Rozdział 59
„Trzymaj! Wspomnisz mnie, jeśli łódź zatonie”.
Dwa dni po zakończonej sukcesem reanimacji Maisie, specjalny pager Richarda ponownie zapiszczał. Tym razem lekarz dotarł na oddział intensywnej opieki kardiologicznej równo w trzy minuty, a po drodze nie zastanawiał się, jakim obciążeniem dla organizmu dziewczynki mogą być dwie kolejne akcje ratunkowe i jak fatalne skutki uboczne ma nadmiar theta-asparcyny.
Kiedy wbiegał na oddział, ujrzał pogodnie uśmiechniętą Evelyn.
— Przywieźli jej nowe serce — oznajmiła. — Właśnie trwają przygotowania. Usiłowałam się z panem skontaktować.
— Otrzymałem wiadomość przez specjalny pager — stwierdził, wciąż nie do końca przekonany, czy nie doszło do tragedii.
— Maisie nalegała, żeby powiadomić pana i Vielle Howard. Zdaje się, że mała wzięła sprawy w swoje ręce — odparła z niezmąconym spokojem Evelyn.
Nie myliła się. Po operacji przeszczepu, trwającej osiem godzin i zakończonej pełnym powodzeniem, jedna z biorących w niej udział pielęgniarek opowiedziała Richardowi, że Maisie przylepiła taśmą do stopy swój identyfikator i zdenerwowała się, kiedy go zdjęto.
— A gdybym umarła? — pytała wzburzona, gdy tylko zdjęto jej aparat oddechowy. W rezultacie, pomimo niebezpieczeństwa iniekcji mogącej wystąpić po lekach immunosupresyjnych, przemyły środkiem dezynfekującym identyfikator pozwolono jej nosić na nadgarstku, „na wszelki wypadek”.
Matka Maisie zrobiła się zupełnie nieznośna po tym, jak wzmocniła się jej i tak niezachwiana wiara w pozytywne myślenie. Według słów pielęgniarki, pani Nellis również chciała przekonać córkę do zdjęcia łańcuszka, lecz bezskutecznie.
— Jest mi potrzebny — stwierdziła krótko Maisie. — Mogą się zdarzyć komplikacje. A jeśli dostanę zakrzepu albo odrzucę nowe serce?
— Nic podobnego się nie stanie — sprzeciwiła się jej mama. — Wyzdrowiejesz i wrócisz do domu, a potem pójdziesz do szkoły. Zapiszę cię na lekcje baletu. — Richard nawet w najśmielszych marzeniach nie potrafił sobie tego wyobrazić, chyba że zajęcia częściowo poświęcono by jakiejś związanej z baletem powodzi lub erupcji wulkanu. — Poza tym zdrowo dorośniesz i będziesz miała własne dzieci.
— I tak kiedyś umrę. Każdy umiera prędzej czy później — odparła jak zawsze trzeźwo myśląca Maisie.
Po tygodniu, w którym lekarze dopuszczali do niej wyłącznie członków rodziny, Maisie przyjęła pierwszych gości. Odwiedzający musieli mieć na sobie papierowe fartuchy, nakładki na buty i maski. Wizyta nie mogła trwać dłużej niż pięć minut, a gości mogło być najwyżej dwoje. Oznaczało to, że każde spotkanie przebiegało pod nadzorem pani Nellis. W efekcie Maisie musiała się zachowywać znacznie powściągliwiej, lecz i tak opowiedziała Richardowi mnóstwo przerażających szczegółów związanych z operacją.
— Więc kiedy otworzyli mi klatkę piersiową — zademonstrowała — wycięli mi serce i wsadzili nowe. Wiedział pan, że przynoszą je w turystycznej lodówce, jak piwo?
— Maisie! — sprzeciwiła się jej mama. — Porozmawiajmy o czymś przyjemnym. Powinnaś podziękować panu doktorowi. Przywrócił ci przytomność, kiedy trzeba cię było reanimować.
— Zgadza się — potwierdziła Evelyn, która weszła, aby sprawdzić odczyty licznych urządzeń kontrolnych. — Doktor Wright ocalił ci życie.
— Nieprawda — zaprzeczyła Maisie.
— Wiadomo, że pan doktor nie przeprowadził operacji przeszczepu, jak doktor Templeton. — Pani Nellis sprawiała wrażenie zakłopotanej. — Niemniej dzięki niemu twoje poprzednie serce zaczęło znowu bić i można je było wymienić.
— Wiem, ale… — zaczęła Maisie.
