Выбрать главу

Można powiedzieć, że nie zawiodłam się na nikim. Jako pierwsza przyjechała pani Porajska z córkami, rzekomo ze spaceru wstępując. Wyprzedziła nawet Gastona, którego elementarna przyzwoitość musiała powstrzymywać, przez co pojawił się dopiero w kwadrans po niej. Widziałam, jak chciwie okiem łypała, patrząc na moje powitanie go, a plotki już jej w ustach pęczniały, ale od razu postarała się swoimi córkami go zająć, co jej o tyle łatwo przyszło, że ja z kolei następnych gości miałam na głowie. Prawie razem przybyli pan baron Wąsowicz, jak zwykle w lansadach, zasapany i potem opływający, i pani baronowa Tańska, która jedna zuchwale z ciekawością się nie kryła i wprost wyznała, że najnowszych wieści z Paryża jest namiętnie spragniona, a o moim powrocie wie już od wczoraj. Pól godziny nie minęło, jak pojawił się Armand.

Wincenty, na szczęście, anonsował, więc miałam czas przygotować twarz na jego przyjęcie. Musiałam wszak udawać, że go widzę na oczy po raz pierwszy w życiu, co w pewnym stopniu było nawet prawdą, bo też istotnie w czasach bieżących nie słyszałam o nim nawet. Możliwe, że Mączewska moją lekkomyślność trafnie oceniała, żaden lęk mnie bowiem nie ogarnął, a tylko silne zaciekawienie.

Taki się okazał, jak sobie wyobrażałam. Urodziwy, pewny siebie i odrobinę zuchwały, z tą iskierką bezczelności, która budzi zgorszenie i fascynuje kobiety. Kuzynkę pragnął odwiedzić, ta kuzynka to ja, do swojego nieślubnego pochodzenia wręcz gotów był publicznie się przyznać! Nie zdziwiła mnie wcale ani jego wcześniejsza, jak wyszło na jaw, znajomość z baronową Tańską, ani wyraźna nieufność pani Porajskiej, której obycie salonowe wiele pozostawiało do życzenia.

No i oto miałam piękną okazję porównać obyczaje obecne z przyszłymi. Zmiłuj się Panie, a cóż za obłuda! Przez dwadzieścia pięć lat jej nie dostrzegałam, a ujrzałam w mgnieniu oka w to jedno wczesne popołudnie! Toż cały świat wiedział, że pani Porajska gwałtownie dla córek mężów szuka, bo tylko patrzeć, jak w staropanieństwo wkroczą, jedna dziewiętnaście lat, a druga aż dwadzieścia jeden, nie mówiła zaś o nich inaczej, jak “dziewczynki” i sama już nie wiedziała, na~ którą stronę je popychać. W moim salonie znajdowało się wszak trzech kawalerów do wzięcia, a wszyscy, wedle opinii ludzkiej, majętni. Najlepiej Gaston jej pasował, czego w żaden sposób ukryć nie zdołała i śmiech ogarniał, jak usiłowała dyplomatycznie zalety “dziewczynek” przed nim prezentować, zarazem ujmując im wieku. Baronowa Tańska, acz silnie wyemancypowana, symulowała obojętność wobec Armanda, chociaż ślepy by dostrzegł, że mocno nim zajęta. Jednakże trzeba przyznać, że Gaston ją zainteresował. Baron Wąsowicz koło mnie dość jawnie skakał, ale też pilnując, żeby najmniejsza poufałość w to skakanie się nie wkradła, kompromitacją mi grożąc.

