— Co na przykład? — zamyślił się Richard.
— Nie wiem — odparła Joanna. — Coś mądrego.
— Na przykład: „Ziarnko do ziarnka, a zbierze się miarka”? — zasugerowała Vielle. — W takim razie wolę: „Boli mnie w boku”.
— A może: „To wreszcie ona, ta niezwykła rzecz”? — podsunęła Joanna. — To powiedział Henry James na chwilę przed śmiercią.
— Nie, zaczekaj — stwierdził Richard. — Mam. — Rozłożył ramiona, aby zrobić bardziej dramatyczne wrażenie. — Więcej jest rzeczy w niebie i na ziemi, Horacjo, niż się ich śniło waszej filozofii.
Rozdział 10
„Wody! Wody!”
— Bez wątpienia cię lubi — oświadczyła Vielle, kiedy następnego ranka zadzwoniła do Joanny w przerwie między pacjentami. — I co, nie jesteś zadowolona, że zaprosiłam go na wieczór smakołyków?
— Vielle, jestem zajęta… — jęknęła Joanna.
— Jest przystojny, inteligentny i dowcipny. Co oznacza, że musisz wziąć pod uwagę silną konkurencję wokół siebie, jeśli w końcu się na niego zdecydujesz. Musisz zacząć od powstrzymania go przed zatrudnieniem Tish.
— Za późno. Zatrudnił ją dziś rano.
— I ty na to pozwoliłaś? — pisnęła Vielle. — Ona flirtuje ze wszystkim, co się rusza. O czym ty myślałaś?
O tym, że w przeciwieństwie do Karen Goebel, która była jedyną kontrkandydatką, Tish nie należy do grona szpiclów pana Mandrake’a. Poza tym, jeśli zasadniczym celem Tish jest uwiedzenie Richarda, zapewne nie zamierza niweczyć swoich szans, zdradzając jego tajemnice przed panem Mandrakiem. A na koniec, jest bardzo dobrą pielęgniarką.
— Nie mogę uwierzyć, że pozwoliłaś mu zatrudnić Tish! — Vielle nie potrafiła się otrząsnąć.
— Vielle, zadzwoniłaś z jakiegoś konkretnego powodu? Jeśli nie, to wybacz, ale muszę przeprowadzić badania uzupełniające, dokończyć wywiady z resztą ochotników, a także wpaść do Maisie, która od rana wydzwania do mnie, żebym przyszła.
I jeszcze muszę postarać się przypomnieć sobie, co sprawiło, że wczoraj wieczorem nabrałam przekonania, że wiem, co oznacza „pięćdziesiąt osiem”, dodała w myślach.
— Właśnie odpowiedziałaś na pytanie, które ci chciałam zadać — oświadczyła Vielle. — Nie masz czasu.
— Na co? Kogoś reanimowano? Jakiś nowy nagły wypadek?
— Zgadza się. Niejaka pani Woollam. Już ją zabrali na górę. Przesłałam ci wiadomość na pager, ale nie odpowiadałaś. Przyszło mi do głowy, że zawiadomię cię przez interkom, ale pan Mandrake…
— Jako wilk się miota — dokończyła Joanna i zamilkła. Ponownie odezwało się w niej uczucie, że wie, o czym mówił Greg Menotti. Jak się kończył ten cytat? Coś tam, coś tam, szkarłatu i złota.
— Joanna? — odezwała się Vielle. — Jesteś tam?
— Jestem. Przepraszam. Jak się nazywa ta pani?
— Woollam. To nie jest zwyczajna pacjentka po doświadczeniach granicznych. Ona jest notoryczną umieraczką.
— Notoryczną umieraczką?
— Jej serce często zaczyna nieoczekiwanie migotać i przestaje funkcjonować. Na szczęście wystarcza jej zastrzyk adrenaliny i jeden solidny strzał z elektrod, ale w zeszłym roku reanimowano ją osiem razy. Marny do czynienia ze specjalistką.
— Dlaczego jej nie spotkałam?
— Ostatni raz przywieziono ją do nas, kiedy jeszcze nie pracowałaś — wyjaśniła Vielle. — Zwykle zabierają ją do Portera. Jej lekarz właśnie zmienił szpital, więc teraz przywożą ją tutaj. Twierdzi, że z wyjątkiem jednego razu, podczas śmierci klinicznej zawsze doświadczała wizji.
Ktoś, kto miał kilka doświadczeń granicznych i może je porównać. Brzmiało świetnie.
