Mostek jak zwykle wydawał się za obszerny dla rozproszonej tu garstki osób. Żałosne, pomyślała Volyova. Przez chwilę zamierzała wezwać swych bliskich zmarłych, by sala się trochę wypełniła, a nastrój stał się nieco bardziej uroczysty. Nie, to byłoby poniżające. A ponadto, mimo włożonego w ten projekt wysiłku, Volyova zupełnie nie czuła uniesienia. Rozmowa z Khouri zabiła w niej resztki pozytywnego nastawienia do tego całego przedsięwzięcia. Khouri miała oczywiście rację — podejmowali niewyobrażalne ryzyko, przebywając w pobliżu układu Cerber-Hades, teraz jednak Volyova nic na to nie mogła poradzić. Narażali statek na zniszczenie, ale według Khouri gorsze konsekwencje miałoby dostarczenie Sylveste’a do wnętrza Cerbera. W sprzyjających okolicznościach statek wraz z załogą może by przetrwał… lecz potem nastąpiłoby coś znacznie, znacznie gorszego. Jeśli to, co Khouri opowiedziała o Wojnie Świtu, było choć w połowie prawdą, wszystko mogłoby się bardzo źle skończyć nie tylko dla Resurgamu, ale i dla całej ludzkości.
Za chwilę Volyova może popełnić największy błąd w życiu i nie byłby to nawet błąd sensu stricte, gdyż w tej sprawie Volyova nie miała wyboru.
— No, Ilia, mam nadzieję, że nie na darmo nas tu wzywałaś — odezwał się Hegazi aroganckim tonem.
Ona też miała taką nadzieję, ale w obecności Hegaziego nie zamierzała zdradzać niepokoju.
— Zważcie — zwróciła się do wszystkich — że gdy zrobimy ten krok, nie będzie odwrotu. Uznacie to prawdopodobnie za złą wiadomość. Możemy sprowokować natychmiastową od — powiedź z planety.
— Albo i nie — powiedział Syh/este. — Wielokrotnie mówiłem, że Cerber nie zrobi nic, co mogłoby ściągnąć na niego uwagę.
— Miejmy nadzieję, że twoje teorie są słuszne.
— Możemy chyba ufać poczciwemu doktorowi — rzekł siedzący obok Sylveste’a Sąjaki. — Jest tak samo narażony jak my.
Volyova nagle zapragnęła mieć to wreszcie za sobą. Włączyła holograf — pokazał widok „Lorean” w czasie rzeczywistym. Wrak nie zmienił się od chwili, gdy zobaczyli go po raz pierwszy: kadłub nadal nosił liczne ślady uszkodzeń — teraz wiedzieli, że powstały wówczas, gdy Cerber zaatakował i zniszczył sondy. Wewnątrz statku krzątały się maszyny Volyovej. Początkowo niewielką ich grupę zdeponował robot, którego Volyova wysłała, by odnalazł pliki dziennika pokładowego Alicji. Maszyny szybko się mnożyły — w tym celu konsumowały metal ze statku i podłączyły się do statkowych systemów naprawy i konstrukcji, z których większość nie przeładowała się po ataku Cerbera. Powstały kolejne generacje i dzień po pierwotnym zapłodnieniu zaczęła się właściwa działalność: transformacja wnętrza i powłoki statku. Nieuważny obserwator nie dostrzegłby tego, wszelako praca powoduje wytwarzanie ciepła, więc zewnętrzna warstwa zniszczonego statku nieco się ogrzała przez ostatnie kilka dni — dowód energicznej aktywności w środku.
Volyova przesunęła palcem po bransolecie, upewniając się, że wszystkie wskazania mieszczą się w normie. Za chwilę się zacznie — teraz już nie mogła powstrzymać tego procesu.
— Mój Boże — powiedział Hegazi.
„Lorean” zmieniał się, zrzucał skórę. Całe fragmenty uszkodzonego kadłuba łuszczyły się wielkimi płatami, statek otaczał się powoli puchnącym kokonem odłamków. To, co znajdowało się pod spodem, miało kształt poprzedniego wraku, ale w gładkiej powłoce, jakby to była nowa skóra węża. Transformacje dość łatwo było przeprowadzić, gdyż „Lorean” — w odróżnieniu od „Nieskończności” — nie kontratakował replikującymi się wirusami, nie opierał się modelującej go dłoni. Przebudowa „Nieskończoności” była jak próba rzeźbienia ognia, natomiast tamten statek poddawał się Volyovej jak glina.