— Wielu ludzi ciężko pracowało, aby ofiarować ci nowe serce — mówiła pani Nellis. — Twoje pielęgniarki z pediatrii i doktor…
— Maisie — odezwał się Richard, pochylając się nad łóżkiem. — Kto ci ocalił życie?
Maisie otworzyła usta, żeby odpowiedzieć, lecz uprzedziła ją Evelyn.
— Wiem, kogo masz na myśli — oświadczyła, poprawiając kroplówkę. — Chodzi ci o osobę, która ofiarowała ci serce, prawda Maisie?
— Tak. — Maisie potwierdziła po chwili, a Richard pomyślał, że nie to chciała powiedzieć. — Szkoda, że nie wiem, jak się nazywał ten człowiek. Nikt mi nie chce nic powiedzieć, ani jak ten ktoś zmarł, ani nawet czy to był chłopiec czy dziewczynka.
— To dlatego, że lekarze nie chcą, abyś się czymkolwiek przejmowała — wyjaśniła pani Nellis. — Żeby wyzdrowieć, musisz myśleć tylko o przyjemnych sprawach.
— To, że żyję dzięki tej osobie, jest przyjemne — podkreśliła Maisie.
— A teraz wesołe tematy — zarządziła pani Nellis. — Powiedz panu doktorowi, co ci przyniósł doktor Murrow.
Doktor Murrow ofiarował Maisie ogromny srebrny balon z rysunkiem serca.
— W środku jest hel, a nie wodór, więc nie trzeba się przejmować, że wybuchnie jak Hindenburg — poinformowała Richarda Maisie i ponownie otrzymała polecenie, że ma rozmawiać o przyjemnych rzeczach.
W następnym tygodniu do balonu z sercem dołączyły inne srebrne balony z uśmiechniętymi buziami i pluszowymi misiami (na oddział intensywnej opieki kardiologicznej nie można było wnosić zwykłych baloników ani kwiatów). Pokój Maisie wypełnił się lalkami, zwierzakami i gośćmi. Z pediatrii przyszła Barbara, a po wizycie wpadła do laboratorium, aby powtórzyć Richardowi, że Maisie chce się z nim spotkać i mu podziękować.
— Ocalił jej pan życie — stwierdziła, co przypomniało mu o tym, co Maisie powiedziała, a raczej co przemilczała podczas jego pierwszej wizyty.
Zastanawiał się, czy właśnie o tym chciała z nim porozmawiać dziewczynka.
— Czy jej matka była obecna podczas pani wizyty? — spytał Barbarę.
— Tak — potwierdziła i przewróciła oczyma. — Niech pan lepiej zaczeka z odwiedzinami. Kiedy wychodziłam, do pokoju zmierzał pan Mandrake. Na pana miejscu starałabym się go unikać. Ostatnio jest w podłym humorze z powodu Mabel Davenport.
— Mabel Davenport? Chodzi o panią Davenport? — spytał Richard. — Dlaczego? Co takiego zrobiła?
— To znaczy, że nic pan nie słyszał? — Nachyliła się konfidencjonalnie. — Nie uwierzy pan, co się stało. Jego nowa książka, Wiadomości z Tamtej Strony, wychodzi w przyszłym miesiącu.
— Zamilkła z wyczekiwaniem. — Dokładnie dwudziestego.
— Wspaniale — stwierdził Richard, zastanawiając się, dlaczego ta wiadomość wywołała u Barbary tak przebiegły uśmiech.
— No i?
— No i Przekazy z zaświatów wychodzą dziesiątego. Towarzyszyć im będzie ogólnokrajowa kampania promocyjna. Plotka głosi, że książka jest jeszcze bardziej odkrywcza niż dzieło pana Mandrake’a.
— Przekazy z zaświatów?
— Autorstwa Mabel R. Davenport. Pan Mandrake twierdzi, że wszystko zmyśliła. Z kolei ona głosi, że kazał jej opowiadać o rzeczach, których nigdy nie widziała, a poza tym nic nie zrozumiał z tego, co mu mówiła. Podobno Świetlisty Anioł nie istnieje, nie ma retrospekcji życia, tylko złocista aura, dająca moce parapsychiczne, które pani Davenport rzekomo posiada. Z jej słów wynika, że skontaktowała się z Houdinim i Amelią Earhart. Niemożliwe, aby pan o tym nie słyszał. Wiadomość o tym zdarzeniu obiegła wszystkie brukowce. Pan Mandrake się wściekł. Tak więc spotkanie z Maisie przełożyłabym raczej na dzisiejsze popołudnie.