Językiem też do mnie mówił innym, do tych obecnych czasów bardziej pasującym, i pierwszy raz inteligencję w nim dostrzegłam, jakiej w stangrecie, choćby i najlepszym, nikt by się znaleźć nie spodziewał. Sama siebie się zawstydziłam w cichości ducha, widząc, że przekonanie o wyższości umysłowej państwa do tego stopnia we mnie zakorzenione było. A gdzież w nim sens? Iluż znałam wielkich panów, głupszych od własnego lokaja, i wielkich pań, tępszych od pierwszej lepszej, bystrej pokojówki…
– Ludzie zawsze wszystko wiedzą – zauważył Gaston. – Ciekawe, co pan zyskał na tym pokrewieństwie?
– Interesujące wiadomości. Otóż przed miesiącem… ściśle mówiąc, przed sześcioma tygodniami… policja miała głupią sprawę. Wypadek samochodowy, zabiła się facetka, pracownica urzędu stanu cywilnego, podobno słynąca z dobrego serca i głupoty, młoda, trzydziestu lat nie miała. Istniało podejrzenie, że ktoś jej w tym pomógł, obce odciski palców
W tym samochodzie znaleźli, nie pasowały im. Teraz się okazało, a sprawdzili to komputerowo natychmiast, że były to odciski palców panny Luizy Lerat, w naszym pałacu padłej…
– O Boże! – wykrzyknęłam z przejęciem, bo właściwe skojarzenie pojawiło mi się od razu. – Więc stąd ta szybkość! – Jaśnie pani, widzę, już o tym słyszała?
– Troszeczkę. Niech Roman mówi dalej! I co?
– I oczywiście już wcześniej wiedzieli, że ta urzędniczka załatwiała sprawy rozmaitych ludzi, a wśród nich, ostatnio, panny Luizy Lerat, która uzgadniała sprawę terminu ślubu. Współpracownice tam zeznały, że panna Lerat miała kłopoty, bo wychodziła za ciężko chorego człowieka, sama musiała wszystko załatwiać i tak dalej, co w zasadzie jest sprzeczne z przepisami, a miały o tym jakieś pojęcie tylko dzięki temu, że ta samochodowa nieboszczka, przejęta taką wielką miłością aż po grób, gadała na ten temat. Niewiele, ale jednak. Podobno panna Lerat wzięła ten ślub, ale nikt się tym zbytnio nie interesował. Z dokumentów wynikało, że wzięła. Nie ona jedna, dużo ślubów zostało w tym czasie zawartych, żadne dziwo i nikt ze świeżych małżonków nie miał powodu zabijać urzędniczki, u której składał papiery. Zarazem jednak panna Lerat nie miała powodu jeździć z nią kradzionym samochodem…
Przerwałam mu niecierpliwie.
– Jak to, kradzionym? Nic Roman nie mówił, że kradzionym! – Przepraszam, przeoczyłem. Urzędniczka zabiła się w samochodzie nie własnym, cudzym, który okazał się dopiero co ukradziony. Z tej przyczyny poszukiwano raczej jakiegoś faceta, może nowego amanta, który chciał szyku zadawać Co mogła mieć z tym wspólnego panna Lerat? Nic. Dopiero teraz, przy tych odciskach palców, rzucili się na nowy materiał i w pierwszej kolejności, błyskawicznie, w ciągi dwóch godzin, sprawdzili, że nie ma takiego, kto by ten ślad dawał. Ponadto nikt nie widział pana młodego. Jego podpis sfałszowany, podpis mera sfałszowany, podpisy świadków również, dwie rzeczy prawdziwe: podpis samej panny Lerat i akt ślubu, wystawiony przez nieżyjącą już urzędniczkę na podstawie sfałszowanej reszty.
– A metryki?
– Metryki państwa młodych owszem, też prawdziwe, i prawdziwy akt zgonu pierwszej żony pana hrabiego.
