— Później będziesz miał okazję zadać wszystkie pytania — powiedział Hegazi, zdenerwowany, gdyż podeszli na rzut kamieniem do kapitana.
— Nie, chcę wiedzieć — zaprotestowała Khouri. — Co znaczy: „to się nigdy nie stało”?
— Chodzi o zniszczenie osiedla przez Volyovą. — Sylveste mówił powoli i cicho.
Khouri przeszła do przodu i zagrodziła wszystkim drogę.
— Lepiej, żebyś to wyjaśnił.
— Nie pali się — rzekł Sajaki, odsuwając ją na bok. — Możemy z tym poczekać, aż ty, Khouri, wyjaśnisz przekonująco swoją rolę w wydarzeniach. — Triumwir cały czas obserwował ją podejrzliwie, przekonany, że dwa wypadki śmiertelne to nie zbieg okoliczności. Volyovej nie było, Mademoiselle milczała i Khouri nie miał kto ochronić. To tylko kwestia czasu, jak Sajaki, opierając się na podejrzeniach, zrobi coś drastycznego.
— A po co z tym zwlekać? — rzeki Sylveste. — Powinniśmy mieć całkowitą jasność, co się tu dzieje. Sajaki, nie zszedłeś na Resurgam tylko po to, by zdobyć biografię, prawda? Jaki to miałoby sens? Nie wiedziałeś, że „Zejście” zawiera kopię Cala. Wziąłeś biografię, gdyż mogła się przydać w negocjacjach ze mną. Ale nie po to się tam udałeś. Chodziło o coś zupełnie innego.
— Zbierałem informacje — odparł Sajaki ostrożnie.
— Nie tylko. Miałeś zebrać informacje, ale również je tam umieścić.
— Na temat Phoenix? — spytała Khouri.
— Nie tylko na temat samego osiedla Phoenix. Ono nigdy nie istniało. — Sylveste zrobił pauzę. — To było widmo osadzone przez Sajakiego. Nie było go na starych mapach, które mieliśmy w Mantell, ale pojawiło się, gdy tylko zaktualizowaliśmy dane z kopii oryginalnych w Cuvier. Doszliśmy do wniosku, że to nowe osiedle, nieuwzględnione na dawnych mapach. Niemądre rozumowanie. Powinienem sie zorientować. Ale skąd mogliśmy przypuszczać, że kopie oryginalne zostały sfałszowane.
— Podwójne głupstwo — powiedział Sajaki. — Musieliście się zastanawiać, gdzie wtedy byłem.
— Gdybym tylko staranniej to zanalizował…
— Szkoda, że tego nie zrobiłeś — przerwał mu Sajaki. — Inaczej nie prowadzilibyśmy tej rozmowy. Ale wtedy musielibyśmy wykombinować coś innego, by cię wydostać.
Sylveste skinął głową.
— Kolejnym logicznym krokiem z waszej strony byłoby wysadzenie innego znacznie większego fikcyjnego obiektu. Nie jestem jednak pewien, czy po raz drugi moglibyście wykorzystać ten sam trik. Mam brzydkie podejrzenie, że uderzylibyście w jakiś cel rzeczywisty.
Chłód miał w sobie coś stalowego — jakby tysiąc kawałków poszarpanego metalu szorowało po skórze, grożąc, że dotrze do kości. Gdy jednak znaleźli się w królestwie kapitana, zimna się nie zauważało, gdyż chłód, w którym zanurzono kapitana, był jeszcze większy.
— Jest chory — stwierdził Sajaki. — Odmiana Parchowej Zarazy. Na pewno wiesz o niej wszystko.
— Docierały do nas raporty z Yellowstone — odparł Sylveste. — Nie były zbyt szczegółowe. — Przez cały czas nie patrzył bezpośrednio na kapitana.
— Nie potrafiliśmy tego całkowicie powstrzymać — wyjaśnił Hegazi. — Ekstremalne zimno spowalnia proces, i tylko tyle. To, a raczaj on, rozprzestrzenia się powoli, wcielając w siebie całą materie statku.
— Zatem on nadal żyje, przynajmniej w sensie definicji biologicznych?
Sajaki skinął głową.
— Oczywiście, o żadnym organizmie nie można powiedzieć, że żyje w tych temperaturach. Jeśli jednak ogrzejemy nieco kapitana, jakaś jego część zacznie funkcjonować.
— To żadna pociecha.
— Sprowadziłem cię na pokład, byś go wyleczył, a nie wysłuchiwał słów pociechy.
