Выбрать главу

— Co to? — spytał Sajaki.

— To wrak „Lorean” — rzekł Sylveste.

DWADZIEŚCIA

Zbliżanie się do Cerbera-Hadesa, 2566

Calvin objawił się w sekcji medycznej Światłowca, niezdarnie upozowany w wielkim fotelu z hełmem.

— Gdzie jesteśmy? — spytał. Zaczął trzeć kącik oka, jakby się obudził po głębokim, przyjemnym śnie. — Nadal krążymy wokół tego zadupia?

— Opuściliśmy Resurgam — powiedziała Pascale. — Siedziała obok Sylveste’a, który prawie leżał na kanapie operacyjnej, w pełni ubrany i świadomy. — Znajdujemy się na obrzeżach heliosfery Delty Pawia, w pobliżu układu Cerber-Hades. Znaleźli „Lorean”.

— Chyba źle usłyszałem?

— Nie. Dobrze słyszałeś. Volyova nam pokazała. To na pewno ten statek.

Calvin zmarszczył czoło. Podobnie jak Pascale i Sylveste był pewien, że „Lorean” nie ma już w pobliżu układu Resurgamu. Od dawna, gdy we wczesnych latach historii kolonii Alicja wraz z buntownikami ukradła statek, by wrócić na Yellowstone.

— Jakim cudem to może być „Lorean”?

— Nie wiemy — odparł Sylveste. — Powiedzieliśmy ci wszystko. My też poruszamy się w ciemności. — Zwykle w takim momencie rozmowy dołączał uszczypliwą uwagę w stosunku do Calvina, ale teraz coś go zmusiło do powściągliwości.

— Jest cały?

— Został zaatakowany.

— Ktoś przeżył?

— Wątpię. Statek jest poważnie uszkodzony. Atak musiał nastąpić nagle. W przeciwnym wypadku próbowaliby uciec.

Calvin milczał przez chwilę.

— Zatem Alicja prawdopodobnie zginęła — powiedział wreszcie. — Współczuję ci.

— Nie wiemy, co to było ani jak przebiegał atak — stwierdził Sylveste. — Ale wkrótce się chyba dowiemy.

— Volyova wystrzeliła sondę — poinformowała Pascale. — Robota, który potrafi szybko dotrzeć do „Lorean”. Powinien już powrócić. Sonda miała wejść do statku i poszukać wszelkich elektronicznych zapisów, które się zachowały.

— A potem?

— Dowiemy się, co ich zabiło.

— Ale to przecież nie wystarczy. Bez względu na to, czego dowiecie się o „Lorean”, to was nie zawróci z drogi. Dan, zbyt dobrze cię znam.

— Tak ci się tylko wydaje — odparł Sylveste.

Pascale wstała, pokasłując.

— Zostawmy to na później, dobrze? Jeśli nie zaczniecie współpracować, Sajaki nie będzie miał z was pożytku.

— Bez względu na to, co Sajaki o mnie myśli, i tak musi robić, co mu każę — oznajmił Sylveste.

— Ma powody.

Pascale poleciła, by pokój uformował biurko z kontrolkami i wskaźnikami w stylu resurgamskim. Wysunęła krzesło i usiadła pod wygiętym panelem z kości słoniowej. Wezwała plan połączeń danych w pomieszczeniu i zaczęła tworzyć niezbędne linki między modułem Calvina a systemem medycznym sali. Pascale kreśliła rękami wpowietrzu linie jak osoba bawiąca się w przeplatankę. Gdy połączenia zostały ustanowione, Calvin je potwierdził. Potem instruował Pascale, że należy zwiększyć bądź zmniejszyć przepustowość pewnych ścieżek albo dołączyć dodatkowe powiązania. Wszystko trwało zaledwie parę minut; po zakończeniu procedury Calvin mógł sterować serwomechanizmami sprzętu medycznego — ramiona ze stopu opuszczały się z sufitu jak odnóża meduzy.

— Nie macie pojęcia, co czuję — powiedział Calvin. — Po raz pierwszy od wielu lat mam okazję działać w fizycznym świecie. Od czasu, gdy naprawiałem ci oczy.

Gdy to mówił, wieloczłonowe ramiona wykonywały srebrny taniec; noże, lasery, kleszcze, manipulatory molekularne i sensory kosiły powietrze wściekłymi błyskami.

— Imponujące — rzekł Sylveste, czując na twarzy powiew. — Tylko ostrożnie!

— Mógłbym w jeden dzień przebudować twoje oczy — oznajmił Calvin. — Byłyby lepsze. Wyglądałyby ludzko. Do diabła! Mając do dyspozycji tutejszy sprzęt, mógłbym z łatwością implantować ci oczy biologiczne.

