Выбрать главу

— Ale może się znajdować zbyt daleko, jak Carpathia — upierała się Maisie. — To bardzo duży szpital.

— Doktor Wright zna wszystkie skróty — zapewniła ją Kit.

Richard przyszedł wraz z trzema kardiologami Maisie oraz prawnikiem jej matki. Spytali dziewczynkę, jak się miewa, obejrzeli jej wyniki badań, a potem wyszli na korytarz. Maisie słyszała, jak rozmawiają, chociaż byli zbyt daleko, aby dało się zrozumieć, o czym mówią. Najpierw doktor Wright przez chwilę o czymś opowiadał, potem jej kardiolog mówił bardzo długo, a wreszcie głos zabrał prawnik i gadał bez przerwy. Na koniec wręczył im mnóstwo papierów i wszyscy sobie poszli.

Dwa dni później do Maisie przyszła Vielle. Ona także miała przy sobie pager.

— Nie mogę pracować na oddziale nagłych wypadków, dopóki nie poprawi się stan mojej ręki — wyjaśniła niespecjalnie niezadowolona. — Wysłano mnie tutaj, żebym się tobą zajęła. — Co to takiego? — Wykrzywiła się. — Dźwięki muzyki! Okropieństwo. Zawsze uważałam, że Maria jest zbyt pogodna. Nie masz tu jakichś przyzwoitych filmów? Zdaje się, że będę musiała przynieść kilka własnych.

Vielle dotrzymała obietnicy, lecz Maisie i tak nie obejrzała nowych kaset, gdyż jej mama postanowiła spędzać z nią więcej czasu i zostawała nawet na noc. Nie miało to jednak znaczenia, gdyż dziewczynka była zbyt zmęczona, aby się skupić na oglądaniu filmów, nawet Dźwięków muzyki. Po prostu leżała i rozmyślała o Joannie.

Lekarze bez przerwy zabierali ją na badania EKG. Któregoś razu, kiedy ją układano na łóżku, ktoś przypadkowo wcisnął przycisk pagera i zbiegło się około setki lekarzy i pielęgniarek, zespół reanimacyjny, a dwie minuty później zjawił się zadyszany doktor Wright. Od tego czasu Maisie przestała się tak bardzo przejmować, ale wciąż czuła się fatalnie. Miała trudności z oddychaniem, nawet przy założonej masce tlenowej, i bardzo bolała ją głowa.

Gdy zjawili się jej kardiolodzy, usłyszała, że zostanie podłączona do specjalnej pompy, która wspomoże pracę jej serca.

— Chodzi o lewokomorowe czy dwukomorowe urządzenie wspomagające? — spytała rzeczowo.

— Lewokomorowe — brzmiała odpowiedź, lecz w końcu zrezygnowano z pomysłu.

— Lekarze uznali, że trzeba zaczekać, aż się lepiej poczujesz — wyjaśniła jej mama. — Zresztą twoje nowe serce zjawi się tutaj lada dzień.

— Czy rozcinają klatkę piersiową, kiedy wkładają choremu nowe serce? — Maisie spytała Vielle, kiedy ta przyszła sprawdzić jej objawy czynności życiowych.

— Tak — potwierdziła pielęgniarka. — Ale to nie boli.

— A do rąk podłączają kroplówki i tak dalej?

— Zgadza się, ale chory jest pod całkowitym znieczuleniem. Nie odczuwa się bólu.

— Mogę dostać trochę taśmy samoprzylepnej? — spytała Maisie. — I nożyczki?

Kiedy pani Nellis poszła do bufetu na kolację, Maisie zdjęła identyfikator i zabrała się do pracy.

Następnego dnia jej mama oświadczyła:

— Kochanie, musisz myśleć wyłącznie o przyjemnych rzeczach. Powinnaś sobie powiedzieć: „Moje nowe serce zjawi się w najbliższych dniach i wówczas wyzdrowieję i zapomnę o niewygodach. Znowu pójdę do szkoły i zagram w piłkę!” Nieco później zjawiła się Vielle i oznajmiła:

— Słonko, musisz jeszcze poczekać. — Ale Maisie nie dała rady. Była zbyt zmęczona, nie miała nawet tyle siły, aby wcisnąć przycisk na swoim specjalnym pagerze. Znalazła się w tunelu.

Tym razem nie otaczały jej dym ani światło. W tunelu panowały kompletne ciemności. Maisie wyciągnęła rękę, starając się wymacać ścianę, i dotknęła wąskiego metalowego prętu. Obok niego nie wyczuła nic, lecz nieco dalej dotknęła kolejnego prętu, sterczącego pod innym kątem, a za nim jeszcze jednego.

