Выбрать главу

Mówić, mówił, ale zdaje się, że w tej rozmowie nie najwłaściwszy udział brałam. Niemniej jednak pan Jurkiewicz

testament na jutro obiecał…

– Nie wierzę – rzekł Roman stanowczo. – Zobaczy jaśnie pani, że on jutro tylko propozycję, szkic taki, przywiezie albo przyśle do akceptacji jaśnie pani, a gotowy do podpisu i wedle prawa sporządzony dokument napisze dopiero po odpowiedzi pana Desplain. A to potrwa może nawet parę tygodni.

Rozzłościłam się. Bywało przecież, że ktoś testament zgoła nabazgrał i ogólnikowo się w nim wypowiedział, a ważny był i wszyscy go szanowali. Spadkobierca niekiedy sam nie wiedział, co dziedziczy. Na to mi Roman przypomniał, że owszem, wśród ludzi przyzwoitych takie rzeczy przechodziły bezboleśnie, ale też i takie właśnie testamenty zwalano najłatwiej wystarczało, żeby się jacyś krewni upomnieli i już kłopoty. A że w moim przypadku krewny się upomni, rzecz jest pewna, musi to być zatem załatwione tak, żeby mu najmniejszej nadziei nie zostawić.

Westchnęłam ciężko, bo miał rację, i zajęłam się przybyciem prawie w tym samym momencie panny Cecylii Chodaczkówny, stałej naszej rezydentki, która z płaczem wielkim do rąk mi się rzuciła. Mojego nieboszczyka męża daleka powinowata, więcej niż pół życia w Sękocinie spędziła, ubogą sierotą będąc, choć jakieś tam cioteczne siostry i braci miała, którzy nie chcieli jej u siebie trzymać na łaskawym chlebie. Z wizytą do nich się udała krótko przed moim odjazdem do Francji, z wielką nadzieją, że jednak rodzinę w nich znajdzie, bo jakiś spadek odziedziczyli, a teraz właśnie wróciła we łzach i rozżaleniu.

– Tak mnie przyjęli, jak tego psa przybłędę! – szlochała już na dziedzińcu, z wózka żydowskiego wysiadając. – Nie poznawali zgoła, w komórce jakiejś utknęli, każdy kawałek chleba w gardle mi stawał! Jużem nie chciała Katarzynce nad karkiem wisieć, jużem myślała, że na starość swoi mnie przy, garną, a tu topić się chyba przyjdzie! Jedna moja nadzieja, że mnie Katarzynka do łask przywróci, że mi tu kąta jakiego udzieli…!

Zdziwiłam się nawet nieco tym jej lamentom, bo zazwyczaj spokojna była i histerii żadnych nie wyprawiała, ale odgadłam, że jakiś cios w samo serce kochani krewni musieli jej zadać. Uspokoiłam ją od razu.

– Niechże mi tu panna Cecylia przestanie rozpaczać, pokój panny Cecylii nietknięty czeka i miejsce jest zawsze, jest tu panna Cecylia u siebie i nikt niczego nigdy nie skąpił. No już, już, nie warto złej rodziny żałować. Franciszek rzeczy weźmie, Józia pomoże, chodźmy do domu, panna Cecylia po tych przeżyciach odpocznie.

– Ja dobrze mówię całe życie, że Katarzynka jest anioł prosto z nieba…!

Żal mi jej było, prawdę mówiąc, szczególnie teraz, kiedy uświadomiłam sobie, że ledwie sześćdziesięciu lat dobiega, i błysnęło mi porównanie z osiemdziesięcioletnią blisko panią Łęską. Akurat odwrotnie powinny wyglądać.

Ja się do panny Cecylii zwracałam per “pani”, a ona do mnie “Katarzynko” i sama tak od początku zarządziłam. Kiedym tu przybyła szesnastoletnią dzieweczką, ona mi się wydała starszą panią, a że ubogą i na łasce mojego męża, nic to nie znaczyło wobec jej pochodzenia całkiem przyzwoitego z bogatej niegdyś, senatorskiej szlachty. Wiek nie pozwolił mi wówczas żądać dla siebie hrabiowskich splendorów, po czym już tak zostało i wszyscy przywykli. Nieszkodliwa była zupełnie, cicha i grzeczna, na cóż mi było ją upokarzać, skoro przez swoje nieszczęśliwe życie i staropanieństwo na litość zasługiwała, a nie na wzgardę.