— Dokąd ją zabrali?
— Na oddział intensywnej opieki kardiologicznej. Pojechała tam jakieś dziesięć minut temu.
Zanim ją ułożą i pozwolą na odwiedziny gości, minie jeszcze kwadrans. Joanna spojrzała na zegarek. Pan Kelso przyjdzie za dziesięć minut. Musiała zaczekać do zakończenia wywiadu, a potem jeszcze jednego, z panią Coffey. W tym czasie pan Mandrake przekona panią Woollam, że widziała Świetlistego Anioła i doznała retrospekcji życia. Niestety, nic nie mogła na to poradzić.
— Pójdę do niej jak najszybciej — obiecała. — Przykro mi z powodu pagera, ale pan Mandrake bez przerwy do mnie wydzwania. Twierdzi, że musi ze mną przedyskutować pewną niezwykle istotną kwestię. Obawiam się, że to oznacza, iż dowiedział się o mojej współpracy z Richardem.
— Prędzej czy później musiało to nastąpić. Być może jednak jest tak zajęty atakowaniem cię, że nie dowie się o pani Woollam — zakończyła Vielle i odłożyła słuchawkę.
Jako wilk się miota, huf jego od szkarłatu połyska i złota* [George Gordon Byron, Klęska Sennacheryba, Wiersze, poematy. Wędrówki Czajld Harolda, tłum. Feliks Chlibkiewicz, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1986.]. Tak to wyglądało w całości. Ale skąd pochodził ten fragment? I czemu przyszedł jej do głowy? Co miał wspólnego z wymruczaną przez Grega Menottiego liczbą „pięćdziesiąt osiem”?
Nie miała czasu się nad tym zastanawiać. Musiała przejrzeć teczkę Ronalda Kelso i iść do laboratorium, na wypadek gdyby, w przeciwieństwie do Amelii Tanaki, pan Kelso przychodził punktualnie.
Już na nią czekał. Miał na sobie luźne spodnie, koszulę i krawat.
— Pracuję w Hollywood Video, ale uczę się programowania komputerowego — oznajmił, kiedy Joanna poprosiła go o powiedzenie kilku słów o sobie. — Chodzę na zajęcia w Metro Technical College.
— Może mi pan wytłumaczyć, dlaczego zgłosił się pan na te badania?
— Chcę poznać śmierć.
— Poznać śmierć? — Richard nieznacznie pozieleniał.
— Skąd pan wiedział, że ten projekt wiąże się z badaniami doświadczeń granicznych? — spytała Joanna.
— Jeden człowiek na czacie mi o tym powiedział.
— Kto taki?
— Nie mam pojęcia. Ma nick „Ozyrys”. — Ronald Kelso pochylił się z przejęcia. — Ludzie w naszym społeczeństwie nie rozumieją śmierci. Nawet o niej nie mówią. Udają tylko, że jej nie ma, że im nie grozi, a kiedy zaczyna się o tym rozmawiać, patrzą na ciebie jak na wariata. Czy widzieli państwo film Harold i Maude?
— Owszem — potwierdziła Joanna.
— To mój ulubiony film. Obejrzałem go chyba ze sto razy, zwłaszcza scenę, w której on się wiesza.
— A więc uważa pan, że te badania… — zaczęła Joanna.
— Niech mi państwo dadzą możliwość poznania śmierci, spojrzenia jej w oczy i przekonania się, jaka naprawdę jest.
— Jeszcze nie zakończyliśmy kompletowania listy uczestników. — Joanna wskazała ręką drzwi. — Zawiadomimy pana.
— Nie wierzę! — wykrzyknął Richard, gdy tylko drzwi się zamknęły. — Jeszcze jeden! Wyglądał najzupełniej normalnie.
— Pewnie jest normalny. Harold i Maude to dobry film, a on nie powiedział niczego, co nie byłoby prawdą. Ludzie w naszym społeczeństwie rzeczywiście nie chcą rozmawiać o śmierci. Naprawdę udają, że jej nie ma i że im nic grozi.
— Chyba nie myślisz poważnie o włączeniu go do badań? — przeraził się Richard.
— Nie. Nieco za bardzo fascynuje go temat przewodni projektu, a jego komentarze dotyczące sceny wieszania brzmiały dość niepokojąco. A przecież mamy zasadę dotyczącą filmów, w których pojawia się problematyka śmierci. — Uśmiechnęła się szeroko.