Śmieszne to wszystko razem było, ale przy tym denerwujące i uciążliwe. Nagle zatęskniłam do swobody przyszłości, choć z drugiej strony… No, jakieś formy…? Formy, formy, bez przesady z formami, może prosta grzeczność wystarczy, zwyczajne dobre wychowanie, takie właśnie, jakie wykazywali Gaston, Karol, Philip, w ostateczności nawet Armand… Podobała mi się i ulgę sprawiała szczerość i bezpośredniość pani Łęskiej…

Nagle, ni z tego, ni z owego, stroje mi się przypomniały i w wyobraźni ujrzałam barona Wąsowicza w krótkich spodenkach w kwiaty, z krzywymi odnóżami, spod nich wystającymi, bo że miał krzywe, byłam pewna… włochatymi do tego. Bez gorsetu, którym się katował, z brzusryskiem, wylewającym się w zwałach… Panią Porajską z całą jej tłustością białą jak świńskie sadło pierwszego gatunku, opiętą w dżinsy albo w krótką spódniczkę, na grubiutkich nóżkach, z fałdami pod każdą łopatką…

A cóż za widok okropny! Z drugiej strony jednakże Armand czy Gaston w samej koszuli z krótkimi rękawami, z widoczną pod nią silną, posągową Bryją… Byle nie za dużo tego widoku…

Nie miałam czasu porządnie się nad tym wszystkim zastanowić, ale wyraźnie poczułam, że jednak wolę te późniejsze czasy, mimo ich okropnego rozwydrzenia. Córki pani Porajskiej, luzem puszczone, już by sobie partnerów znalazły, baronowa Tańska poszłaby spokojnie do łóżka z Armandem, nerwowości się wyzbywając, a ja bym mogła jawnie Gastona zatrzymać… Gdybyż tak się dało wymieszać jedne obyczaje z drugimi, połączyć, ocalić rozumne i dobre, a wyrzucić głupie i złe…

Wszystkim razem zajęta, dopiero po chwili dostrzegłam, że Gaston Armandowi pewną sztywność okazuje i stara się rozmowy z nim unikać. Przypiął się na trochę do barona Wąsowicza, ten jednak rywala od razu w nim wywęszył i o niczym innym, jak tylko o polowaniach mówił, dziedzinie istotnie sobie najbliższej. Panią Porajską wyraźna rozterka szarpała, bo i ode mnie o modzie chciała usłyszeć, i córki swatać, baronowa Tańska o zmiany w Paryżu wypytywała, różnych drobnostek od Armanda żądając i udając, że w roztargnieniu wcale nie wie, do kogo się zwraca, Armand zaś uparcie próbował ku mnie się zbliżyć, na co nie chciałam pozwolić.

Trzeba przyznać, że grono gości miałam wyjątkowo źle dobrane.

Zaczęli wreszcie się zbierać, bo nie mogli u mnie wiekować, Armand szczególnie, z pierwszą wizytą przybyły. Bezczelny czy nie bezczelny, jakieś pozory dobrego wychowania zachować musiał.

Ale też i swoje osiągnąć potrafił…

– Pozwolisz, droga kurynko – rzekł do mnie w chwili pożegnania – że przybędę o jakiejś dogodnej dla ciebie porze, bo wydaje mi się, że różne sprawy rodzinne powinniśmy omówić. Jutro może? Zaraz po śniadaniu?

Powiedział to głośno, jawnie i wprost, wszyscy usłyszeli, wszelką ukradkowość wykluczył. Ach, jakże mnie korciło, aby mu zimno odrzec, że nie mamy czego omawiać, bo żadnych spraw rodzinnych między nami być nie może, więc i wizyta niepotrzebna. Nie uczyniłam tego jednak, bo już miałam własny plan.

– Ależ proszę bardzo, panie Guillaume – powiedziałam słodko. – Wcześniej z konnego spaceru wrócę i z przyjemnością pana ujrzę u siebie.

Po czym natychmiast zwróciłam się do Gastona.

– Panie de Montpesac, zechciej pan pozostać jeszcze kilka chwil. Miałam wiadomość od pana Desplain, którą, wedle jego słów, pan mógłby rozszerzyć i wyjaśnić. Swoje sprawy powinnam jak najrychlej ułożyć i uporządkować, a nie są to kwestie przyjemne, więc im szybciej się je zakończy, tym lepiej. Pozwoli pan, że zajmę mu jeszcze odrobinę czasu.

