Выбрать главу

Na nowo rozpakowałam neseser i walizkę, mleczkiem kosmetycznym zmyłam twarz, z trudem powstrzymałam chęć zostawienia bodaj odrobiny pudru na nosie, zadowolona z tego, że przynajmniej brwi i rzęsy mam przyciemnione trwale i nikt w nich sztuki nie odgadnie, odnalazłam plażową spódnicę i włożyłam na tę od kostiumu, chcąc większą obfitość materii uzyskać. Guziki wręcz zgubą mi groziły, bo nie dochodziły do samego dołu, pozostawiając rozcięcie prawie do kolan. Agrafką je spięłam i na bok obróciłam, z nadzieją, że przy chodzeniu mniej się to rozwiewanie rzuci w oczy. Lustra dużego, na szczęście, w tym apartamencie nie było, więc nie widziałam, jak w tym wszystkim wyglądam, mogłam to sobie tylko wyobrazić, od czego udało mi się powstrzymywać. Apaszką omotałam głowę i byłam gotowa.

Roman przytomnie podjechał pod same drzwi, tak że do karety miałam ledwie trzy kroki, ale przy schodzeniu ze schodów widziałam liczne głowy, gapiące się na mnie zza poręczy. Musiała ich chyba wielce zaintrygować ta nowa moda paryska, przeze mnie przywieziona. Prawie pożałowałam, że nie ustrzeliłam ich prawdziwie modnym letnim strojem w pełnym wydaniu, boso, z zielonym cieniem wokół oczu, w spódniczce mini, z chustką na biuście zawiązaną…

Ale mogliby za mną, jak za nierządnicą, kamieniami rzucać, więc lepiej było nie.

Gdyby nie osobliwość stroju, żadnych większych sensacji bym nie doznała. Podjechałam pod wejście do własnego pałacu, jak podjeżdżałam tysiące razy, służba na schodach czekała z powitaniem, z ulgą dużą Zuzię ujrzałam, która na mój widok wielkie oczy zrobiła, ale zaraz potem za mną pobiegła pomocą służyć. O, tak, jej pomoc była dla mnie zgoła bezcenna!

Dopiero teraz bowiem uświadomiłam sobie, że nie mam się w co ubrać. Co stąd wywiozłam, zostawiłam w Paryżu, przywiozłam natomiast nowe rzeczy, świeżo kupione we współczesnych czasach, w przekonaniu, że będę je nosiła. Zarazem jednak przypomniał mi się mój wyjazd w tamtą stronę w wielkim pośpiechu i skąpość bagażu, ledwie trzy suknie wzięłam, w tym jedną podróżną, zatem reszta musiała tu zostać i teraz mogła mi służyć. I gorsety… Szczęście, że miałam ich kilka, choć tak od nich odwykłam, że błysnęła mi myśl, czyby nie dało się bez nich obyć…

Musiałabym chyba ubierać się sama, w tajemnicy przed własną pokojówką…

W pierwszej kolejności kąpiel zarządziłam, mocno postanawiając sobie jedną garderobę na prawdziwą łazienkę przerobić, z toaletą i wodą bieżącą. Cały wodociąg i kanalizacja byłaby do tego niezbędna, nie miałam pojęcia, jak to urządzić technicznie, ale mogli Rzymianie, mogłabym i ja, a Roman bez wątpienia znał się na tym i radę potrafiłby znaleźć. Pieniądze miałam, bo ten spadek po pradziadku przecież załatwiłam…?

W kąpieli zamierzałam sama dość długo posiedzieć i trochę się nad tym całym bałaganem zastanowić. Nie chcąc prezentować Zuzi moich nowych strojów, wysłałam ją na poszukiwanie gorsetów, bielizny i letnich sukien, każąc wszystko zgromadzić tak, bym przeglądu całości łatwo dokonać mogła. Nie zdołała ukryć zdziwienia i rozczarowania.

– Jakże to, czy też jaśnie pani nowych rzeczy nie przywiozła? Takam ciekawa była, jaka tam moda w Paryżu się nosi! Nie skarciłam jej, bo sama ją do pewnej poufałości przyzwyczaiłam, jedyną zauszniczkę przez dziesięć lat w niej mając, ale prawdy przecież wyjawić jej nie mogłam.

