Выбрать главу

– Proste i skromne – zdołałam wreszcie powiedzieć, mocno zaciekawiona, jak też mi te włosy zdołają po myciu rozczesać.

No i zdumienie mnie ogarnęło zgoła niebotyczne, bo nim się obejrzałam, bez szarpania żadnego, zwykłym grzebieniem zostały rozczesane tak miękko i łatwo, jakby się w prawdziwy jedwab przemieniły. Nie do pojęcia! Przy takim myciu istny kołtun powinnam mieć na głowie.

Fryzjer uparcie zachwalał zalety tego jakiegoś balsamu Vichy. Zrozumiałam, że to ów balsam taką gładkość włosom nadaje i rozczesać je bez kłopotu pozwala, o ileż lepiej niż ocet i rumianek! Chinka zaprezentowała mi jakby butelkę, ale nie ze szkła, bo miękką, dającą się naciskać. Zainteresowało mnie to nadzwyczajnie, dałam się pouczyć, jak stosować miksturę, dowiedziałam się, że kupić ją można wszędzie, od razu postanowiłam duży zapas ze sobą do domu zabrać.

Przeszłam do sypialni, usiadłam przed lustrem i zaczęło się czesanie.

Przygotowana już na wszystko, nie drgnęłam nawet, słysząc nagły szum i warkot dookoła głowy. Fryzjer trzymał w dłoni rzecz jakąś, do niczego niepodobną, z której gorące powietrze na mnie dmuchało. Gorące powietrze, jak każdy wie, bardzo dobrze suszy, zrozumiałam, że całe to przedsięwzięcie może skończyć się wcześniej niż w ogóle byłoby do pomyślenia.

Pasmami brał te włosy, na okrągłej szczotce owijał i gorącym powietrzem suszył. Układały się same. Chinka z drugiej strony czyniła rzecz podobną, ale jakby nie do końca, ułożenie pryncypałowi zostawiała. Godzina ledwo minęła, jak już miałam na głowie kok ogromny, z lśniących pasm ukręcony, z którego zwał cały do pół pleców wypływał.

Spodobało mi się to nawet. Dziwne było, ale twarzowe. Tyle że w żadnym razie nie wypadało wdowie wyjść na ulicę z rozpuszczonymi włosami.

– Jestem wdową – zwróciłam fryzjerowi uwagę, kryjąc żal. Zdumiał się wyraźnie.

– Proszę…?

– Jestem wdową – powtórzyłam z naciskiem. – Niemożliwe! W tak młodym wieku?!

W młodym wieku, pochlebca… No owszem, wyglądałam dobrze, ale dwadzieścia pięć lat to już nie jest wiek taki bardzo młody, trafiają się wdowieństwa i wcześniej.

– Jednak jestem. Nie może mi pan zostawić, rozpuszczonych włosów. Proszę je upiąć tak, żeby zmieściły się pod kapeluszem.

– Pani chce to cudo ukrywać pod kapeluszem…?!

Zgroza w jego głosie sprawiła, że się zawahałam. Sama widziałam, że nikt tu na ulicy kapelusza nie nosi, ale nigdy w życiu jeszcze nie znalazłam się poza domem, w miejscu publicznym, z gołą głową. Poza tym, tu, przed moimi oczami, może akurat żadna wdowa nie szła…?

– Przecież nie mogę tak wyjść…

Przez chwilę wyglądał, jakby go coś dławiło. Usta otworzył, zamknął, znów otworzył i odchrząknął.

– Niezmiernie żałuję, że łaskawa pani od razu mi nie, powiedziała, że życzy pani sobie uczesania do kapelusza. Pani włosy w tej chwili tworzą arcydzieło! Oczywiście, możemy wszystko zmienić, przeczesać, ale szkoda byłaby niepowetowana! Z dumą pozwalam sobie twierdzić, że pani uczesaniem mógłbym się chwalić na konkursie, w czym zresztą niewielka moja zasługa, bo tak piękne włosy wyzwalają na. tchnienie! Ukryć je, schować, to jest… to jest… Skandaliczne marnotrawstwo!

