Выбрать главу

– Nie było wątpliwości, że nikt z nas nigdzie nie wyjeżdżał. Alibi doskonałe.

– Nie posądzili kogoś z krewnych albo przyjaciół? – spytał żywo Gaston.

– Nie ma takich. Szczęśliwie jaśnie pani ostatni rok spędziła jak na patelni, a zarazem samotnie. Bliskiej rodziny w ogóle przecież nie ma, wynajęcie przez jaśnie panią płatnego mordercy nie wchodzi w rachubę, bezpośrednie kontakty urwały się parę lat wcześniej i w ogóle spadek po pannie Lerat jest niczym wobec spadku po panu hrabim, więc od razu dali sobie z tym spokój. Przerzucili się na szantaż. Tu z kolei Gaston kiwnął głową.

– Zgadza się i ma to nawet jakiś sens. Mamin Beck mi się zwierzył, a ja sobie wyciągnąłem własne wnioski. Ten sfałszowany akt ślubu… Przy usunięciu owej głupiej urzędniczki panna Lerat miała pomocnika, wierzę zeznaniu kloszarda. Przez śmierć twojego pradziada sprawa się skomplikowała i pomocnik przyleciał ją szantażować. Jeśli to ona wystrzeliła z pistoletu…

– Ona – przyświadczył Roman. – Zrobili test, mimo upływu czasu został jeszcze proch na dłoni.

– No to facet się wystraszył, bo przy drugim strzale mogła lepiej wycelować. Rzucił się na nią w obronie własnej, upadła do tyłu, uderzyła głową. Wbrew zamiarom i chęciom zabił kurę, która miała mu znosić złote jaja.

– A ten tajemniczy wielbiciel? – wtrąciłam z lekkim protestem, bo bardziej mi się podobało zabójstwo romansowe. – Może nie mieć z tym nic wspólnego i teraz siedzieć cicho, rozpamiętując swoją klęskę.

– Równie dobrze może być tym pomocnikiem – powiedział Roman. – W każdym razie szukają go.

– Źle go szukają – oświadczyłam stanowczo, kryminalna wiedza rozwijała się bowiem we mnie w imponującym tempie, aż sama byłam zdziwiona. – Zostawili coś, co mogłoby im być pomocne.

Obaj spojrzeli na mnie, więc powiedziałam im o kolczyku. Przyszło mi do głowy, bo takie rzeczy już widywałam, że ten drugi od pary znajdował się w uchu amanta. Po nim dałoby się go znaleźć. Boże drogi, z jakąż piorunującą szybkością uczyłam się tego nowego świata! Nigdy bym nie posądzała siebie o takie zdolności…

– Może jaśnie pani być spokojna, że mają to na zdjęciach, bardzo szczegółowych, i odciski palców odpracowali – zapewnił Roman. – A ja z kolei od dawnej służby dowiedziałem się paru drobnostek. A propos, cała dawna służba chętnie wróci do pałacu. Okazuje się, że zwolniła ich wszystkich panna Lerat na dwa tygodnie przed tą całą imprezą, zostawiła tylko jedną podkuchenną i jednego lokaja, w dodatku z tych młodszych, krócej zatrudnionych. Nie wiadomo dlaczego, więc każdemu się to wydaje podejrzane, coś tak, jakby miała jakieś dziwne zamiary i wolała, żeby jej nikt na ręce nie patrzył. No, pielęgniarka do starszego pana przychodziła…

– Im mniej świadków, tym łatwiej ukryć jakieś machinacje – zauważył Gaston. – Ponadto, chwileczkę, przeciwko udziałowi w tym zabójstwie tajemniczego wielbiciela przemawia właśnie fakt odnalezienia na miejscu zbrodni tego kolczyka, o ile, oczywiście, stanowił, jak by tu powiedzieć… dowód uczuć. Przecież by go zabrał, żeby ukryć swój związek z ofiarą! Chyba że go nie dotyczył…?

Roman spojrzał na mnie jakoś niespokojnie i z lekkim zakłopotaniem.

– Co do tego, nie ma pewności – rzekł. – Mógł go szukać i nie znaleźć, bo nieboszczka miała go nie w uchu, tylko w kieszonce. Może głupio mu było ją przeszukiwać. Dopiero policja znalazła.