– Prababki…
– Tak jest, prababki jaśnie pani. Gdyby panna Lerat żyła i pokazała akt ślubu, nikt by nie miał najmniejszych podejrzeń, wszyscy by uwierzyli, pod warunkiem, że upłynęłoby trochę czasu. Bo tak jej źle wypadło, że ten ślub rzekomo brała dokładnie w chwili, kiedy pan hrabia Bogu ducha oddawał tu, w Montilly. Godzin na tych dokumentach wyszczególnionych nie ma i zawsze mogłaby twierdzić, że zawarli związek małżeński w Paryżu, wrócili do domu, wielkie rzeczy, pół godziny, i zaraz potem świeży małżonek umarł, może z wielkiego przejęcia. Po jakimś czasie nikt by już dokładnie nie pamiętał, czy pan hrabia tuż przed śmiercią był w Paryżu, czy nie.
Zrozumiałam, skąd się wzięła ta błyskawiczna wiedza policji, ale reszta wydała mi się wstrząsająca.
– Czy Roman chce powiedzieć, że panna Lerat zabiła urzędniczkę w samochodzie…?
– Ja nic nie chcę, policja uważa, że tak. Owszem, zabiła ją, bardzo zmyślnie, żeby się pozbyć świadka wszystkich fałszerstw. Jakoś musiała ją przedtem skołować i namówić do tych rzeczy, z zeznań wynika, że dziewczyna naprawdę była strasznie głupia i miała dobre serce. Wzięła ją pod włos, może ją przekupiła. No a później ta doskonała głupota mogła się okazać niebezpieczna…
– Boże jedyny – powiedziałam ze zgrozą. – Ależ ona mogła potem zabić także pradziada! Dziedziczyłaby, jako żona!
– Mogła, czemu nie – zgodził się Roman. – Ale że nie zabiła, to pewne, bardzo źle jej śmierć pana hrabiego wypadła i pewnie zgłupiała trochę, zastawszy go w trumnie. Akt ślubu był na nic. A nie mogła z tego Paryża wrócić od razu, bo musiała przede wszystkim pozbyć się dziewczyny, co miałoby swój sens, gdyby pan hrabia pożył dłużej.
– Nie miałoby sensu – zaprzeczył Gaston. – Wywoływać sensację i zamieszanie zaraz po fałszerstwie? Zupełna bzdura. Powinna była zaczekać spokojnie co najmniej kilka tygodni, żeby nikt nie kojarzył tych wydarzeń ze sobą. Jej współpracownice w ogóle by o pannie Lerat nie pamiętały.
– Na rozum owszem – znów zgodził się Roman. – Ale tam wchodziła w grę jej głupota i gadatliwość. Diabli ją wiedzą, mogła mieć wyrzuty sumienia i zaraz następnego dnia chcieć się kogoś poradzić. Możliwy był szantaż. A możliwe, że po prostu panna Lerat trafiła na okazję i wykorzystała ją.
– Jak ona załatwiła tę kraksę?
– Księżna Diana posłużyła jej za wzór. Sama prowadziła, rąbnęła w słup w tunelu stroną pasażera. W nocy, rzecz jasna. Z niewielką szybkością, bo, oczywiście, chciała z tego ujść z życiem, urzędniczka też by pewnie uszła z życiem, ale dostała w głowę dodatkowo i przepadło. Stąd podejrzenia od, pierwszej chwili i pewność, że ktoś tam się o to postarał…
A cóż za uroczą podporę starości pradziad sobie znalazł…! Przez piętnaście lat udawała anioła, a teraz wyszło szydło z worka. Zbrodniarka! I jakaż przedsiębiorcza…
– Ale wątpliwości jest dużo – kontynuował Roman. – Między innymi plątał się im tam jakieś świadek kradzieży samochodu, kloszard, który upierał się, że złodziej był mężczyzną. Panna Lerat za mężczyznę w żaden sposób nie mogła uchodzić, nawet gdyby sobie przyprawiła długą brodę i wąsy, zdradziłaby ją figura…
– Skąd Roman wie? – przerwałam ze zdziwieniem.
– Widziałem ją przecież za poprzednim pobytem. Jaśnie pani też powinna… a, nie! Przed jaśnie panią pannę Lerat ukrywano…
Odrobinka zakłopotania Romana uświadomiła mi, że wchodzimy na grząski grunt. Za ostatnim pobytem, to było przeszło sto lat temu, młodą panienką będąc, o pannie Lerat nie miałam prawa nawet słyszeć. Ale zaraz, jakże to, panna Lerat wówczas i panna Lerat obecnie, czy to była ta sama osoba…? Wróciło mi nagle to pomieszanie czasów, którym już się przestałam przejmować, o którym niemal zapomniałam, a którym teraz na nowo poczułam się skołowana. I kiedyż panna Lerat swoje przestępstwa popełniała, w dawnych latach czy w czasie teraźniejszym…?