Ucieszyłam się nawet z jej powrotu, bo im więcej osób w domu, tym lepiej dla mnie, a gorzej dla złoczyńcy. Panna Chodaczkówna przy tym słynęła z tego, że sen miała nadzwyczaj lekki, a za to ciekawość w sobie wielką i każdy szelest sprawdzała. W obecnej sytuacji mogła się bardzo przydać.

Nawet i Roman na jej widok trochę się uspokoił i poszedł swoje zarządzenia wydawać…

Gości rozmaitych dopiero przed wieczorem się pozbyłam, a wszyscy niby to przypadkiem przejeżdżając, po różnych oznakach poznali, że wróciłam i okazjonalnie wstąpili mnie witać. Spokojniejsza już o Gastona, rozumniej mogłam z nimi rozmawiać i na temat paryskiej mody fantazjować. Jeden Armand nie krył, że specjalnie z wizytą po raz drugi tego samego dnia przybywa, zaproszonego udawał, i samej sobie mogłam gratulacje złożyć, że tak go trafnie od samego początku oceniłam.

Robił, co tylko zdołał, żeby mnie skompromitować. Do poufnych szeptów się zabierał, aluzje różne czynił, wręcz można było mniemać, że całą podróż z Paryża w jego towarzystwie odbyłam, szarogęsił mi się jak zadomowiony, aż pani Korecka, największa plotkara w powiecie, dziwnym wzrokiem zaczęła na mnie i na niego patrzeć. A tak sobie zręcznie postępował, że nijak zaprotestować nie mogłam bez wywołania skandalu. Bałam się, że spróbuje zostać dłużej, a już co najmniej wyjść ostatni, ale na szczęście tego numeru mi nie wywinął, głośno zapowiadając się tylko na jutro dla owego omawiania spraw rodzinnych, o którym już wcześniej napomknął. Od razu postanowiłam Ewelinę i Gastona ściągnąć do pomocy przeciwko niemu.

Resztę wieczoru na pisaniu listów musiałam spędzić i znów z całego serca pożałowałam telefonu, który by wszystko o ileż szybciej załatwił!

W dodatku z góry przewidywałam dla siebie okropnie głupie kłopoty. Do mycia włosów fryzjera musiałam ściągnąć i posiadanie owych cudownych szamponów i balsamów wyjaśnić, bo bez nich wręcz nie miałam odwagi głowy pod wodę włożyć. W kosmetykach wszelkich i różnych utensyliach higienicznych sama sobie porządek zrobiłam, nie chcąc Zuzi na ustawiczne wstrząsy narażać, i pochowałam starannie drobiazgi rozmaite, z innej epoki pochodzące.

Spać mi się jeszcze wcale nie chciało, a za to nagle poczułam się okropnie głodna. Najzwyczajniej w świecie głodna tak, że pewnie nie zdołałabym zasnąć, i uprzytomniłam sobie; że przez dzień cały prawie nic nie jadłam. Drugie śniadanie z Gastonem mocno zlekceważyłam, potem, przy gościach, ledwie trochę kawy wypiłam, przy obiedzie, zirytowana Armandem, wcale nie miałam apetytu, a o kolacji w ogóle zapomniałam. Ugrzęzłam przy listach w gabinecie i przy porządkach w sypialni, i służbę, która o coś usiłowała zapytać, niecierpliwie odesłałam, nie słuchając. Pewnie właśnie o kolację pytali.

Światła wszystkie pogasiłam i bez namysłu wyszłam z sypialni. Przywykłszy już do oświetlenia elektrycznego, nie pomyślałam, żeby bodaj z jedną świecę zabrać ze sobą, i w korytarzu nagle znalazłam się w ciemnościach. Nie całkowitych, wszędzie u mnie po zakamarkach na każdym piętrze maleńkie lampki oliwne świeciły, wskazówkę dla oka stanowiąc, i kiedy wzrok się już przyzwyczaił, pozwalały poruszać się prawie swobodnie, ale dostatecznych, żebym musiała odczekać chwilę. Stojąc tak i czekając, ciszę pałacu usłyszałam, służba już poszła spać, Zuzia zapewne jeszcze drzemała u siebie, czekając na moje ostatnie wezwanie…