— Nie chcę, byś je przebudował — odparł Sylveste. — Obecnie to jedyna rzecz, jaką mam na Sajakiego. Zreperuj tylko to, co zmajstrował Falkender.

— A, właśnie, zapomniałem. — Calvin, w zasadzie tkwiąc nieruchomo, uniósł brwi. — Jesteś pewien, że to rozsądne?

— Uważaj tylko, w którym miejscu grzebiesz.

Alicja Keller była ostatnią żoną Sylveste’a, przed Pascale. Pobrali się na Yellowstone, gdy przez wiele lat przygotowywano z najdrobniejszymi szczegółami wyprawę na Resurgam. Byli razem przy zakładaniu Cuvier i w zgodzie pracowali w pierwszym okresie wykopalisk. Alicja była zbyt inteligentna, by dobrze się czuć w orbicie Sylveste’a. Myślała niezależnie i gdy ich pobyt na Resurgamie wchodził w trzecią dekadę, zaczęła się od męża odsuwać; w sferze osobistej i zawodowej. Nie ona jedna uważała, że już dostatecznie poznano Amarantinów i że wyprawa, która z założenia nie miała budować stałej kolonii, powinna wracać do Epsilon Eridani. Przecież jeśli przez trzydzieści lat nie odkryto rewelacji, to nic nie zapowiadało, że w ciągu następnych trzech dekad albo następnego wieku pojawi się zasadniczy przełom. Alicja i jej zwolennicy uważali, że Amarantinowie nie zasługują na dalsze szczegółowe badania, a Wydarzenie było tylko nieszczęśliwym wypadkiem, pozbawionym istotnego znaczenia w skali kosmicznej. Te argumenty miały sporo sensu. Przecież Amarantinowie to nie jedyny wymarły gatunek znany ludzkości. W rozszerzającej się sferze ludzkich eksploracji czekały na odkrycie inne kultury oraz ich archeologiczne skarby. Najtęższe umysły kolonii powinny wracać na Yellowstone i wybrać sobie nowy cel badań.

Grupa Sylveste’a zupełnie się z tym nie zgadzała. Tymczasem Alicja i Sylveste odsunęli się od siebie, ale nawet w kulminacyjnym okresie wzajemnej wrogości zachowali chłodny szacunek dla swych talentów. Miłość zwiędła — racjonalny podziw pozostał.

Potem wybuchł bunt. Stronnicy Alicji zrobili to, czym zawsze grozili: porzucili Resurgam. Nie zdołali przekonać do odjazdu reszty kolonistów; ukradli parkujący na orbicie „Lorean”. Bunt był w zasadzie bezkrwawy, ale zdradzieckie porwanie statku wyrządziło kolonii wielką szkodę. W „Lorean” znajdowały się wszystkie wewnątrzukładowe statki i promy, więc koloniści zostali unieruchomieni na Resurgamie. Nie mieli środków do naprawy i modernizacji sieci satelitów, aż do przybycia Remillioda kilkadziesiąt lat później. Serwitory, techniki reprodukcyjne, implanty — po odlocie Alicji to wszystko należało do dóbr rzadkich i cennych.

W istocie jednak stronnicy Sylveste’a mieli szczęście.

— Zapis w dzienniku pokładowym — mówił bezcielesny duch Alicji, unosząc się na mostku. — Dwadzieścia dni od Resurgamu. Nie mając przekonujących kontrargumentów, postanowiliśmy, że opuszczając układ, zbliżymy się do gwiazdy neutronowej. Pozycja jest korzystna. Nie zboczymy zbytnio z drogi do Eridani, a opóźnienie podróży będzie małe w porównaniu z latami świetlnymi, które i tak nas czekają.

Zmieniła się; Sylveste pamiętał ją jako inną osobę. Upłynęło przecież sporo czasu. Nie była mu nienawistna — po prostu zbłądziła. Miała na sobie ciemnozielone ubranie w stylu, jakiego na Cuvier nie widziano od czasów buntu, a jej przestarzała fryzura przypominała teatralną perukę.

— Dan zawsze przekonywał, że jest tu coś ważnego, choć stale brakowało dowodów.

To go zdziwiło. Alicja zarejestrowała swą wypowiedź na długo przed odkryciem obelisku, na którego powierzchni wyryto zagadkowe planetarne wzory. Czy już wtedy jego obsesja ujawniała się z taką siłą? Możliwe. Gdy teraz to sobie uświadomił, poczuł się nieswojo. Alicja miała rację: dowodów brakowało.