— Dwadzieścia trzy razy!
Joanna pokiwała głową.
— Nawet pan Mandrake już jej nie wierzy, a on wierzy we wszystko, co mu się powie.
Richard porwał listę i wykreślił nazwisko „Dvorjak A.”.
— Którzy z nich to pacjenci Mandrake’a?
Posłała mu smutne spojrzenie.
— Nie spodoba ci się to, co powiem. May Bendix.
— Pani Bendix! — wykrzyknął. — Jesteś tego pewna?
— Należy do ulubionych pacjentek Mandrake’a. Opisał ją nawet w swojej książce.
— Powiedziała, że nawet nie ma pojęcia, czym są doświadczenia graniczne — wyznał ze zgrozą Richard. — Nie do wiary!
— Wydaje mi się, że powinnam sprawdzić pozostałe nazwiska, zanim przystąpimy do badań.
Zerknął na drzwi do przebieralni.
— Powiem Amelii, że skaner się zepsuł i nie możemy przeprowadzić sesji.
— Poza tym chciałabym przeprowadzić z nią wywiad. — Joanna skinęła głową. — Z nią i z resztą ochotników, jak tylko sprawdzę, czy mają cokolwiek wspólnego z panem Mandrakiem lub z doświadczeniami granicznymi.
— Oczywiście. Zaczekaj, powiedziałaś, że jeszcze jedna osoba może mieć powiązania z Mandrakiem. Kogo miałaś na myśli?
— Jego. — Wskazała nazwisko z listy. — Thomas Suarez. W ubiegłym tygodniu zatelefonował do mnie i wyznał, że miał doświadczenia graniczne. Zasugerowałam, żeby zadzwonił do pana Mandrake’a.
— Wydawało mi się, że starasz się przeprowadzać wywiady z pacjentami, zanim Mandrake zdąży ich zepsuć.
— Zazwyczaj tak robię. Jednak pan Suarez należy do tych czternastu procent ludzi, którzy wierzą, że zostali porwani przez UFO.
Rozdział 6
„Ej, gdzie do cholery są spadochrony?”
Pytanie zadane przez Glenna Millera, kiedy wszedł na pokład samolotu do Paryża.
Odpowiedź pułkownika Baesella brzmiała:
„Co jest, Miller, chcesz żyć wiecznie?”
Kiedy Joanna sprawdziła resztę nazwisk z listy pod kątem członkostwa w Stowarzyszeniu Studiów nad Śmiercią Kliniczną, odrzuciła jeszcze dwie osoby.
— Razem pięciu ludzi — poinformowała Richarda.
— Sami szpiedzy Mandrake’a? — spytał wzburzony.
— Nie, niekoniecznie. Bendix i Dvorjak mogły się zgłosić z własnej inicjatywy. Prawdziwi wyznawcy stale poszukują sposobów, aby podkreślić wiarygodność swoich doświadczeń.
— Ale skąd się dowiedziały o moich badaniach?
— Jesteśmy w Szpitalu Ogólnym Miłosierdzia Bożego, zwanym także Szpitalem Ogólnej i Niemiłosiernej Plotki. Możliwe też, że po pierwszej serii rozmów ktoś mógł powiadomić innych, czego dotyczą badania. Osoby po doświadczeniach granicznych mają ze sobą stały kontakt — tworzą organizacje, komunikują się przez Internet — a poza tym powszechnie wiadomo, że Instytut zajmuje się badaniami nad doświadczeniami granicznymi. Pan Mandrake może o niczym nie wiedzieć.
— Chyba w to nie wierzysz, co?
— Nie.
— Uważam, że powinniśmy zgłosić to radzie nadzorczej.
— Nic dobrego z tego nie wyniknie — zaopiniowała Joanna. — Pamiętaj, że w radzie zasiada pani Brightman. Ostatnie, czego ci potrzeba, to konfrontacja z Mandrakiem. Musimy…
— …chować się po klatkach schodowych?
— O ile to okaże się konieczne. Poza tym trzeba dopilnować, aby żaden z pozostałych ochotników nie miał powiązań z Mandrakiem albo ze społecznością ludzi po doświadczeniach granicznych.
— Trzeba też wykluczyć wszystkich wariatów. Wciąż nie potrafię uwierzyć, że weryfikacja psychologiczna nie dała rezultatów.
— Wiara w życie po śmierci nie jest chorobą umysłową — podkreśliła Joanna. — W wielu najważniejszych religiach od stuleci głosi się to samo.
— A co z panem Suarezem i jego UFO?
