Выбрать главу

— Nie, do czasu gdy pan doktor owinął mnie drutami jak Frankensteina i wsadził do tego urządzenia. Zawsze uważałem, że ta cała gadanina o tunelu, świetle i Jezusie to kupa bzdur, ale fakt, znalazłem się w tunelu. Nie było jednak Jezusa. I tak uważam, że to kupa bzdur. Zbyt wiele widziałem na wojnie, żeby przykładać dużą wagę do religii. Pewnego razu na Morzu Koralowym…

Pozwoliła mu mówić, zadowolona, że pan Wojakowski nie należy do grona szpiegów pana Mandrake’a. Nie ulegało wątpliwości, że zgłosił się wyłącznie po to, aby mieć komu opowiadać swoje historie. Pan Mandrake dostanie za swoje, jeśli spróbuje go wziąć w obroty, pomyślała z satysfakcją. Przyjdzie mu wysłuchać całej historii wojny na Pacyfiku. Jej zresztą też, jeśli Amelia wkrótce się nie pojawi. Zerknęła na zegarek. Dochodziła druga. Gdzie ona się podziewała?

Zapiszczał pager Joanny.

— Przepraszam — przerwała panu Wojakowskiemu i ostentacyjnie wyciągnęła urządzenie z kieszeni, aby sprawdzić, kto dzwoni. — Niestety, muszę do kogoś zatelefonować.

— Oczywiście, pani doktor — rozczarował się pan Wojakowski. — Te wszystkie nowinki techniczne są niesamowite. Szkoda, że nie mieliśmy ich podczas drugiej wojny światowej. Na pewno pomogłyby nam, kiedy…

— Skontaktujemy się z panem, kiedy tylko ustalimy plan badań — stwierdziła Joanna, odprowadzając go przez laboratorium w stronę wyjścia. Pan Wojakowski nie przestawał opowiadać. Otworzyła drzwi.

— Za dzień lub dwa będziemy już wszystko wiedzieli.

— Odpowiada mi każdy termin. Mam mnóstwo czasu.

Joanna nagle poczuła wyrzuty sumienia.

— Ed — zwróciła się do niego. — Nie skończył pan opowieści o lotniku z bombowca nurkującego, tym, który powiedział, że trafi w lotniskowiec, choćby sam miał położyć na nim bombę. Co się z nim stało?

— Chodzi pani o Jo-Jo? — spytał. — Powiem pani, co się stało. Powiedział, że zatopi ten lotniskowiec, choćby to była jego ostatnia akcja w życiu. No i to był widok, jak leci prosto na Shokaku, z ogonem w płomieniach, a wokół niego fruwają zera. Zrobił to, co powiedział, położył bombę na pokładzie. Zwolnił ją dopiero na wysokości nie większej niż sześćdziesiąt metrów, a potem bang! Jego bombowiec rozbił się w morzu.

— Och… — westchnęła Joanna.

— Ale udało mu się, chociaż już nie żył, kiedy wybuchła bomba. Udało mu się.

Rozdział 7

„Na pokładzie statku Pacific z Liverpoolu do Nowego Jorku — zamieszanie na pokładzie — ze wszystkich stron góry lodowe. Wiem, że nie uda mi się uciec. Opisuję przyczynę naszej tragedii, aby przyjaciele nie żyli w niepewności. Znalazca jest proszony o opublikowanie wiadomości. Wm.

Graham”.

Wiadomość znaleziona w butelce, 1856

Pozbycie się pana Wojakowskiego trwało jeszcze dwadzieścia minut i dwie opowieści o Yorktown.

— O kurczę — stwierdziła Joanna, opierając się o drzwi, kiedy wreszcie udało się je zamknąć za gadatliwym gościem. — Trudniej się od niego uwolnić niż od Maisie.

— Jak sądzisz, to jeden z ludzi Mandrake’a? — spytał Richard.

— Nie, gdyby należał do Prawdziwych Wyznawców, wszystko by nam o tym opowiedział. Powinien okazać się bardzo dobrym ochotnikiem, jeśli tylko uda mi się powstrzymać go przed opowiadaniem o USS Yorktown. Zwraca uwagę na szczegóły i dużo mówi.

— Nie wierzę własnym uszom — uśmiechnął się Richard. — Jesteś pewna, że to zaleta?

— Tak. Nie ma nic gorszego niż pacjent, który odpowiada monosylabami albo po prostu siedzi cicho. Gaduły świetnie się sprawdzają.

— Więc mogę go umówić na sesję?

