— Widziałaś coś, co wskazywało, że Amelia nie miała doświadczeń granicznych? Zainteresowało cię, że się wydawała przestraszona. Czy lęk jest wskazówką, że nie mamy do czynienia z doświadczeniami granicznymi?
— Nie, dwadzieścia procent moich pacjentów odnotowało negatywny element, taki jak strach lub niepokój albo wrażenie nadchodzącej zagłady.
— Zrozumiałe w takich okolicznościach — podsumował Richard.
— Jedenaście procent osób wskazywało na całkowicie negatywne doświadczenie: szarą, przygnębiającą pustkę lub przerażające postaci. Tylko jeden pacjent trafił do tradycyjnie pojmowanego piekła, z płomieniami, dymem i potworami — zachmurzyła się Joanna. — Ale Amelia stwierdziła, że nie odczuła niczego negatywnego. Zazwyczaj, jeśli badani wspominają o negatywnym odczuciu, nie mówią jednocześnie o spokoju i cieple.
— Ciekawe — wtrącił się Richard. — To może oznaczać, że w wypadku niektórych śmierci klinicznych poziom endorfin jest niższy i nie potrafi całkowicie zamaskować niepokoju. Przyjrzę się zdjęciom receptorów endorfin u Amelii — oświadczył i podszedł do pulpitu. — Czy jeszcze z jakiegoś powodu uznałaś, że to nie są doświadczenia graniczne?
— Nie, nie pojawiły się żadne anomalie i nic nie wskazywało na to, że Amelia doświadcza innych wrażeń — nałożonej wizji lub snu. Prawdę mówiąc fakt, że uparcie twierdziła, iż to nie sen, jest powszechnym zjawiskiem wśród osób po doświadczeniach granicznych. Niemal wszyscy moi pacjenci mówili coś, co wskazywało na realizm przeżyć, i wręcz niepokoiły ich sugestie, że może to tylko sen lub wizja. Pamiętam, jak pan Farquahar krzyczał: „Byłem tam! To prawda! Wiem!”
— Więc z całą pewnością uważasz, że to były doświadczenia graniczne? — spytał Richard.
— Tak uważam, zgadza się. Jej opis brzmiał tak, jakby prezentował go jeden z moich uratowanych pacjentów.
— Ale przecież nie był zbyt szczegółowy, prawda? Nie sądzisz, że ona może być szpiegiem Mandrake’a i nas okłamywać?
— Gdyby należała do szpiegów Mandrake’a — roześmiała się — wymieniłaby wszystkie dziesięć elementów i przyniosła wiadomość z Tamtej Strony, głoszącą, że istnieją rzeczy, których nauka nie potrafi wyjaśnić. — Joanna wstała. — Lepiej będzie, jeśli spiszę treść wywiadu, zanim zapomnę szczegółów. Poza tym muszę się umówić na rozmowy z trzema pozostałymi ochotnikami. — Zebrała dokumenty. — W razie czego znajdziesz mnie w moim gabinecie, ale jesteśmy umówieni na jutro.
— Jutro? — zdumiał się Richard.
— Tak. Czemu? Zaplanowałeś coś na dzisiejsze popołudnie i potrzebujesz mojej pomocy?
— Nie. — Zmarszczył czoło. — Nie. Przyjrzę się zdjęciom receptorów, a potem sprawdzę wyniki Amelii, żeby się przekonać, które endorfiny się pojawiły.
Joanna poszła do gabinetu, żeby przepisać treść rozmowy z Amelią, ale najpierw postanowiła zadzwonić do pozostałych badanych. Umówiła się na rozmowy z panem Sage’em, panią Coffey i panią Troudtheim i przez cały czas usiłowała się dodzwonić do pani Haighton, która najwyraźniej nigdy nie bywała w domu. O czwartej zatelefonowała Vielle.
— Możesz przyjść wcześniej? — spytała. — Powiedzmy o wpół do siódmej?
— Chyba tak — uznała Joanna. — Jeśli chcesz się wcześniej położyć spać, możemy przełożyć spotkanie na inny wieczór.
— Nie — sprzeciwiła się Vielle. — Chcę z tobą o czymś porozmawiać.
— O czym? — Joanna zrobiła się podejrzliwa. — Ten facet z maszyną do wbijania gwoździ się nie pojawił i nikogo nie zastrzelił, zgadza się?
— Zgadza, za to przyszedł postrzelony przez niego facet i żałuj, że nie widziałaś policjanta, którego po niego przysłali. Niesamowity! Metr dziewięćdziesiąt wzrostu i podobny do Denzela Washingtona jak dwie krople wody. Niestety, właśnie wyciskałam ropę z zakażonego palca u nogi i nie mogłam się z nim zapoznać.