Kąt widzenia przesunął się, gdy wylinka szczątków zmusiła „Lorean” do obrotu wokół długiej osi. Silniki Hybrydowców nadal były przy statku… i działały. Teraz Volyova mogła nimi sterować za pomocą bransolety. Prawdopodobnie nigdy nie potrafiłyby osiągnąć wystarczającej sprawności, by nadać statkowi prędkość bliską świetlnej, ale Volyova i tak do tego nie dążyła. Podróż, jaką ten statek miał odbyć — jego ostatnia podróż — była obraźliwie krótka dla takiego statku. Teraz unosił się niemal pusty, z wnętrzem wciśniętym w pogrubione ściany kadłuba w kształcie stożka o otwartej podstawie; przypominał olbrzymi zwężający się naparstek.
— Dan, moje maszyny znalazły ciało Alicji i pozostałej załogi — powiedziała Volyova. — Większość buntowników spała w chłodni, ale i oni nie przeżyli ataku.
— O co ci chodzi?
— Jeśli chcesz, mogę ich tu sprowadzić. Powstanie oczywiście opóźnienie… musielibyśmy posłać po nich prom.
Sylveste odpowiedział, i to szybciej, niż Volyova się spodziewała. Sądziła, że co najmniej godzinę zajmie mu dumanie nad problemem.
— Nie — rzekł. — Nie chcę żadnych opóźnień. Słusznie: Cerber potwierdzi tę operację.
— A co z ciałami?
Odpowiedział tak, jakby to było jedyne sensowne wyjście:
— Spadną na planetę razem ze statkiem.
DWADZIEŚCIA DWA
To był początek.
Sylveste, ułożywszy palce w piramidkę, siedział ze skrzyżowanymi nogami na macie tatami przed jasną entopiczną projekcją, zajmującą znaczną część jego kwatery. Pogrążoną w cieniach Pascale, która leżała na łóżku, widział jako układ abstrakcyjnych krzywizn. Przed kilkoma minutami wypił nieco wyprodukowanej na statku wódki i teraz cudownie kręciło mu się w głowie. Po latach przymusowej abstynencji wykazywał niezwykle niską tolerancję na alkohol, co w tym wypadku było szczególną zaletą, gdyż przyśpieszało proces negacji świata zewnętrznego. Wódka nie tłumiła głosów wewnętrznych, wprost przeciwnie — tworzyła dla nich komorę pogłosową, skąd dobiegały z jeszcze większą natarczywością. Zwłaszcza jeden wybijał się ponad wrzawę, pytał: „Co spodziewasz się znaleźć w Cerberze? Czy coś, co ma obiektywny sens?”. Nie miał pojęcia i czuł się jak ktoś, kto w ciemności schodzi po schodach, źle policzył stopnie, i gdy już myśli, że jest na podeście, nagle traci równowagę i serce mu zamiera.
Niczym szaman kształtujący palcami powietrzne duchy, Sylveste wywołał przed sobą planetarium. Entoptyki pokazywały schematycznie mały wycinek kosmosu otaczającego Hades, obejmujący orbitę Cerbera i — na samym brzegu — zbliżające się ludzkie maszyny, nie zasłonięte już asteroidem. W centrum znajdował się sam Hades, płonący odrażającą, ropną czerwienią. Malutka gwiazda neutronowa miała zaledwie parę kilometrów średnicy, ale zdominowała całe otoczenia — jej pole grawitacyjne działało jak wściekły wir.
Obiekty znajdujące się dwieście dwadzieścia tysięcy kilometrów od gwiazdy neutronowej obiegały ją dwa razy na godzinę. Gdy teraz staranniej prześledzili zapis Alicji, dowiedzieli się, że w pobliżu tego miejsca została zniszczona inna z sond. Sylveste zaznaczył więc promień czerwoną linią śmierci. Cerber — ta mała planeta — unicestwił sondę, jakby równie zdecydowanie strzegł tajemnic Hadesa, co swych własnych. Kolejna zagadka: jaki z tego mógł być pożytek? Sylveste bezskutecznie usiłował ją rozwiązać. Ale świadczyło to o jednym: niczego nie można tu przewidzieć, brakowało związków logicznych. Jeśli będzie się trzymał tych dwóch prawd, może będzie miał szansę tam, gdzie nie udało się głupim maszynom… oraz jego żonie.
Cerber miał większą orbitę, oddaloną od Hadesa o dziewięćset tysięcy kilometrów. Obiegał ją w cztery godziny i sześć minut. Sylveste zaznaczył orbitę zimnym szmaragdowym kolorem. Wyglądała na bezpieczną, przynajmniej wówczas, gdy nie podeszło się zbyt blisko samej planety.