Mogłam zadzwonić i czegoś do jedzenia zażądać, i dawniej tak właśnie bym postąpiła, ale teraz znienacka rozbawiła mnie myśl, ża sama we własnym domu pożywienia sobie poszukam i zobaczę, co znajdę. Cicho ruszyłam korytarzem, omijając skrzypiące miejsca, w świetle lampki nieźle jui widząc, zeszłam po schodach i najpierw zajrzałam do jadalni. Tam też tradycyjne światełko się paliło. Przy jego blasku ujrzałam pusty stół i zamknięte kredensy, przypomniałam sobie, że klucze od nich trzyma Mączewska, a nie ja, do żadnego się zatem nie dostanę. Poszłam do pokoju śniadaniowego, tam sytuacja wyglądała podobnie, udałam się do małego salonu, gdzie często na paterach czekoladki stały, ale okazało się, że Mączewska przezornie i czekoladki zamknęła, poza tym wcale nie miałam chęci na czekoladki, tylko na coś solidniejszego. Kiełbasę, szynkę, pieczeń wołową, którą przy obiedzie ledwo skubnęłam, kurczaka, a chociażby jajecznicę ze skwareczkami. Na myśl, że ktoś ze służby mógłby mnie o tej porze zastać w kuchni, smażącą sobie jajecznicę, ogarnął mnie pusty chichot i tym bardziej nabrałam ochoty na taki wygłup. Źle w głowie musiałam mieć w tym momencie.

Zawróciłam do kuchni. Do nóg przyplątał mi się któryś kot, łasząc się i pomrukując cicho. Szeptem obiecałam mu trochę śmietanki, jeśli ją gdzieś znajdę i, wciąż poprzestając na tym marnym, awaryjnym oświetleniu, przeszłam przez wszystkie pomieszczenia.

Lampki zaś owe paliły się u mnie od wielu lat, od czasu, kiedy gość nasz ówczesny, pan Komorowski, nocą ze schodów zleciał z hukiem i krzykiem i złamał nogę. Piekło istne zapanowało, wszyscy na siebie wzajemnie i na pana Komorowskiego wpadali, świec szukając i światło jakieś usiłują zapalić, co same trudności napotykało. Ktoś, macający po gzymsie kominka, porcelanową figurkę zrzucił i stłukł, co mnie nawet ucieszyło, bo nigdy jej nie lubiłam, choć podobno bardzo droga była, a mój własny świętej pamięci mąż całą żardinierę z kwiatami wywrócił i guza na czole sobie nabił. Wreszcie kucharka przybyła z wieczną lampką oliwną, sprzed Matki Boskiej zabraną, co pozwoliło zacząć coś widzieć i inne światła zapalić.

Od tamtej chwili postanowiłam, że zawsze jakaś iskierka ma ciemności rozświecać we wszystkich miejscach domu, żeby nigdy więcej taka okropność nie wystąpiła. I tak już zostało na zawsze.

Pan Komorowski zaś w ciemnościach schodził i ukradkiem, bo nalewka nasza tak go korciła, a do swoich skłonności pijackich nie chciał się przyznać. Kilka karafek zostało na kredensie, których do końca nie kazałam uprzątać, żeby sobie na opinię skąpiradła nie zarobić. Siedemnaście lat wtedy miałam i doświadczeń własnych, jako pani domu, niewiele, a skłonności pana Komorowskiego wcale nie były mi znane. Później się dopiero dowiedziałam, że wszelkie alkohole przed nim właśnie należy zamykać.

W kuchni też się lampeczka paliła. Tu jednak postanowiłam lepsze światło zyskać, bez trudu znalazłam świece i lampy naftowe, zdecydowałam się na świece, żeby woni nafty na rękach uniknąć, zapaliłam ich osiem, podsyciłam ogień przykryty starannie popiołem i zaczęłam szukać pożywienia. Pozamykane, rzecz jasna, było wszystko z podręczną spiżarnią włącznie, ale wiedziałam, gdzie Mączewska zapasowe klucze trzyma. Ona to wiedziała, kucharka i ja, nikt więcej. Potrzebne zaś to było, bo zdarzały się potrawy, które od najbledszego świtu należało rozpoczynać i kucharka pierwsza do roboty wstawała, nie zrywając niepotrzebnie Mączewskiej.