Выбрать главу

— Od czego mamy… to znaczy, od czego ty zaczynasz? — zwrócił się do CaMna. — Leczymy tego człowieka czy sterylizujemy maszynę?

— Ani to, ani to — odparł Calvin sucho. — Naprawiamy kapitana, a obawiam się, że przekroczył granice obu tych kategorii.

— Znakomicie to rozumiesz — powiedział Sajaki. Odszedł na bok, by nie zasłaniać widoku obu Sylveste’om. — Tu już nie chodzi o leczenie ani naprawianie. Myślę o tym jak o renowacji.

— Ogrzej go — polecił Calvin.

— Co?

— Słyszałeś. Chcę, byś go ogrzał. Tylko na chwilę, zapewniam cię. Wystarczy, żeby wykonać biopsje. O ile zrozumiałem, Volyova badała narośl tylko na brzegach. Przyłożyła się do pracy. Próbki, które pobrała, pozwalają ocenić tempo i sposób wzrostu. Bez nich nie mogła przecież stworzyć retrowirusa. Teraz jednak musimy sięgnąć do rdzenia, gdzie nadal jest żywe mięso. — Uśmiechnął się, zadowolony z wyrazu odrazy, jaki przemknął przez twarz Sajakiego. Może to empatia? — pomyślał Sylveste. Albo są to szczątki uczuć, które Sajaki kiedyś posiadał. Przez chwilę miał poczucie wspólnoty z Triumwirem.

— A co cię konkretnie interesuje?

— Oczywiście jego komórki. — Calvin pogłaskał podwinięte oparcie fotela. — Twierdzi się, że Parchowa Zaraza niszczy nasze implanty. Podejrzewam, że to coś więcej. Ona próbuje stworzyć hybrydę, usiłuje osiągnąć harmonię między tym co żywe, a tym co cybernetyczne. Właściwie nie jest złośliwa, tylko usiłuje stworzyć hybrydę kapitana z jego własnymi układami cybernetycznymi oraz ze statkiem. To prawie łagodne działanie, niemal artystyczne, celowe.

— Nie mówiłbyś tak, będąc na jego miejscu — stwierdził Sajaki.

— Oczywiście, że nie. Dlatego chcę mu pomóc. I zajrzeć do jego komórek. Chcę się przekonać, czy zaraza naruszyła DNA, czy próbuje uprowadzić jego maszynerię komórkową.

Sajaki wyciągnął rękę w stronę zimna.

— W takim razie do dzieła. Możesz go ogrzać. Ale nie dłużej, niż to konieczne. Potem niech wróci do poprzedniego stanu, aż do operacji. I nie zgadzam się, by próbki opuściły to miejsce.

Sylveste zauważył, że wyciągnięta dłoń Triumwira drży.

— To wszystko jest związane z wojną — powiedziała Khouri w komorze pajęczej. — Jestem pewna. Wojna Świtu, tak ją nazywają. Było to dawno temu. Miliony lat temu.

— Skąd wiesz?

— Mademoiselle zrobiła mi wykład z historii galaktyki, żebym doceniła, o co toczy się gra. Udało jej się. Nie sądzisz, że przyznanie racji Sylveste’owi to kiepski pomysł?

— Ani przez chwilę tak nie uważałam.

Bujać to my, ale nie nas, pomyślała Khouri. Volyova nadal wykazywała dziecięce zainteresowanie układem Cerber-Hades, choć teraz wiedziała, że czyha tam niebezpieczeństwo. Tym bardziej ją to kusiło. Poprzednio cała tajemnica polegała na pojedynczej, anomalnej syganturze neutrino. Teraz na włas — ne oczy w nagraniu Alicji zobaczyła obcą maszynerię. Tak, Volyova była równie jak Sylveste zafascynowana tym miejscem. Różnica między nimi polegała na tym, że — w odróżnieniu od Sylveste’a — z Volyovą można podjąć dyskusję; posiadała resztki rozsądku.

— Sądzisz, że należy zaryzykować i uświadomić Sajakiemu wszystkie niebezpieczeństwa?

— Nie bardzo. Zbyt wiele przed nim zataiłyśmy. Już za to mógłby nas zabić. Boję się, że zechce cię przeczesać. Niedawno znów o tym wspominał. Udało mi się go od tego odwieść, ale… — Westchnęła. — Zresztą teraz Sylveste pociąga za sznurki. Plany Sajakiego zupełnie się nie liczą.

