Выбрать главу

— Dzień dobry! — wykrzyknęła radośnie. — Wiedziałam, że pani przyjdzie. Siostra Barbara nie chciała wysyłać pani wiadomości na pager, ale powiedziałam jej, że chciałaby pani o tym wiedzieć natychmiast. Pamięta pani tego faceta z Hindenburga, który miał doświadczenia graniczne?

— Tak. Dowiedziałaś się, jak się nazywał?

— Jeszcze nie — zaprzeczyła Maisie — ale znalazłam na to sposób. Bibliotekarka z mojej szkoły, pani Sutterly, zawsze przynosi mi książki do czytania, więc następnym razem, kiedy przyjdzie, poproszę ją, żeby to sprawdziła. Ona świetnie wyszukuje rozmaite informacje.

A ty świetnie wymyślasz powody, żeby mnie tutaj ściągnąć, dopowiedziała w myślach Joanna.

— Dobry pomysł, prawda? — dopytywała się Maisie.

— Świetny. Kiedy się czegoś od niej dowiesz, koniecznie prześlij mi wiadomość na pager. — Tylko nie wcześniej, pomyślała i podeszła do drzwi.

— Niech pani zaczeka, nie może pani jeszcze iść — sprzeciwiła się Maisie. — Dopiero pani przyszła. Mam pani mnóstwo do powiedzenia.

— Dwie minuty — przykazała Joanna. — Potem muszę iść.

— Umówiła się pani na randkę?

— Nie, na wieczór smakołyków.

— Wieczór smakołyków? Co to takiego?

Joanna wyjaśniła, jak spotyka się z Vielle przy popcornie i filmach na wideo.

— Dlatego naprawdę muszę iść. — Poklepała stopy Maisie przez koc. — Trzymaj się, mała. Przyjdę do ciebie jutro, żebyś opowiedziała mi o Hindenburgu.

— Nie o Hindenburgu — zaprzeczyła Maisie. — To mnie już nie interesuje.

— Jak to? — Joanna posłała jej zdumione spojrzenie. Czy to możliwe, aby katastrofy stały się zbyt okropne nawet dla Maisie?

— Znudziłam się.

— Więc co teraz czytasz? — Joanna sięgnęła po porzuconą na łóżku książkę. — Piotruś Pan. Dobra lektura, prawda?

Maisie wzruszyła ramionami.

— Wydaje mi się, że fragment, w którym Dzwoneczek o mało co nie umiera, a udaje się jej przeżyć tylko dlatego, że wszyscy zaczynają wierzyć w duchy, jest głupi.

Można się było spodziewać, pomyślała Joanna.

— Podoba mi się fragment o tym, jak Piotruś Pan twierdzi, że śmierć jest także wielką przygodą. Wiedziała pani, że na pokładzie Lusitanii podróżowało bardzo dużo niemowląt?

— Lusitanii? Chodzi ci o ten statek storpedowany przez Niemców podczas pierwszej wojny światowej?

— Tak — zaświergotała radośnie dziewczynka. Sięgnęła pod koc i wydobyła stamtąd ogromną książkę ze zdjęciem trąby powietrznej na okładce. Joanna zrozumiała, dlaczego wchodząc miała poczucie, że chwilę wcześniej coś się tu działo.

— Te wszystkie dzieci płynęły na statku — oznajmiła Maisie i otworzyła książkę. — Do ich łóżeczek przywiązano kamizelki ratunkowe, ale to nic nie dało. I tak wszystkie utonęły.

Tyle tytułem teorii zbyt okropnych katastrof.

— To są Dean i Willie. — Maisie pokazała Joannie zdjęcie dwóch chłopców w białych ubrankach marynarskich. — Oni też utonęli. A tutaj jest pogrzeb. — Joanna pilnie spojrzała na fotografię rzędu księży w komżach stojących nad licznymi trumnami.

— Jeden ze stewardów na Lusitanii przez cały czas powtarzał, że wszystko jest w porządku, że nie toną i nie ma się czym przejmować — powiedziała Maisie. — Nie powinien był tego robić, prawda?

— Nie, jeśli statek tonął.

— Nie cierpię ludzi, którzy kłamią. Pamięta pani psa Ulla z Hindenburga?

— Tego owczarka niemieckiego?

Maisie skinęła głową.