Zdrętwiałam niemal na myśl, że przymierzałam przedmiot, zdjęty z trupa. Roman musiał to odgadnąć, bo od razu znalazł słowa pociechy, biżuterię przed zwrotem umyto i zdezynfekowano, żaden ślad na niej nie pozostał. Mogłam się uspokoić.

– Zatem na dwoje babka wróżyła – westchnął Gaston. Wielbiciel okazał subtelność i nie szarpał zwłok damy serca albo obcy zabójca nie interesował się pamiątkami.

– Tak to wygląda – przyświadczył Roman. – Dalej, co do plotek, które zdobyłem… Cała służba upiera się przy koncepcji ślubu z panem hrabią, przyśpieszenia jego zgonu i potem ślubu z amantem. Z tym że w tej ostatniej kwestii zdania są podzielone, jedni twierdzą, że to jej zależało, zakochała się i trzymała go pazurami, wabiąc majątkiem, a drudzy, że przeciwnie, to on jej pilnował, czatował na to dziedzictwo, a ona grymasiła. Trudno ocenić, która opinia jest słuszna.

– Wszystko zależy od osoby wielbiciela – rzekłam stanowczo, bo niewiasty takie, jak panna Luiza, znałam doskonale, pod tym względem nic się na świecie nie zmieniło. – Jeśli był piękny i młodszy od niej, a przy tym z dobrej rodziny, ona go trzymała. Jeśli był zwykłym łowcą posagowym, może nawet ordynarnym i grubiańskim, zniszczonym życiem, on się jej czepiał, a ona przemyśliwała, jak by się go pozbyć. Trzeba go znaleźć koniecznie, bez tego nic się nie rozstrzygnie.

– Istnieje jeszcze jeden szkopuł – odezwał się znów Gaston, jakby z lekkim wahaniem. – Wybacz mi, że wiem te rzeczy, nie starałem się, nie zamierzałem być wścibski, dowiedziałem się przypadkiem. Podobno ostro się tam kręcił wokół spadku jakiś Guillaume, potomek w prostej linii twojego pradziada, tyle że… hm… nieślubny chyba… W chwili jego śmierci próbował zagnieździć się w pałacu, czemu przeciwdziałał pan Desplain. Krótko potem znikł z horyzontu. Przedtem bywał często. Nie jest wolny od podejrzeń. Chwilowo nie wiadomo gdzie przebywa, zapewne gdzieś na wakacjach.

– I co?

– Nie wiem. Muszą go przesłuchać.

Zwróciłam się do Romana.

– Pan Desplain obiecał mi załatwić sprawę wizyty w prywatnym mieszkaniu panny Luizy w Paryżu. Roman pójdzie tam ze mną, możliwe, że znajdziemy jakieś wskazówki. Policja policją, a zdarza się, że zwykły człowiek dostrzeże coś interesującego, a Roman zna przecież różnych ludzi z dawnych czasów…

Najpierw ugryzłam się w język, a potem dokończyłam:

– …z mojego dzieciństwa. W ogóle nie ma w Montilly zdjęć panny Luizy. Może tam będą? Jeśli spotykała się ze swoim amantem, może robili sobie jakieś fotografie? Może dałoby się, na przykład, rozpoznać okolicę i w tej okolicy ktoś ich widział…?

– Mam nadzieję, że i policji przyszło to do głowy – wtrącił Gaston. – Sprawa w ostatecznym efekcie może okazać się nie do rozwikłania, ale byłoby to dla wszystkich nieprzyjemne. Ponadto ów Guillaume… Gdyby nie testament, miałabyś przez niego kłopoty, Paul Renaudin wyznał mi, że on posiada akcje spółki. Za mało, żeby bruździć, ale na wszelki wypadek lepiej byłoby usadzić go jakoś, a w każdym razie więcej o nim wiedzieć.

Zirytował mnie ten Guillaume. Oczywiście, że nieślubny, samo nazwisko na to wskazywało. Musiał to być jakiś skandal z dawnych czasów, późniejszych niż moje, ale dostatecznie odległych, żeby zatarł się w pamięci. Pradziada gryzło, skoro tak stanowczo odmawiał mu wszelkich praw i zobligował pana Desplain do pilnowania sprawy. Nie miałam ochoty się nim zajmować.

