Miłosierdzia.

— Bo to prawda. Jesteśmy przyjaciółmi Joanny Lander. Razem prowadziliśmy projekt badawczy.

— Rozumiem. — Pani Aspinall zawahała się, jakby chciała ich wyprosić, lecz w końcu zaprowadziła ich do drzwi na końcu holu. Z całą pewnością nie znaleźli się w dużym pokoju, tylko w wiejskiej kuchni. — Mają państwo ochotę na herbatę?

— Nie, dziękujemy — odparł Richard. — Pani Aspinall, przyjechaliśmy dlatego, że…

— Głęboko zasmuciła mnie wiadomość o śmierci doktor Lander — oświadczyła pani Aspinall. — Była bardzo dobra dla mnie i dla mojego męża. Często przychodziła i siedziała przy nim, żebym mogła wyjść coś zjeść. — Ze smutkiem pokręciła głową. — Taka straszna tragedia. W dzisiejszych czasach wszędzie kryje się tyle przemocy. Carl też się ogromnie zasmucił.

Richard pomyślał, że Carl przynajmniej o wszystkim wie i nie trzeba będzie przechodzić przez to samo, co w wypadku Maisie. Na wszelki wypadek spytał jednak:

— Powiedziała pani mężowi o jej śmierci?

— Wcale nie zamierzałam. Wciąż jest bardzo osłabiony i nie znał jej. — Uśmiechnęła się przepraszająco. — Z trudem uświadamiam sobie, że wszyscy ludzie, którzy się nim zajmowali przez tyle tygodni i których tak dobrze znam, są dla niego zupełnie obcy.

Richard i Kit wymienili spojrzenia nad stołem.

— Ale Carl słyszał rozmowy pielęgniarek — ciągnęła pani Aspinall. — Kiedy Guadalupe weszła do pokoju, widział, że płakała i że stało się coś złego. Był przekonany, że ukrywam przed nim coś związanego z jego chorobą, więc w końcu o wszystkim mu powiedziałam.

— Pani Aspinall — zaczął Richard. — W dniu swojej śmierci doktor Lander znalazła się na tropie ważnego odkrycia, mającego związek z naszym projektem badawczym. Rozmawiamy ze wszystkimi osobami, które spotkała tamtego dnia, i z tego samego powodu przyjechaliśmy tutaj. Chcielibyśmy…

Pani Aspinall pokręciła głową.

— Nie widziałam się z nią wtedy. Pielęgniarki poinformowały mnie, że wpadła dwa dni wcześniej, ale mnie przy tym nie było. Po raz ostatni spotkałam ją co najmniej tydzień wcześniej, więc niestety, nie mogę państwu pomóc. Przykro mi.

— Prawdę mówiąc, chcielibyśmy porozmawiać z pani mężem — wyjaśnił Richard.

— Z Carlem? — osłupiała. — On nigdy nie widział Joanny. Wydaje mi się, że państwo czegoś nie rozumieją. Mój mąż znajdował się w stanie półśpiączki aż do…

— …ranka w dniu śmierci Joanny — dokończył Richard. — Właśnie wtedy przeprowadziła z nim rozmowę, zaraz po tym, jak odzyskał przytomność.

— Jest pan pewien? Carl nigdy mi nie wspomniał o spotkaniu z doktor Lander. — Zmarszczyła brwi. — Chociaż z drugiej strony był strasznie przygnębiony, gdy opowiedziałam mu o tej tragedii. Wydawało mi się, że to dlatego, iż sam znajdował się tak blisko śmierci i bardzo się jej bał, ale… Kiedy mogła się z nim zobaczyć? Przyszłam zaraz po tym, jak mi powiedziano, że się ocknął, i spędziłam z nim resztę dnia.

— O wpół do dwunastej. — Richard miał nadzieję, że nie zaszło nieporozumienie.

— Ach tak. — Pokiwała głową. — A zatem chwilę, zanim się przy nim znalazłam. — I tuż po tym, gdy Carl odzyskał przytomność, dodał w myślach Richard. Wtedy jego wspomnienia były najświeższe.

