Jednak ten bezmierny obszar kosmosu nie był zupełnie pusty. Cały układ tylko z pozoru wydawał się pojedynczy, i tylko dlatego, że z powodu zastosowanej tu domyślnej bardzo małej skali nie ujawniała się jego podwójność. Bliźniak Delty leżał tam, gdzie wskazywało halo pasa Kuipera; jego własne oddziaływanie grawitacyjne zdeformowało sferyczne halo, tworząc wybrzuszenie, które zdradzało obecność drugiej gwiazdy. Sam obiekt byłby zupełnie niewidoczny gołym okiem, chyba że obserwator znalazłby się przy nim w odległości mniejszej niż milion kilometrów, ale wówczas oglądanie obiektu byłoby dla niego problemem drugorzędnym.
— Znacie ten efekt, choć może dotychczas nie zwracaliście na to specjalnej uwagi — powiedział Sylveste.
— To gwiazda neutronowa — zgadł Hegazi.
— Dobrze. Czy pamiętasz coś jeszcze?
— Tylko to, że ma towarzysza — rzeki Sajaki. — Oczywiście sam ten fakt to nic nadzwyczajnego.
— Istotnie. Gwiazdom neutronowym często towarzyszą planety. Sądzi się, że są skondensowanymi resztkami bliźniaczej gwiazdy, która wyparowała. Albo jakimś cudem planety uniknęły zniszczenia, gdy tworzył się pulsar po wybuchu cięższej gwiazdy, która stała się supernową. — Sylveste pokręcił głową. — Ale nie jest to coś wyjątkowego. Zapytacie więc, dlaczego mnie to interesuje.
— Właśnie, rozsądne pytanie — powiedział Hegazi.
— Ponieważ w tym jest coś dziwnego. — Sylveste powiększał obraz tak długo, aż planeta stała się wyraźnie widoczna. Pędziła wokół gwiazdy neutronowej po absurdalnie szybkiej orbicie.
— Ta planeta była niezwykle istotna dla Amarantinów. W artefaktach z ostatniej epoki pojawia się coraz częściej, w miarę jak zbliżamy się do Wydarzenia — gwiezdnej pożogi, która ich zmiotła.
Słuchali go bardzo uważnie. Poprzednio przemówił do ich instynktu samozachowawczego groźbą zniszczenia statku — teraz całkowicie zawładnął ich intelektem. Nie wątpił, że pójdzie mu łatwiej niż z kolonistami: załoga Sajakiego miała nad nimi przewagę kosmicznej perspektywy.
— A więc co to takiego? — spytał Sajaki.
— Nie wiem. Wy mi pomożecie rozwiązać zagadkę.
— Przypuszczasz, że coś jest na tej planecie? — spytał Hegazi.
— Na niej albo w niej. Przekonamy się dopiero wtedy, gdy podlecimy bliżej.
— To może być pułapka — rzekła Pascale. — Nie powinniśmy odrzucać takiej ewentualności, zwłaszcza jeśli Dan prawidłowo odtwarza sekwencję wydarzeń.
— Jaką sekwencję? — spytał Sajaki.
Sylveste ułożył palce w wieżyczkę.
— Przypuszczam… nie, to nie przypuszczenie, lecz wniosek… że Amarantinowie osiągnęli w swym rozwoju etap podróży kosmicznych.
— Z informacji zebranych przeze mnie na powierzchni wynika, że wykopaliska nie potwierdziły takiej hipotezy — oznajmił Sajaki.
— Przecież nie można na to liczyć. Artefakty kultury technicznej są ze swej natury mniej trwałe od obiektów prymitywnych. Ceramika przetrwa, natomiast układy elektroniczne rozsypią się w proch. Ponadto tylko społeczeństwo na poziomie technicznym porównywalnym z naszym mogło wybudować podziemne miasto. Potrafili to zrobić, czemuż więc wątpić, że byli zdolni do dotarcia na skraj własnego układu słonecznego, a może nawet w przestrzeń międzygwiezdną.
— Sądzisz, że Amarantinowie dotarli do innych układów?
— Nie wykluczam tego.
Sajaki uśmiechnął się.
— Więc gdzie teraz są? Mogę się zgodzić z tym, że jedna cywilizacja techniczna została zmieciona bez śladu, ale nie taka, która rozprzestrzeniła się na wiele światów. Coś by po nich zostało.
— Może i zostało.
— Chodzi o planetę wokół gwiazdy neutronowej? Uważasz, że tam znajdziesz odpowiedź na swoje pytania?