Z ogniem to wykrzykiwał coraz większym i prawie wydawał się obrażony. Wcale nie miałam chęci go sobie zrażać, przeciwnie, chciałam zamówić go od razu także i na jutro. Na wszystkie dni całego mojego pobytu. Ponadto na zmianę uczesania nie było już czasu.

– Ależ… – zaczęłam niepewnie i znów ugryzłam się w język. Przypomniało mi się to, co ujrzałam w żurnalach, a co przez czas mycia i czesania wydawało mi się koszmarem sennym. Jeśli istotnie zapanowały tu tak przerażające obyczaje… Nie przyjmę ich do siebie nawet pod grozą śmierci, ale nie mogę zbyt rażąco od wszystkich odbiegać, bo będą się za mną oglądać na każdym kroku. Wstyd straszliwy! Jakoś ugiąć się muszę, wszak w moim zacofanym kącie nawet i o kostiumach kąpielowych słyszałam, i to w mieszanym towarzystwie, damskim i męskim… I te kapelusze, wcale ich w żurnalach nie było…

Zapukano do drzwi i wszedł Roman, na co prawie nie zwróciłam uwagi.

– Naprawdę twierdzi pan, że wdowa w moim wieku może wyjść na ulicę z gołą głową i rozpuszczonymi włosami? – spytałam zimno i ze zgorszeniem. – Udaję się z poważną i oficjalną wizytą do poważnej osoby. Doceniam pańskie dzieło, ale kompromitacji sobie nie życzę. Nie było mnie tu dość długo, możliwe, że nastąpiła jakaś zmiana…

– Rozumiem… – zaczął gwałtownie i urwał nagle, jakby się zreflektował. – Rozumiem, raczy pani żartować, oczywiście… Kapelusze, istotnie, raczej wyszły z mody, szczególnie w okresie letnim… Bez względu na stan cywilny… Przepraszam najmocniej. Niemniej jednak podtrzymuję pogląd, że takich włosów ukrywać nie należy…

W życiu bym nie pomyślała, że pierwszego dnia w Paryżu będę się kłócić z fryzjerem! Zirytowałam się.

– Mimo wszystko, w moim kraju jakaś przyzwoitość obowiązuje! Czy tu na pogrzeb chodzi się obecnie w czerwonej sukni?!

– Ale pani przecież nie idzie na pogrzeb…?

– Pani hrabina owdowiała bardzo niedawno – wtrącił się Roman, mowę mi niemal odbierając, bo takiego zuchwalstwa nigdy bym się po nim nie spodziewała – a prowincja ma swoje wymagania. Jest to kwestia do rozstrzygnięcia, czy można zaniedbać pewne tradycje…

– Więc jednak pogrzeb…? – zatroskał się fryzjer.

– Skąd, żaden pogrzeb, zwyczajna, oficjalna wizyta. Pani hrabina jednakże jeszcze nie odzyskała właściwego samopoczucia. Nagły cios daje czasem długotrwałe skutki. Ale to się zmieni z pewnością, inne otoczenie, inne obyczaje…

Słuchałam tego w całkowitym zbaranieniu, wyraźnie czując, że Roman czyni ze mnie kompletną wariatkę, która po śmierci męża postradała rozum. Chinka stała obok, przerażona, z martwym uśmiechem na twarzy.

Fryzjer zreflektował się ostatecznie. Zaczął przepraszać i giąć się w ukłonach, żarliwie tylko błagając, żebym nie psuła jego dzieła, i komplementując moją urodę wprost bez opamiętania. Starannie omijając mnie spojrzeniem, Roman obiec, że nie włożę kapelusza. Spojrzenie w lustro pozwoliło mi zebrać siły, chociaż do reszty straciłam już pewność, że jestem przy zdrowych zmysłach.

– Dobrze, uczynię, jak pan sobie życzy – odezwałam się spokojnie. – Każdorazowo omówimy sprawę nakrycia głowy. Proszę przyjść jutro mnie uczesać nieco wcześniej, o godzinie, powiedzmy, dziesiątej. Aczkolwiek mam wrażenie, że nieuprzejmość pana dorównuje pańskim talentom.

– Przyznaję, że nigdy dotychczas na żadnej klientce nie wywierałem tak gwałtownej presji – odparł na to fryzjer. – Ale też nigdy dotychczas nie czesałem takich włosów i nigdy z własnego dzieła nie byłem aż tak dumny. Raczy pani to uwzględnić i zdobyć się na wybaczenie.