Kapitan przypominał posąg owinięty sznurowatymi srebrnymi mackami, rozciągającymi się kilkadziesiąt metrów w każdym kierunku, pięknie połyskującymi złowieszczym chemicznym nalotem. Jednostka chłodnicza tkwiła spokojnie pośrodku tego zamarzłego wycieku i jakimś cudem — a może to była zasługa konstrukcji — w zasadzie funkcjonowała. Kiedyś symetryczna, teraz została wybrzuszona i zniekształcona przez powolne jak lodowiec, lecz nieustępliwe siły rozprzestrzeniania się kapitana. Większość wskaźników stanu zamarła, wszystkie entoptyki były nieaktywne; displeje, które nadal działały, przekazywały nieczytelny bełkot — bezsensowne hieroglify stetryczałej maszynerii. Khouri podejrzewała, że gdyby entoptyki nadal funkcjonowały, byłyby popsute, ukazywały zastępy serafinów lub zniekształconych cherubinów, ilustrując ostatnie stadium choroby kapitana.
— Nie potrzebujecie tu chirurga, potrzebny wam kapłan — stwierdził Sylveste.
— Calvin inaczej rozumował — powiedział Sajaki. — Wolałby się energicznie zabrać do pracy.
— Zatem kopia z Cuvier musiała mieć skłonność do samookłamywania się. Wasz kapitan nie jest chory. Nie jest nawet umarły, ponieważ z tego, co było kiedyś żywe, nie dość wiele pozostało.
— Mimo to pomożesz nam — oznajmił Sajaki. — Ilia cię wesprze, gdy… gdy tylko sama wydobrzeje. Sądzi, że stworzyła środek przeciwdziałający zarazie — retrowirusa. Twierdziła, że jest skuteczny na małych próbkach. Ale Ilia to specjalistka od broni. Zastosowanie tego środka w wypadku kapitana to sprawa ściśle medyczna. Ale przynajmniej da ci narzędzie.
Sylveste uśmiechnął się do Sajakiego.
— Jestem pewien, że omówiliście już tę sprawę z Calvinem.
— Został poinformowany. Ma ochotę spróbować, sądzi nawet, że to może być skuteczne. Czy to cię zachęca?
— Chylę czoło przed mądrością Calvina — odparł Sylveste. — To on zna się na medycynie, nie ja. Zanim jednak podejmę zobowiązanie, ustalmy warunki.
— Nie ma żadnych warunków — stwierdził Sajaki. — A jeśli będziesz się opierał, znajdziemy sposób, żeby cię nakłonić za pośrednictwem Pascale.
— Prawdopodobnie pożałujecie tego.
Khouri dostała gęsiej skórki. Dziś już kilkanaście razy miała wrażenie, że dzieje się coś naprawdę złego. Poczuła, że inni też tak to odbierają, choć zupełnie tego po nich nie widać. Sylveste okazywał nadmierną pewność siebie. Właśnie. Nadmierną pewność jak na kogoś, kto został uprowadzony i wkrótce będzie poddany trudnej próbie. Zachowywał się tak, jakby za chwilę miał odsłonić zwycięskie karty.
— Naprawię tego waszego cholernego kapitana — powiedział. — Albo udowodnię, że to niemożliwe. Jedno z dwojga. W zamian musicie mi wyświadczyć małą przysługę.
— Wybacz — rzekł Hegazi — ale pertraktując z pozycji słabszego, nie prosi się o przysługi.
— A kto tu mówi o słabszej pozycji? — Sylveste znowu się uśmiechnął, tym razem z nieukrywanym okrucieństwem i radością, która wyglądała na niebezpieczna. — Przed opuszczeniem Mantell moi wrogowie wyświadczyli mi małą przysługę na pożegnanie. Nie czuli się specjalnie zobowiązani, ale to była drobnostka, która im pozwoliła zrobić wam na złość, co uznali za dość atrakcyjne. I tak mnie tracili, ale nie widzieli powodu, dlaczego wy mielibyście dostać to, po co przyszliście.
— Średnio mi się to podoba — stwierdził Hegazi.
— Wierz mi, za chwilę jeszcze mniej będzie ci się to podobać — oznajmił Sylveste. — Muszę teraz zadać pytanie, by wyjaśnić nasze stanowiska.
— Pytaj — odparł Sajaki.
— Czy wszyscy znacie pojęcie gorącego pyłu?
— Rozmawiasz z Ultrasami — rzekł Hegazi.
— Oczywiście. Chciałbym was tylko zapewnić, że nie ulegacie złudzeniu. Wiecie, że fragmenty gorącego pyłu można zamknąć w pojemniku mniejszym od główki szpilki? Jasne, że wiecie. — Sylveste stukał się palcem po policzku, improwizując jak doświadczony prawnik. — Słyszeliście o ostatniej wizycie Remillioda? O ostatnim Światłowcu, który przed wami przyleciał pohandlować z układem Resurgamu?