— Chciałaś ze mną porozmawiać o Denzelu? — rozbawiła się Joanna.
— Ojoj, pora na mnie. Furgonetka dachowała. No jasne, właśnie w chwili, gdy kończyłam dyżur.
— Jeśli masz się spóźnić — zaczęła Joanna — możemy…
— Wpół do siódmej. Możesz kupić serek homogenizowany? — spytała Vielle i odłożyła słuchawkę.
O co jej chodziło? Wieczór smakołyków był zazwyczaj zupełnie nie zobowiązującym spotkaniem. Przez połowę wieczoru i tak nie włączały wideo, więc jeśli Vielle chciała o czymś pogadać, zawsze miały mnóstwo czasu. Tymczasem teraz robiła wszystko, co się dało, żeby skończyć rozmowę.
Dowiedziała się, co miał na myśli Greg Menotti, i okazało się, że to jest coś strasznego. Tak strasznego, że nie mogła jej powiedzieć na oddziale.
Ale przecież kiedy ją o to zapytała, odniosła wrażenie, że Vielle zupełnie zapomniała o Gregu. Może wynosi się z nagłych wypadków, doszła do wniosku Joanna. No nie, teraz to już zdecydowanie popuściła wodze fantazji.
Spisała wspomnienia Amelii, uzupełniając je własnymi komentarzami. Kiedy dotarła do „o nie”, przerwała, cofnęła taśmę i przesłuchała ją jeszcze dwukrotnie. Lęk i rozpacz, i coś jeszcze. Joanna ponownie przewinęła kasetę i uruchomiła magnetofon. „O nie, o nie, o nie”. Świadomość, uznała Joanna. Zupełnie jakby ktoś powiedział jej coś, czego nie mogła znieść.
Wróciła do laboratorium, pożyczyła od Richarda dokumentację pana Wojakowskiego i sprawdziła nazwisko pielęgniarki, która asystowała podczas jego sesji. Ann Collins. Joanna jej nie znała. Zadzwoniła do szpitalnej centrali telefonicznej, aby spytać, na którym piętrze pracuje pielęgniarka. Okazało się, że Ann Collins zakończyła dyżur o trzeciej.
— Ma pani kilka wiadomości — oświadczyła surowo telefonistka.
— Naprawdę? Od kogo? Zdaje się, że mój pager się popsuł.
Telefonistka wyliczyła dzwoniących: pan Mandrake, jakżeby inaczej, a także pani Davenport i Maisie.
— Prosiła, żeby przekazać, że znalazła coś ważnego o… — zawahała się — …o Hildebrandzie?
— Hindenburgu — poprawiła Joanna. Spojrzała na zegarek. Minęła piąta. Jeśli teraz pójdzie do Maisie, na pewno u niej utknie, a jeszcze nie zdążyła spisać swoich wniosków. Postanowiła najpierw zakończyć sprawozdanie, a do Maisie wpaść przed wyjściem.
Zanim opuściła gabinet, jeszcze raz zatelefonowała do pani Haighton i ku swojemu zdumieniu usłyszała głos w słuchawce.
— Mówi jej gospodyni. Pani Haighton pojechała na zebranie Klubu Symfonicznego. Czy to Victoria? Kazała pani przekazać, że spóźni się na jutrzejsze spotkanie z powodu zebrania Opery Kolorado.
— Nie, to nie Victoria — wyjaśniła Joanna i poprosiła o przekazanie pani Haighton, aby do niej jutro zadzwoniła. Następnie wzięła płaszcz i torbę i poszła do Maisie. Kiedy wyszła z windy na czwartym piętrze, spostrzegła idącego korytarzem pana Mandrake’a, który objaśniał pacjentowi na wózku problemy życia po życiu. Joanna w panice cofnęła się do windy, nacisnęła przycisk drugiego piętra i przeszła do sąsiedniego skrzydła. Po drodze minęła internę i oddział poparzeń, a następnie weszła po schodach technicznych na czwarte.
Maisie leżała na poduszkach i czytała Piotrusia Pana. Scena wyglądała bardzo niewinnie, lecz wyczuwało się w niej posmak tajemnicy, pośpiesznego ruchu, jakby Joanna przyłapała dziewczynkę na robieniu fikołków lub zwisaniu na drążku nad łóżkiem.
— Dzwoniłaś, dzieciaku? — spytała Joanna, a Maisie momentalnie zamknęła książkę i usiadła.