Zapewniłam go, że raczę, i wreszcie wyszedł razem z Chinką i swoimi przyrządami.

Zwróciłam się do Romana. Nim zdążyłam się odezwać, w pośpiechu wielkim powiadomił mnie, że pan Desplain oczekuje mnie o umówionej godzinie, stolik w restauracji zaś mam zarezerwowany na wpół do drugiej, by mi zostało dosyć czasu na drogę do niego. Przyjęłam wiadomość i nie skarciłam go nawet za to wtrącenie się do rozmowy.

Ujrzawszy na zegarku, iż mam jeszcze całe trzy kwadranse, gorączkowo rzuciłam się znów do żurnali.

Drżenie mnie ogarnęło wewnętrzne i zęby poczęły mi szczękać. Już na pierwszej stronie jednego z owych magazynów widok znajdował się porażający, niewiasta młoda, widoczna z profilu, gryzła w ucho młodzieńca, który w tym uchu miał kolczyk. I nie Cygan żaden, aczkolwiek tylko pół twarzy mu na wizerunku zostało, to jednak widać było jego jasne włosy i jedno jasne, zielonkawe oko. Zaraz potem ujrzałam twarz kobiecą, młodą i piękną, ale umalowaną tak, jak chyba żadna kurtyzana by się nie odważyła. Miał to być przykład odstraszający…? A na następnej stronie Murzynka, naga prawie, ledwo okryta zasłoną z kółek srebrnych i jakichś drucików!

Napisy próbowałam czytać, ale litery tańczyły mi przed oczami. Na suknie zatem starałam się patrzeć, ale czy suknie to były…? Nagość wszędzie okropna, intymne niewiarygodnie szczegóły bieliźniane, gdyby nie konieczność, w jakiej się znalazłam, a także, przyznaję, ciekawość zdrożna, nigdy bym podobnej obrzydliwości do ręki nie wzięła!

Trzy suknie znalazłam, mniej nieprzyzwoite i długie, ale tak wąskie, że żadna bielizna by pod nie nie weszła. No, jedną dołem rozszerzoną, bardzo piękną, ta jednakże musiała być balowa, bo cała srebrna, nie do pokazania się zwyczajnie na ulicy. Nie pójdę przecież do pana Desplain w balowym stroju! I spodnie. Spodnie! Spodnie, dla kobiet…!

W oszołomieniu odkryłam jednak jakieś stroje skromne, dla guwernantek właściwe, spódnice, bluzki i żakiety, te spódnice zaś długości najróżniejszej, co mnie odrobinę pocieszyło. Od długich do kostek do takich, których jakby wcale nie było. Nogi wszędzie pokazywane, gdzieniegdzie nawet same nogi, i przy nich buciki rozmaite. Wręcz mnie zdumiało, że ujrzałam jedne obcasiki dokładnie takie, jak przy moich pantofelkach, no, tyle przynajmniej posiadałam z tej potwornej mody!

Ani jednego gorsetu! Figury bez wcięcia w talii! Boże mój, była już wszak taka moda w napoleońskiej epoce, kiedy niewiasty jakoby w workach chodziły, szarfę mając pod biustem, okropne, choć te obecne chyba jeszcze gorsze. Pończochy też były tam pokazane, nie, nie pończochy, jakby rajtuzy, przejrzyste niczym najcieńszy tiul. Czyżby coś podobnego mogło istnieć na świecie?

Przywykłszy już nieco do tych wizerunków wstrząsających, dokonałam nagle odkrycia, że mogłabym chyba firankę z okna zdjąć i nią się okręcić albo chust kilka na siebie nałożyć i tak wyjść, żadnego zdziwienia nie budząc. Aż mnie otrząsnęło. Pot po mnie spłynął, bo musiałam wszak zadecydować, jak mam się ludziom pokazać, moje suknie, jak na tę modę, były zbyt obfite, a wyboru wielkiego nie miałam. Wyjeżdżając w szalonym pośpiechu, liczyłam na to, że stroje nabędę w Paryżu, no owszem, nabędę z pewnością, ale nim to nastąpi, straszydła z siebie przecież nie zrobię!