— Założę się, że to Hindenburg — stwierdziła. — Idę o zakład, że znalazłam się wewnątrz sterowca. — Spojrzała do góry, starając się obejrzeć wnętrze wielkiego srebrnego balonu, lecz było zbyt ciemno. Poza tym nie stąpała po stalowym podeście, tylko po czymś miękkim i szerokim. Nawet kiedy chwyciła metalowy pręt i jak najdalej rozpostarła ręce, po drugiej stronie tunelu nie wyczuwała niczego.

A zatem to nie Hindenburg, uznała, lecz nie ośmieliła się puścić pręta z obawy przed upadkiem, w razie gdyby to jednak był sterowiec.

Powoli szła dalej, ostrożnie posuwając się po miękkiej podłodze i chwytając się kolejnych prętów. Po kilku minutach pręty się skończyły i nie miała za co złapać. Pomyślała, że pewnie znalazła się na krańcu tunelu. Wytężyła wzrok, usiłując cokolwiek dojrzeć w mroku.

Nagle jej oczy bezlitośnie oślepiło światło. Podniosła dłoń, aby zasłonić twarz, lecz jasność była zbyt silna.

„To wybuch!”, pomyślała.

Światło nagle się przesunęło. Widziała jego długi snop, kołyszący się jak strumień światła z latarki. Rozbłyskiwały w nim drobinki kurzu. Zakołysało się, kreśląc łuk i oświetlając znajdujące się za nią pręty. Przekonała się, że jest pod pełną ludzi widownią. Wysoko nad tunelem, w którym stała, połyskiwał i czerwono-złoty napis: „Wejście główne”.

Światło przesunęło się przed nią, zatrzymało i oświetliło mężczyznę w bieli, stojącego na okrągłym podwyższeniu. Nieznajomy miał białe buty i cylinder. Reflektor go minął i zatoczył wokół niego krąg.

— Paaanie i panowie! — oznajmił donośnie mężczyzna. — Uprzejmie proszę o zwrócenie uwagi na środek areny!

— Ta część podoba mi się najbardziej — skomentował ktoś. Maisie się odwróciła. Obok niej stała dziewczynka. Miała na sobie białą sukienkę i wielką niebieską chustę. W ręku trzymała różową watę cukrową w papierowym rożku.

— Mam na imię Pollyanna — przedstawiła się dziewczynka. — A ty?

— Maisie.

— Uwielbiam cyrk, a ty, Mary? — Pollyanna skubnęła odrobinę waty.

— Nie Mary — sprostowała Maisie. — Maisie.

— Paaanie i panowie! — krzyknął bardzo głośno konferansjer. — A teraz, dla państwa rozrywki, przedstawimy numer tak niesamowity, tak wspaniały i tak zadziwiający, że jeszcze nigdzie nie próbowano go odgrywać. — Dramatycznym gestem wyciągnął bicz w kierunku niewielkiej platformy na szczycie wąskiej drabiny. Światło z reflektora ponownie się zakołysało i oświetliło podest, na którym stali ludzie w wymyślnych, białych kostiumach.

Maisie zapatrzyła się w nich z otwartymi ustami. Stali tak wysoko, że przypominali lalki Barbie. Ich kostiumy połyskiwały w przydymionym, niebieskawym świetle reflektora.

— …czarodzieje podniebnych akrobacji — ciągnął konferansjer. — Bohaterowie sztuk na linie!

Orkiestra zagrała fanfary, a Maisie opuściła głowę, aby sprawdzić, gdzie siedzą muzycy. Zajęli miejsca na wielkim białym podium, a mieli na sobie jasnoczerwone marynarki ze złotymi naszywkami na ramionach. Jeden z członków orkiestry grał na tubie.

— Spójrz! — Pollyanna wskazała coś swoją watą cukrową. Maisie znowu podniosła wzrok. Akrobaci kłaniali się i uśmiechali, jedną ręką machając, a drugą trzymając się drabiny.

— Z dumą przedstawiamy… — mówił konferansjer — odważną, niesamowitą, nie z tego świata… — Urwał, a orkiestra zagrała kolejne fanfary. — …nie lękającą się śmierci… rodzinę Wallendów!

— O nie — jęknęła Maisie.

Orkiestra zagrała wolną, przyjemną melodię, a jedna z akrobatek chwyciła długą białą tyczkę i weszła na koniec wysoko zawieszonej liny. Dziewczyna miała krótkie, jasne włosy, takie jak Kit.

— Musisz zejść! — wrzasnęła do niej Maisie.