— Wcale się nie uratował. Mama i tata tylko powiedzieli dzieciom, że przeżył. Tak naprawdę się spalił, a mama i tata kupili innego owczarka niemieckiego i wmówili dzieciom, że to Ulla. Żeby im nie było smutno. — Spojrzała wyzywająco na Joannę. — Uważam, że rodzice nie powinni mówić dzieciom kłamstw o umieraniu, prawda?

— Zgadzam się — potwierdziła Joanna, zaniepokojona przebiegiem rozmowy i następnym pytaniem Maisie.

— Na Lusitanii podróżował pudel — oświadczyła dziewczynka i pokazała Joannie zdjęcie psa oraz ciał wyrzuconych przez fale na brzeg, a także spowitej dymem i ogarniętej płomieniami Lusitanii, która pogrążała się w wodzie.

— Muszę już iść, Maisie. Powiedziałam przyjaciółce, że kupię serek homogenizowany, i po drodze muszę wpaść do sklepu.

— Serek homogenizowany? Zdawało mi się, że mówiła pani o popcornie.

— Zwykle jemy popocorn — potwierdziła Joanna i znowu zaczęła się zastanawiać, o co chodzi Vielle i o czym chce porozmawiać, skoro umówiła się z nią tak wcześnie. — Ale tym razem jemy serek i muszę go gdzieś kupić. — Joanna pomaszerowała do drzwi.

— Niech pani zaczeka! — krzyknęła Maisie. — Muszę pani opowiedzieć o Helen.

— O Helen?

— Takiej małej dziewczynce z Lusitanii — wytłumaczyła Maisie i zaczęła trajkotać, zanim Joannie udało się cokolwiek powiedzieć. — Wszędzie szukała swojej mamy, ale nigdzie nie mogła jej znaleźć, więc pobiegła do jednego mężczyzny i powiedziała: „Proszę pana, może mnie pan wziąć ze sobą?”, a on odparł: „Poczekaj tutaj, Helen” i pobiegł poszukać dla niej kamizelki ratunkowej.

I nigdy już nie zobaczył Helen, dopowiedziała w myślach Joanna, wiedząc, jakiego rodzaju opowieści interesują Maisie. O dziwo, tym razem dalszy ciąg wyglądał inaczej.

— …a potem wrócił, zapiął jej kamizelkę, podniósł ją i pobiegł znaleźć łódź ratunkową, ale marynarze już ją opuszczali na wodę. — Maisie zrobiła dramatyczną przerwę. — Jak pani myśli, co wtedy zrobił?

Starał się uratować dziewczynkę, ale mu się nie udało, pomyślała Joanna, spoglądając na Maisie. I utonęła.

— Nie wiem — odparła Joanna.

— Rzucił Helen na łódź — zatriumfowała Maisie. — I sam skoczył za nią, i oboje ocaleli.

— Podoba mi się ta historia — stwierdziła Joanna.

— Mnie też, bo uratował Helen. Poza tym nikomu nie mówił, że wszystko będzie dobrze.

— Ludzie niekiedy powtarzają takie rzeczy, bo mają nadzieję, że będzie dobrze — wyjaśniła Joanna — albo boją się, że kogoś przestraszą lub zasmucą, jeśli powiedzą mu prawdę. Myślę, że właśnie dlatego rodzice skłamali dzieciom w sprawie Ulli: po prostu chcieli je ochronić.

— Mimo to nie powinni. — Maisie zacisnęła zęby. — Ludzie powinni mówić prawdę, nawet jeśli dzieje się coś złego. Prawda?

— Tak — odpowiedziała Joanna i z zapartym tchem czekała na nieuchronne pytanie, ale Maisie poprosiła tylko:

— Może pani odłożyć moją książkę? Trzymam ją w torbie. Żeby nie bałaganić w pokoju.

I żeby twoja matka cię z nią nie złapała, przyszło Joannie do głowy. Otworzyła szafkę, wsunęła książkę do różowej torby i oddała Maisie Piotrusia Pana.

W samą porę. Rozpromieniona matka Maisie pojawiła się na progu, trzymając w rękach wielkiego różowego misia.

— Jak się miewa moja stokroteczka Maisie? Pani doktor, niech pani sama przyzna, czyż ona nie wygląda cudownie? — Wręczyła Maisie misia. — O czym rozmawiałyście?

— O psach — wyjaśniła Maisie.

Rozdział 9

„Mildred, dlaczego moje ubranie nie jest gotowe? Mam występ o siódmej”.

Ostatnie słowa komika Berta Lahra

Joanna dotarła do Vielle dopiero za piętnaście siódma.

— Co się stało? — spytała Vielle. — Umówiłyśmy się o wpół.