— Tak, ale lepiej będzie zobaczyć się z nim bezpośrednio przed spotkaniem z innym ochotnikiem. Inaczej nigdy się go nie pozbędziemy. — Podeszła do biurka i odłożyła teczkę pana Wojakowskiego. — Cały czas liczyłam na to, że przyjdzie Amelia Tanaka i uda się sprawnie zakończyć spotkanie. Powinna już tu być. To reguła, że się spóźnia?

— Tak, ale zazwyczaj wcześniej dzwoni.

— Może dzwoniła. — Joanna wyciągnęła pager. — Przekazałam jej numer swojego pagera. — Pośpiesznie zadzwoniła do centrali i spytała o wiadomości.

— Amelia Tanaka poinformowała, że się spóźni, powinna się pojawić przed drugą — oznajmiła telefonistka. — Poza tym siostra Howard prosi o telefon.

Chodziło o Vielle, która na pewno nie dzwoniła w sprawie śmierci klinicznej. Kiedy kogoś reanimowano, zostawiała wiadomość, aby Joanna przyszła na oddział nagłych wypadków.

Odkryła, co miał na myśli Greg Menotti, kiedy mówił pięćdziesiąt osiem, pomyślała Joanna. Zerknęła na zegar. Za dwadzieścia druga.

— Biegnę na oddział nagłych wypadków — oznajmiła Richardowi, odłożywszy słuchawkę. — Amelia zjawi się o drugiej. Zdążę wrócić.

— Co się stało? — spytał. — Kogoś reanimowano?

— Nie. Muszę się czegoś dowiedzieć od Vielle.

Co oznacza pięćdziesiąt osiem.

Pewnie to nic ważnego, powtarzała sobie, zbiegając po schodach na czwarte piętro. Vielle pewnie powie mi, że Greg Menotti usiłował powiedzieć coś najzupełniej banalnego, choćby: „Zadzwońcie może do biura Stephanie. Znajduje się na Grant 1658”. Albo: „To nie może być zawał serca. Rano pięćdziesiąt osiem razy okrążyłem salę gimnastyczną”.

Tylko że to nieprawda, myślała, pokonując łącznik do głównego budynku i windy. Nie mówił o okrążeniach ani o numerach telefonu. Chodziło mu o coś innego. Starał się przekazać coś istotnego.

Wsiadła do windy, zjechała na pierwsze, a potem pobiegła schodami i korytarzem na oddział nagłych wypadków. Vielle stała przy recepcji, wypisując na karcie nazwiska pacjentów. Joanna do niej podeszła.

Dowiedziałaś się, co to znaczy, prawda? Co on chciał powiedzieć?

— Kto? — spytała zaskoczona Vielle. — O czym ty mówisz?

— O Gregu Menottim. Pacjent z zawałem, reanimowany we wtorek.

— A, racja — potwierdziła Vielle. — Zawał mięśnia sercowego, powtarzał „pięćdziesiąt dziewięć”.

— Pięćdziesiąt osiem — poprawiła Joanna.

— Tak, zgadza się. Przepraszam. Miałam sprawdzić numer telefonu jego przyjaciółki — przypomniała sobie i poprawiła elastyczny czepek, który osunął się jej na czoło. — Zupełnie o tym zapomniałam. — Spojrzała za Joannę. — Sprawdzę jeszcze dziś po południu, obiecuję. Właśnie po to przyszłaś?

— Nie. Dzwoniłaś do mnie, pamiętasz?

— Rzeczywiście — przyznała Vielle z niepewnym wyrazem twarzy. — Nie zastałam cię. — Ponownie zajęła się kartą.

— No i? — zniecierpliwiła się Joanna. — O czym chciałaś porozmawiać?

— O niczym istotnym. Nie pamiętam. Pewnie chodziło o wieczór smakołyków. Wiesz, jak trudno znaleźć film, w którym nie ma nic o śmierci? Nawet komedie są nią naszpikowane. Zakochany Szekspir, Bezsenność w Seattle, Cztery wesela i pogrzeb. Wczoraj wieczorem spędziłam półtorej godziny w wypożyczalni Blockbuster, szukając czegoś wolnego od śmierci.

I wyraźnie starasz się zmienić temat, pomyślała Joanna. Dlaczego? Po co dzwoniła? Niewątpliwie chciała jej coś powiedzieć, ale zmieniła zdanie.

— Nie ma nawet filmów dla dzieci — trajkotała Vielle. — Ojciec Kopciuszka, matka Bambi, Zła Czarownica z Zachodu. Co się stało, Nina? — zwróciła się do młodszej pielęgniarki, która do niej podeszła. To też było dziwne. Vielle zwykle krzyczała na przeszkadzające jej pomoce pielęgniarskie.