— Ludzie w pełni władz umysłowych wierzą w najrozmaitsze bzdury. Właśnie dlatego chciałabym przesłuchać ich zaraz po tym, jak ustalę ich powiązania z osobami po doświadczeniach granicznych.
Resztę popołudnia Joanna spędziła na sprawdzaniu ochotników. Poza tym wydrukowała listy członków Międzynarodowego Stowarzyszenia Wspierania Spirytualizmu oraz Stowarzyszenia Paranormalnego, z zamiarem zabrania ich do domu.
Mandrake trzykrotnie nagrał się na jej sekretarce, oznajmiając, że pragnie z nią porozmawiać, dlatego wybrała okrężną drogę na parking, pokonując łącznik z zachodnim skrzydłem na czwartym piętrze, potem schodząc na drugie, wracając łącznikiem poniżej i kierując się przez onkologię do windy dla pacjentów.
Przed wejściem do windy stali mężczyzna i kobieta w średnim wieku.
— Idź — mężczyzna przykazał kobiecie. — Nie ma sensu, żebyśmy zostawali oboje.
Kobieta kiwnęła głową, a Joanna zauważyła, że nieznajoma ma czerwone obwódki wokół oczu.
— Zadzwonisz, jeśli cokolwiek się wydarzy?
— Obiecuję. Musisz odpocząć. I zjedz coś. Nie jadłaś nic od rana.
— Dobrze. — Kobieta zwiesiła ramiona.
Winda zadzwoniła i drzwi się rozsunęły. Kobieta cmoknęła w policzek i weszła do środka. Joanna podążyła za nią. Nacisnęła „G” i drzwi zaczęły się zamykać.
— Czekaj! Masz numer mojej komórki? — krzyknęła kobieta przez zasuwające się drzwi.
Mężczyzna przytaknął.
— Trzy dwa dziewięć sześć zero pięć osiem — wyrecytował i drzwi się zamknęły.
Pięć osiem, pomyślała Joanna. Pięć osiem. Sądziła, że Greg Menotti mógł podawać numer telefonu, ale kiedy ludzie w Ameryce powtarzali numery kontaktowe, wypowiadali pojedyncze cyfry. Nie robili tego w wypadku adresów. Mówili wtedy: „Mieszkam na Pearl Street dwadzieścia jeden piętnaście”. Zaciekawiło ją, pod jakim adresem mieszkał Greg Menotti.
Pochyliła się i nacisnęła jedynkę, a kiedy winda dojechała na pierwsze piętro, wysiadła, udała się do poczekalni i sprawdziła jego adres w książce telefonicznej: South Wyandotte 1903, telefon 771-0642. Ani jednej piątki czy ósemki, nie mówiąc już o kombinacji pięćdziesiąt osiem. Mógł oczywiście podawać adres swojej dziewczyny albo rodziców. Uznała jednak, że nie o to mu chodziło. Starał się przekazać jej jakąś wyjątkowo ważną informację. Jaka kluczowa wiadomość łączy się z liczbą pięćdziesiąt osiem?
Zamknęła książkę telefoniczną i poszła korytarzem do windy. Minęła ją młodsza pielęgniarka ze styropianowym kubkiem w ręku. W pewnej chwili się zatrzymała, aby spytać inną pielęgniarkę:
— Mówiła pani, że w którym pokoju on leży?
— Sto pięćdziesiąt osiem.
Czy Greg Menotti mógł znać kogoś w tym szpitalu i usiłować poprosić, by go sprowadzili? To nie miało żadnego sensu. Wspomniałby o tym wcześniej, kiedy domagał się kontaktu ze swoją dziewczyną. Które pomieszczenia oznaczano liczbami? Biura? Mieszkania?
Joanna zjechała na parking. Pięćdziesiąt osiem. Numer skrytki w przechowalni? Data? Nie, był za młody, żeby się urodzić w 1958 roku. Wsiadła do samochodu. Pięćdziesiąt osiem nie jest żadną znaną liczbą, taką jak trzynaście lub sześćset sześćdziesiąt sześć. Wyjechała z parkingu i skierowała się na Colorado Boulevard. Samochód przed nią miał fioletową lampkę wokół tablicy rejestracyjnej. „WV-58”. Joanna spojrzała na stację benzynową z prawej. „Bezołowiowa”, głosił napis. „1,5899”.
Po grzbiecie Joanny przebiegł dreszcz zabobonnego lęku, unosząc jej włosy na karku. Zupełnie jak w filmie, który pożyczyłam z Vielle, tym o katastrofie lotniczej, z tymi wszystkimi złowróżbnymi znakami. Ostateczny cel.