— Gdybym to wiedział, nie musiałbym tam lecieć. Proszę was tylko, byście mnie tam zabrali. — Sylveste oparł policzek na wieżyczce z palców. — Podrzucicie mnie w pobliże planety, a równocześnie zapewnicie mi bezpieczeństwo. Nawet jeśli to ma oznaczać oddanie mi do dyspozycji najokropniejszych środków, jakimi dysponuje wasz statek.
Hegazi patrzył zafascynowany i przestraszony.
— Sądzisz, że natkniemy się tam na coś, co będzie wymagało użycia broni?
— Środki ostrożności nie zaszkodzą.
Sajaki zwrócił się do kolegi z Triumwiratu. Przez chwilę Sylveste miał wrażenie, jak gdyby żaden z nich nie był obecny, gdy coś między nimi przeskakiwało, jakby na poziomie myślenia maszynowego. Wreszcie się odezwali, ale mogło to być powtórzenie ich niemej rozmowy na użytek Sylveste’a.
— Czy to, co powiedział na temat swego wzroku… czy to możliwe? Na podstawie tego, co wiemy o poziomie technicznym na Resurgamie… czy potrafiliby zainstalować taki implant w tak krótkim czasie?
Hegazi nie śpieszył się z odpowiedzią.
— Sądzę, Yuuji-san, że powinniśmy poważnie wziąć to pod uwagę.
Większa część Volyovej obudziła się w apartamencie odnowy w sekcji szpitalnej. Volyova znakomicie wiedziała, że by — ła nieprzytomna dłużej niż kilka godzin. Wystarczyło, że zbadała stan swego umysłu — wrażenie, iż głęboko spała kilkaset lat — by wiedzieć, że jej obrażenia i rekonwalescencja to sprawy niebanalne. Czasami po krótkiej drzemce można się czuć tak, jakby się spało całe życie. To nie ten przypadek. Sny Volyovej były długie i nasycone wydarzeniami jak napuszone bajki z epoki przedtechnologicznej. Czuła, że przebrnęła przez pylistą, nieśmiertelną część swych peregrynacji.
Niewiele jednak z tego pamiętała. Owszem, była poprzednio na pokładzie statku, potem znalazła się poza nim, choć teraz nie wiedziała gdzie, i wtedy stało się coś strasznego. Pamiętała tylko hałas i przemoc. Ale co one znaczyły? I gdzie się to wszystko wydarzyło?
Jak przez mgłę, obawiając się, że to wycięty fragment snu, wspomniała Resurgam. Potem powoli zdarzenia powracały, ale nie falą, nie lawiną, lecz ściekały opieszale z wyprutych flaków przeszłości. Powrót chaotyczny, bez chronologicznego porządku. Volyova zaczęła jednak wprowadzać w tym jakiś ład i przypomniała sobie ultimatum przekazane jej własnym głosem z orbity na planetę. Potem czekała w burzy i najpierw czuła straszny żar, a następnie równie straszny chłód w brzuchu, i widziała stojącą nad sobą Sudjic, która zadawała jej ból.
Otwarły się drzwi, weszła Khouri. Sama.
— Obudziłaś się — powiedziała. — Tak właśnie myślałam. Poleciłam systemowi, by mnie zawiadomił, gdy twoja aktywność neuronowa przekroczy pewien poziom wskazujący na świadome myślenie. Cieszę się, Ilia, że znów z nami jesteś. Wprowadzimy tu trochę ładu.
— Jak długo… — Volyova połykała słowa, bełkotała. — Jak długo tu byłam? — spytała wreszcie. — I gdzie teraz jesteśmy?
— Dziesięć dni po ataku. Jesteśmy… później ci powiem. To długa historia. Jak się czujesz?
— Bywało gorzej — odparła Volyova i natychmiast sama się zdziwiła, dlaczego to powiedziała. Nie przypominała sobie, żeby kiedykolwiek czuła się równie podle. Ale przecież tak się właśnie mówiło w podobnych okolicznościach. — O jaki atak chodzi?
— Chyba niezbyt wiele pamiętasz?
— Khouri, to ja zadałam pytanie.
Podeszła do Volyovej, pokój wysunął solidne krzesło, by mogła wygodnie usiąść przy łóżku chorej.
— Sudjic usiłowała cię zabić, gdy byliśmy na Resurgamie — powiedziała. — Przecież pamiętasz?
— Niezupełnie.
— Zeszliśmy na planetę, by sprowadzić na statek Sylveste’a.
Volyova milczała przez chwilę. Nagle nazwisko mężczyzny metalicznie zadźwięczało jej w głowie, jakby na posadzkę upadł skalpel.