Nie mogłam o to Romana pytać ani niczego wyjaśniać, bo Gaston w naszej rozmowie brał udział. Komu, jak komu, jemu z pewnością nie miałam ochoty nasuwać myśli, że ma do czynienia z kobietą obłąkaną!
Na szczęście Roman dostrzegł niebezpieczeństwo i zdobył się na wysiłek.
– Była za gruba – ciągnął, przerwę uczyniwszy prawie niedostrzegalną. – Gruba typowo po babsku, żadne przebranie by jej nie pomogło. Ponadto z odciskami palców w tym samochodzie też im coś nie grało, za dużo ich mieli, właścicielka nie umiała sobie przypomnieć, kto z nią jeździł, zabezpieczyli całość, także mikroślady, ale zidentyfikować wszystkiego nie zdołali. Panna Lerat, jako sprawczyni kraksy, jest pewna, co do okoliczności towarzyszących natomiast mają właściwie same wątpliwości.
– Zdumiewająco dużo pan się dowiedział – zauważył Gaston z nie ukrywanym zdziwieniem. – Jakim cudem? Policja zazwyczaj nie jest rozmowna.
– Mój odnaleziony krewniak miał akurat chwilę odpoczynku – odparł, śmiejąc się, Roman. – On w ogóle z Paryża, młody bardzo, a ta kraksa urzędniczki to była jego pierwsza sprawa, wydział zabójstw włączył go, kiedy pojawiło się podejrzenie, że to nie wypadek. Przejął się nieziemsko, bo on z tych, co chcą się wykazać w zawodzie. Ode mnie trochę usłyszał, wydałem mu się nieszkodliwy, skoro mnie tu tak długo nie było, a zarazem użyteczny, no i ulały mu się zwierzenia. Myślał głośno, a mnie wystarczy pół słowa. Z innymi też pogadałem, razem uzbierało się nieźle. I to jeszcze nie koniec, wywęszyłem, że mają jakieś dodatkowe ślady, ale jakie dokładnie, tego już nie wiem. Na miejscu zbrodni znaleźli.
Zaczęło mnie to wszystko emocjonować niesłychanie. Gaston… Gdyby nie Gaston, rzuciłabym się jak szalona do czytania książek kryminalnych, rzuciłabym się do wszystkiego, ach, nadrobić przeszło sto lat…! Ale z Gastonem też miałam dużo do nadrobienia, jak już udało mi się stwierdzić…
No nie, na takie nieprzyzwoite myśli nie powinnam sobie pozwalać…
Liczne informacje miał Roman także i od innej strony. Rozmawiał z ludźmi, których wielu znał od dawna, i bez szczegółów wprawdzie, ale zdołał się nieco zorientować w układach prywatnych. Plotki dość powszechnie krążyły, głównie wśród służby, że panna Lerat zakusy ma jakieś i dziwną politykę uprawia, w czym nie było nic osobliwego, bo zawsze o takiej parze plotki krążą. Bogaty starzec i młodsza od niego o pół wieku uboga i piękna niewiasta, jak świat światem żer stanowili dla złośliwego gadania i choćby panna Luiza świętą była, też by posądzenia rozmaite na nią padły. Pradziad zaś całe życie słynął z upodobania do płci pięknej. Sam jej pomysł, by go poślubić, nie dziwił nikogo i łatwo dawał się odgadnąć, ale tu istniało coś więcej. Podobno panna Luiza amanta jakiegoś sobie znalazła i z nim spiskowała w tajemnicy wielkiej, aż nawet panu Desplain doniesiono, że zamach na spadek się szykuje. Panna Luiza poślubi mojego pradziada, na jego śmierć niezbyt długo poczeka, odziedziczy wszystko, a potem z amantem jawnie się zwiąże i razem będą w dostatki opływać. Testamentowi pradziada zaś, wcześniej napisanemu, sam akt małżeństwa automatycznie ważność odbierze.