– No więc niech go policja szuka. Ja chcę iść drogą prywatną, zrozumieć pannę Lerat jak kobieta kobietę. No dobrze, przyznam się wam. Ze zwyczajnej ciekawości, bo Roman ma rację, wedle prawa nas to nie dotyczy. I jeśli jutro wpuszczą nas do jej mieszkania…

Wpuścili. Gaston okazywał tyle taktu, że kwestia towarzyszenia mi w ogóle się nie pojawiła. Poszłam tam z Romanem.

No i znów okazało się, że dobrze zgadłam.

W pierwszej kolejności rzuciłam się na fotografie, których wielka ilość w pudełkach i albumach leżała. O tak, znajdowała się na nich panna Luiza, wreszcie widoczna w całości. Dobrze ją odgadłam, korpulentna była już za młodu, wdzięcznie i w sposób, jaki mężczyźni zawsze wysoko cenili. Z wiekiem stopniowo nabierała ciała, ale wciąż z umiarem, niemniej jednak istotnie męski strój jej płci by nie ukrył, szczególnie biustu. W kostiumie do konnej jazdy najlepiej to było widoczne.

Nie tylko współczesne zdjęcia panna Luiza przechowywała, znalazłam nawet dagerotypy. Przodkowie jej i moi, na jednym swoich rodziców ujrzałam. Cóż za związki obie rodziny pomiędzy sobą miały? Okropne pomieszanie historyczne mogło mnie do reszty ogłupić, gdyby nie Roman, we własne zdrowe zmysły wierzyć bym przestała. I pradziad mój, na Boga, dwóch ich było czy jeden? Nie mógł żyć przecież dwieście lat…?!

Wyrzuciłam z umysłu te komplikacje potworne, zajęłam się rzeczywistością obecną. Naszyjnik diamentowy bez wątpienia do prababki mojej należał, mógł go pradziad ofiarować pannie Luizie w jakiejś chwili szału, tym bardziej powinien był teraz wrócić do rodziny. Rozśmieszyła mnie myśl, że go dziedziczę podwójnie. Pamiętnik babki panny Luizy, zajrzałam do niego… Coś podobnego, panna Luiza była imienniczką swojej praprababki, która służyła u mojego pra-pradziada, stąd ta mieszanina czasów i moja wiedza o skandalu! Ależ przydarzył się on, istniał, już przed stoma laty! A teraz się odnowił, musiał to być albo zbieg okoliczności, albo świadome działanie, naśladownico owych prób i usiłowań, które się niegdyś nie powiodły!

Nad zdjęciami się zamyśliłam, bo policja bez wątpienia też je przeglądała i jeśli gdzieś tam wśród nich widniał osobnik podejrzany o romans z panną Luizą, już go tu nie mogłam zobaczyć. Zabrali to z pewnością. A denerwowała mnie myśl o nim, bo wciąż wydawało mi się, że w ludzkim uchu widziałam ów kolczyk gwiaździsty.

Roman też oglądał fotografie i na jedną zwrócił mi uwagę. Stara była, ale młodsza od wieży Eiffla, która w tle widniała, i przy tym stroje wskazywały modę z samego początku obecnego wieku. Jasne chyba, że ewolucji mody najprędzej się nauczyłam… Wśród kilku osób, w grupę upozowanych, stała młoda dama, bardzo piękna, zupełnie mi nie znana.

– O ile pamiętam, to jest matka pierwszego pana Guillaume z naszej rodziny – rzekł. – Jaśnie pani pozwoli, przez lupę warto popatrzeć… Tak, to ona, poznaję.

Podał mi duże szkło powiększające i podsunął fotografię. Z ciekawością przyjrzałam się twarzy, ale nic mi z tego nie przyszło, nie widziałam jej nigdy. Pytająco popatrzyłam na Romana.

Westchnął ciężko.

– Raz, i na bardzo krótko, w tamtych czasach przez pomyłkę się znalazłem, już nie mówmy o tej barierze czasu, bo to istna kołomyja… Ale widziałem ją na własne oczy. W towarzystwie ówczesnego naszego jaśnie pana. Skandal już huczał, bo to nie była zawodowa kurtyzana, tylko panna z dobrej rodziny, a jaśnie pan do ojcostwa nawet się przyznawał, ale nazwiska nie chciał dać. Ona była Guillaume z domu.