— Mimo to wciąż czegoś nie rozumiem — upierała się pani Aspinall. — Uważa pan, że pani Lander znajdowała się na tropie ważnego odkrycia, związanego z prowadzonym przez państwa projektem badawczym. Dlaczego miałaby o tym informować Carla?

— Sądzimy, że… — zaczął Richard.

Z pokoju obok dobiegło głośne dudnienie, jakby ktoś walił młotkiem o podłogę.

— To Carl — wyjaśniła przepraszająco pani Aspinall. — Kiedy czegoś potrzebuje, stuka laską. Przywiozłam dzwonek, ale nie wiem, gdzie się zapodział. — Ponownie rozległo się donośne i rytmiczne łomotanie. — Proszę mi wybaczyć. — Pani Aspinall wstała. — Zaraz wrócę. — Wyszła z kuchni.

Dudnienie trwało jeszcze przez chwilę, a potem się urwało.

— Kto przyjechał? — rozległ się męski głos. — Słyszałem, że podjechał samochód.

— Jacyś ludzie ze szpitala — wyjaśniła pani Aspinall. — Ale nie musisz się z nimi spotykać, jeśli nie masz ochoty. Mogę im powiedzieć, żeby wrócili, kiedy się lepiej poczujesz.

Kit spojrzała niespokojnie na Richarda.

— Czuję się świetnie — oświadczył Carl. — Doktor Cherikov jest zdania, że mój stan znacznie się poprawił.

— To prawda, ale nie powinieneś się przemęczać. Byłeś bardzo chory.

Richard nie dosłyszał odpowiedzi, ale w drzwiach stanęła pani Aspinall.

— Prosiłabym, aby państwo nie przeciągali rozmowy. Carl szybko się męczy. Jak państwo sądzą, czego dotyczyła rozmowa doktor Lander z moim…

Rozległ się stuk, a potem walenie laską, głośniejsze niż wcześniej.

— Idziemy! — zawołała pani Aspinall i poprowadziła Kit oraz Richarda do wyłożonego sosnową boazerią pokoju z kominkiem i szerokimi oknami, za którymi rozciągał się filmowy krajobraz — pokryte śniegiem szczyty gór, sosny, częściowo oblodzony strumień. Grał telewizor. Richard spojrzał na ustawione przed nim krzesło, spodziewając się ujrzeć inwalidę w szlafroku i z kocem na kolanach. Mebel był jednak pusty, a jedyną osobą w pokoju okazał się opalony, zdrowo wyglądający mężczyzna w białym golfie i spodniach khaki. Nieznajomy stał przy oknie i wpatrywał się w dal. Richard zastanowił się, czy to przypadkiem nie lekarz, a potem spostrzegł sękatą laskę w jego dłoni. Doktor Cherikov się nie mylił, najwyraźniej stan Carla znacznie się poprawił.

Pani Aspinall podeszła energicznie do termostatu na ścianie, zwiększyła temperaturę kaloryferów i zbliżyła się do kominka.

— Brr, strasznie tu zimno — zadrżała, zdjęła pilota z kominka i wycelowała go w stronę ognia. Płomienie buchnęły wysoko.

— Carl? — Podeszła do krzesła, podniosła drugiego pilota i wyłączyła dźwięk w telewizorze. — To jest doktor Wright, a to pani Gardiner.

— Witam pana, panie Wright. — Carl podszedł bliżej i podał mu dłoń. Z bliska prezentował się równie zdrowo. Miał opaloną cerę i silny uścisk. Gdyby nie ciemne siniaki i ślady po ukłuciach na grzbiecie dłoni, Richard nie uwierzyłby, że stoi przed osobą, która jeszcze trzy tygodnie temu leżała w szpitalu, i to w stanie długotrwałej śpiączki. — Czy jest pan jednym z tych lekarzy, którzy wbijali mi te wszystkie igły, druty i rurki? A może spotkaliśmy się wcześniej? Ciągle widuję ludzi, którzy mnie znają, a ja sam nigdy ich nie widziałem.

— Nie — zaprzeczył Richard. — Nigdy nie mieliśmy okazji się poznać. Jestem…