– Dużo kupiłam, moja Zuziu, ale tak samo wyjeżdżałam z Paryża, jak i stąd do Paryża. W pośpiechu takim, żem nic nie wzięła i teraz muszę ze starych sukien korzystać. Nic straconego, bo niezadługo znów tam pojadę i teraz już może śpieszyć się nie będę musiała. A na razie zrób, co mówię, a ja sobie trochę odpocznę po tej podróży.

W wannie leżąc, do której co jakiś czas dziewka gorącą wodę mi donosiła, rzeczywiście zaczęłam myśleć. Przede wszystkim należało porozumieć się z panem Jurkiewiczem, moim tutejszym plenipotentem, ustalić ściśle mój stan posiadania, potwierdzić prawo własności… Papiery wszelkie miałam już zgromadzone przed wyjazdem, uporządkowane, udało mi się nawet pospłacać i poodbierać wierzytelności mojego męża, wygrać sprawę o nieruchomość w Warszawie i oddać w dzierżawę stawy rybne. To wszystko wiedziałam i pamiętałam, nie znałam tylko dokładnej wysokości moich dochodów, tę kwestię trochę zlekceważyłam. Zostawiłam ją na koniec i nie zdążyłam policzyć, ale właśnie pan Jurkiewicz miał zestawić rachunki w czasie mojej nieobecności. Trzeba do niego zadzwonić i kazać mu przyjechać ze wszystkimi dokumentami, po czym dokonać spisu dla uwidocznienia w testamencie…

Zimno mi się nagle w tej gorącej wodzie zrobiło i aż zdrętwiałam. Zgłupiałam chyba, jakie zadzwonić, w co, w dzwon kościelny czy w rynnę…?! I jaki znowu testament, na co mi testament, jak w ogóle mogę sporządzić testament, pojęcia nie mając, co posiadam we Francji! Papiery tamtejsze u pana Desplain zostały, co mam zrobić, nieszczęsna, przecież z panem Desplain też się nie zdołam na poczekaniu porozumieć, chociaż nie, telegram jeśt możliwy… I co mi, do diabła, z tego telegramu, przecież telegramem mi kopii nie prześle…!!!

A cóż za wściekłe uciążliwości teraz na mnie spadły…! Dziewka mi jeszcze gorącej wody dolała, ale już chciałam wyjść z tej wanny. Zdenerwowałam się okropnie. Uprzytomniłam sobie zarazem, że w obecnej sytuacji testament jest mi potrzebny jak dziura w moście i piąte koło u wozu, miał mnie wszak uchronić od ataków Armanda Guillaume, gdzież tu Armand Guillaume, przecież przed tą jakąś idiotyczną barierą czasową nawet o nim nie słyszałam! Niczym mi nie grozi! O Boże…! A gdzież Gaston…?!!!

Teraz dopiero skamieniałam doszczętnie i w rzetelną panikę wpadłam. Nie, doprawdy, za dużo tego było, komplikacje jakieś nie do rozwikłania! Jak ja mam żyć…?!

Po dłuższej chwili odzyskałam przyrodzone władze fizyczne, wyskoczyłam z wanny, nie dzwoniąc nawet na Zuzię, rozchlapałam wodę po całej garderobie, ruszyłam do gabinetu, ręcznikiem kąpielowym owinięta, żeby do załatwiania korespondencji się rzucić, kiedy drogę zastawiła mi Mączewska, moja gospodyni. Czegoś pewno ode mnie chciała i czatowała na moje wyjście z kąpieli, bo już usta otworzyła, żeby jakieś pytanie zadać, ale wzrok jej padł nagle na mój strój i tak została, z otwartą gębą, zastygła niczym żona Lota. No owszem, górą i dołem odzienia mi trochę brakowało, ale przecież nie na rynku się znajdowałam i nie do kościoła zamierzałam się udać! Zniecierpliwienie mnie ogarnęło, cóż to ma być, żebym we własnym domu nie mogła ubierać się, jak mi się spodoba!

– Niech Mączewska nie stoi mi tu jak słup soli, tylko do gabinetu zaraz przyjdzie – rzekłam gniewnie – a przedtem Zuzię proszę mi przysłać. Nie myślała chyba Mączewska, że z wanny w niedźwiedzim futrze wyjdę?