— Musimy więc pogadać z Sylveste’em.

— To na nic, Khouri. Teraz żadne racjonalne argumenty go nie przekonają… a z twojej opowieści nie da się wyłuskać zbyt racjonalnych argumentów.

— Ale wierzysz mi?

Volyova uniosła dłoń.

— Częściowo… ale to nie to samo. Byłam świadkiem pewnych wydarzeń, które ty jakoby rozumiesz, na przykład tego wypadku z bronią kazamatową. W pewnym sensie zamieszane są w to obce siły, więc trudno mi całkowicie odrzucić twoją opowieść o Wojnie Świtu. Ciągle jednak nie mamy ogólnego obrazu. — Zamilkła na chwilę. — Może gdy skończę analizę drzazgi…

— Jakiej drzazgi?

— Tej, którą Manoukhian ci implantował. — Volyova opowiedziała Khouri, jak podczas badań, tuż po jej przybyciu na statek, znalazła u niej drzazgę. — Początkowo przypuszczałam, że to odłamek szrapnela z czasów twojej żołnierki. Potem zastanowiło mnie, dlaczego wasi lekarze wcześniej ci tego nie usunęli. Powinno mnie wtedy coś tknąć… ale to nie był funkcjonalny implant, tylko kawałek poharatanego metalu.

— 1 nie doszłaś jeszcze do tego, co to jest?

— Nie. — I to była prawda, jak przekonała się Khouri. Ten mały odłamek coś w sobie krył. Mieszanka metali okazała się dość niezwykła, nawet dla kogoś oswojonego z naprawdę nietypowymi stopami. Ponadto Volyovej wydawało się, że drzazga ma dziwne skazy fabryczne, choć ślady mogły być również spowodowane późniejszymi naprężeniami w metalu. Dziwaczne wzorce zmęczenia materiału w nanoskali. — Ale jestem blisko — stwierdziła Volyova.

— Może dzięki temu dowiemy się czegoś istotnego. Ale nie zmieni to jednej rzeczy. Nie mogę przecież zrobić tego, co rzeczywiście by nas wydobyło z tej całej sytuacji? Nie mogę zabić Sylveste’a?

— Nie. Jeśli stawka wzrośnie, jeśli okaże się, że bezspornie trzeba go zabić, wtedy… musimy zaplanować to co konieczne.

Khouri po pewnym czasie pojęła, co Volyova ma na myśli.

— Samobójstwo?

Volyova skinęła głową.

— Na razie muszę robić wszystko, by spełnić żądania Sylveste’a, w przeciwnym wypadku narażę wszystkich na niebezpieczeństwo.

— Nie rozumiesz istoty rzeczy — stwierdziła Khouri. — Nie mówię, że wszyscy umrzemy, jeśli atak na Cerbera się nie powiedzie — ty chyba coś takiego zakładasz. Uważam, że stanie się coś strasznego, nawet jeśli atak się powiedzie. Właśnie dlatego Mademoiselle zależało na tym, by Sylveste zginął.

Volyova zacisnęła usta i powoli kręciła głową, jak matka strofująca dziecko.

— Nie mogę wszcząć buntu, bazując na mglistych przeczuciach.

— Więc może sama go rozpocznę.

— Ostrożnie, Khouri. Zachowaj najwyższą ostrożność. Sajaki jest bardziej niebezpieczny, niż sądzisz. Tylko czeka na pretekst, by rozłupać ci głowę i zajrzeć do środka. Nawet pretekstu mu nie trzeba. Natomiast Sylveste jest… nie wiem, jak to określić. Należy uważać, żeby nie wejść mu w drogę. Zwłaszcza teraz, gdy coś zwąchał.

— Trzeba więc dotrzeć do niego pośrednio. Przez Pascale. Rozumiesz? Wszystko jej powiem, gdy dojdę do wniosku, że potrafi mu otworzyć oczy.

— Pascale ci nie uwierzy.

— Uwierzy, jeśli mnie poprzesz. Zgoda? — Khouri spojrzała na Volyovą. Ta patrzyła na nią długo i już chciała odpowiedzieć, gdy zaćwierkała bransoleta. Triumwir odsunęła mankiet i spojrzała na odczyty. Wzywano ją na górę statku.