Nie miałam najmniejszego pojęcia, czy obecny Gaston zna w ogóle obecnego pana Desplain i co z moich słów zrozumie, ale już mi było wszystko jedno. Liczyłam w każdym razie, że zdoła się opanować i żadnego zdumienia nie okaże.

Istotnie, okiem nawet nie mrugnął, skłonił się tylko grzecznie.

– Jestem do usług pani hrabiny…

– Ależ droga hrabino, towarzysza podróży mi zabierasz! – wykrzyknęła na to baronowa Tańska. – Miałam nadzieję, że pan de Montpesac do domu mnie odprowadzi! A tu proszę, znów muszę korzystać z opieki pana Guillaume!

– Jak też pan de Montpesac mógłby odprowadzać panią baronową, skoro jest własnym wolantem? – zdziwiła się młodsza Porajska z tak niebiańską niewinnością, że w jej niedorozwój umysłowy największy sceptyk by uwierzył.

– Ja zaś i opieką, i towarzystwem pani baronowej służę w każdej chwili, choćbym miał się i bryczki, i koni wyrzec – wyrwał się baron Wąsowicz, całą wizytą i zrozpaczony, i uszczęśliwiony zarazem. Zrozpaczony, bo już dwóch rywali widział, uszczęśliwiony zaś, bo z litości przez kilka minut całkiem miło z nim rozmawiałam. Pozwoliłam mu nawet końce paluszków ucałować.

Wszyscy, rzecz oczywista, przybyli własnymi powozami i jeden Armand dysponował swobodą, przyjechawszy konno. On też, powołując się na tę szczęśliwą okoliczność, ogłosił się giermkiem baronowej Tańskiej. Mógł zarówno jechać obok, jak i konia z tyłu powozu uwiązać. Na jego dobro należało zapisać, że słysząc moje zaproszenie Gastona, najmniejszego zaskoczenia nie okazał.

Pojechali wreszcie wszyscy do diabła. Wróciłam do salonu, gdzie czekał Gaston.

Stałam przez chwilę w drzwiach, patrząc na niego, a serce mi się z piersi rwało i ręce same wyciągały. Taki był, jaki powinien być, tylko ubranie go trochę szpeciło. Jakimś tam błyskiem, kawalątkiem umysłu, stwierdziłam, że czyni go mniej męskim, w porównaniu z przyszłością zniewieściałość pewna w jego obecnej garderobie się objawiała. Kryła zalety figury, którą wszak znałam doskonale, spodnie na nim jakoś gorzej leżały… Już bym chyba wolała te przyszłościowe dżinsy!

I ciekawa rzecz, co też miał pod spodem? Takie same gacie, jak mój nieboszczyk mąż nosił…?

Śmiać mi się zachciało na myśl, co by było, gdybym go o to spytała. Nie, takich szaleństw nie mogłam popełniać, ten obecny Gaston wziąłby mnie za kokotę albo za wariatkę. Uciekłby w przerażeniu i nie chciał mnie znać. Musiałam wrócić do czasów, które już zdążyły przestać być moimi własnymi.

Poruszyłam się wreszcie. On przez ten czas też patrzył na mnie ze spokojną twarzą, ale w oczach miał wszystko, czego za nic w świecie nie wymówiłyby usta. Skłonił się teraz.

– Pani hrabino – rzekł. – Racz pani wybaczyć, że się wtrącam, z pewnością zbyt natrętnie…

Boże drogi, wypisz wymaluj te same słowa powiedział do mnie za sto piętnaście lat! A cóż za potworne pomieszanie czasów, także gramatyczne…!

– … ale widzę grożące pani niebezpieczeństwo i nie mogę milczeć – ciągnął. – Szczęśliwy jestem, że pozwoliła mi pani wyjaśnić wszystko tak szybko.

– Domyślam się trochę, co od pana usłyszę, i dlatego wolałam się pośpieszyć – odparłam, siadając i wskazując mu miejsce naprzeciwko siebie. – Pan zapewne znał mojego świętej pamięci pradziada?