Ominęłam ją z pewnym trudem, bo szczuplutka nie była, i skorygowałam zamiary. Udałam się do sypialni. Zuzia już się tam znajdowała, zmieszana, zdezorientowana, ale też i zaciekawiona nadzwyczajnie, bo nosem dobrej pokojówki węszyła jakieś niezwykłości, a w dodatku rozpakowała rzeczy, przeze mnie przywiezione. Krótkie suknie i spódniczki w osłupienie ją wprawiły, także bielizna, pończochy… Jedną suknię wieczorową, z rozcięciami na bokach, właśnie w rękach trzymała, wpatrując się w nią wzrokiem pełnym zarazem zachwytu i zgrozy.

– Czy to, proszę jaśnie pani, takie coś w Paryżu się nosi…? – spytała niemal bez tchu. – A pod tym co…?

Zła byłam taka, że się nie powstrzymałam.

– Nic – odparłam szorstko. – Własne nogi się pokazuje. – Jezusie Maryjo…!

Aż się zachłysnęła, ale uwierzyć nie zdołała.

– Eee, jaśnie pani żarty sobie takie robi… Toż przecie niemożliwe, ksiądz by taką rzecz wyklął, a i na ulicy policja by złapała, i gnojem by rzucali… Obraza boska! Ale jakby ze spodu koronki i tiule wystawały, o, to tak, toby można dopiero toaletę pokazać! Ale na figurze obcisłe…?

Trudno, musiałam się opanować, żeby rewolucyjnej demoralizacji od własnej pokojówki nie zaczynać. Wiadomo przecież, że naszą opinię służba kształtuje. Z westchnieniem ciężkim powiadomiłam Zuzię, że nowa moda paryska wielkie zmiany wprowadza, zatchnęłam się nieco na myśl, że Bóg raczy wiedzieć jak naprawdę w tej chwili paryskie mody wyglądają, ja sama owszem, wiem, co się będzie za sto lat nosiło, a pojęcia nie mam, co teraz, ale przecież Zuzia do Paryża się nie wybierała… Od razu postanowiłam nakłamać, ukłon uczynić w kierunku wygody i dowolności, zdyskredytować gorsety, skrócić spódnice, zamordować tiurniury, nogi pokazać, kostiumy kąpielowe wyeksponować, modę na opaleniznę słoneczną delikatnie napocząć…

– Tiul przezroczysty spod takiego rozcięcia wygląda – rzekłam konfidencjonalnie. – Ale tego, moja Zuziu, zbytnio nie rozgłaszaj, bo w pierwszej chwili zgorszenie może budzić. Pod tiulem zaś noga się pokazuje, ledwo osłonięta. Przeto rzecz taką wymyślono, żeby podwiązka nie przeszkadzała, pończochy całe, jak rajtuzy, aż do pasa. Gorsety z użycia wychodzą, szczególnie w czasie wielkich upałów, i ledwo stanik zostaje, a spódnice pod suknią tylko w zimne dni się nosi. Obcisłe na figurze, owszem, zgadza się, i w sekrecie ci wielkim powiem, że podobno płeć męska tego zażądała, na co wielcy krawcy musieli się zgodzić, żeby prawdziwe kształty niewiast niczym nie były skłamane. Sama w pierwszej chwili czymś takim byłam przerażona, ale po pewnym czasie przywykłam. Nie dość na tym, w gorące lato nad morzem nawet i pończoch się nie nosi, tylko bose nogi spod krótkiej sukni wystają…

Urwałam ten wykład, widząc, jak Zuzi oczy zgoła w słup stają. Nie za wiele na raz. Szczególnie że te osłupiałe oczy na mój kostium i garsonkę przeszły, letnie i krótkie, i na nich znieruchomiały. Wprost widać było nad biedną Zuzią myśl straszną, że tak potwornie nieprzyzwoitą rzecz jej pani na sobie mieć mogła.

– Nad morzem i na plaży jeszcze gorsze rzeczy widzieć można – rzekłam niemiłosiernie. – I nikt się tym nie przejmuje, więc Zuzia też nie musi. Kiedy indziej ci opowiem, jakie to zmiany na świecie zachodzą, a teraz ubrać bym się chciała, bo wiele mam interesów do załatwienia. Z gorsetem damy sobie spokój chwilowo, liliową suknię poproszę, zapniesz mi ją zwyczajnie z tyłu, a pod spód nikt nie będzie zaglądał. Nie mam czasu na dostojniejszy strój. Rusz się, moje dziecko, dziwić się będziesz kiedy indziej. I do czasu trzymaj język za zębami.