Выбрать главу

Zadźwięczał alarm. Sajaki spojrzał na jeden z displejów i zobaczył, że implanty Khouri świecą na czerwono, a czerwień sączy się do okolicznych obszarów mózgu.

— Co się dzieje? — spytała Khouri.

— Indukowane ciepło — wyjaśnił Sajaki obojętnie. — Implanty nieco się rozgrzewają.

— Nie powinienieś przestać?

— Jeszcze nie teraz. Volyova chyba uodporniła je na atak impulsów elektromagnetycznych. Lekkie przeciążenie cieplne nie wyrządzi nieodwracalnych szkód.

— Ale głowa mnie boli… coś jest nie w porządku.

— Zniesiesz to, Khouri, jestem tego pewien.

Atak migreny przyszedł znikąd; teraz był nie do wytrzymania. Khouri miała wrażenie, że Sajaki umieścił jej głowę w imadle i dokręcił śrubę. Ciepło wytworzone w czaszce musiało być znacznie większe, niż to sugerował obraz skanera. Sajaki — prawdopodobnie obojętny na dobro swych podopiecznych — na pewno przeskalował displej w ten sposób, by nie pokazywał niszczącej dla mózgu temperatury… aż robiło się za późno.

— Nie, Yuuji-san. Ona tego nie zniesie. Odłącz ją.

Cud — to był głos Volyovej. Sajaki spojrzał w stronę drzwi. Znacznie wcześniej od Khouri musiał sobie zdać sprawę z nadejścia Volyovej, ale przesłał jej tylko znudzone, obojętne spojrzenie.

— O co chodzi, Ilia?

— Doskonale wiesz, o co chodzi. Zatrzymaj sondowanie, bo zaraz ją zabijesz. — Volyova weszła w pole widzenia Khouri. Mówiła tonem autorytatywnym, ale Khouri nie zauważyła, żeby Triumwir miała broń.

— Niczego użytecznego się na razie nie dowiedziałem — odparł Sajaki. — Potrzebuję jeszcze paru minut.

— Za parę minut ona umrze — powiedziała Triumwir, po czym dodała z charakterystycznym dla niej pragmatyzmem: — A jej implanty zostaną nieodwracalnie uszkodzone.

Prawdopodobnie to drugie znacznie bardziej zaniepokoiło Sajakiego niż groźba śmierci Khouri. Dokonał drobnej korekty w ustawieniach sondy. Czerwony kolor zblakł do mniej alarmującego różu.

— Sądziłem, że implanty są odpowiednio zahartowane.

— To tylko prototypy, Yuuji-san. — Volyova podeszła do displejów i zaczęła im się dokładniej przyglądać. — O, nie, ty głupcze. Cholerny głupcze. Już mogłeś je uszkodzić! — Mówiła jakby do siebie.

Sajaki milczał przez chwilę. Khouri czekała, aż zaatakuje błyskawicznie, by jednym wściekłym ruchem zabić Volyovą. Jednak tylko z gniewną miną wyłączył kontrolki sondy, obserwując, jak displeje znikają. Potem zdjął hełm z głowy Khouri.

— Triumwirze, ton głosu… i te słowa… były niestosowne — powiedział. Khouri zobaczyła, jak wsuwa dłoń do kieszeni spodni i dotyka czegoś, co przez chwile kształtem przypominało strzykawkę.

— Omal nie zniszczyłeś naszego zbrojmistrza — stwierdziła Volyova.

— Jeszcze z nią nie skończyłem. Z tobą też. Majstrowałaś coś przy tej sondzie, prawda Ilia? Zainstalowałaś coś, by cię alarmowało, że sonda jest włączona. Bardzo sprytne.

— Zrobiłam to, by chronić zasoby statku.

— Jasne… — Sajaki nie dokończył. Tonem głosu zasugerował groźbę, po czym spokojnie wyszedł z pokoju.

DWADZIEŚCIA TRZY

Orbita Cerbera-Hadesa, heliopauza Delty Pawia, 2566

Tę sytuację charakteryzuje niepokojąca symetria, pomyślał Sylveste. Za parę godzin broń kazamatowa Volyovej zacznie zwalczać zagrzebany system immunologiczny Cerbera: wirus za wirus, ząb za ząb. A tutaj, w przeddzień ataku, Sylveste przygotowuje się do wojny przeciw Parchowej Zarazie zżerającej — a z innego punktu widzenia groteskowo powiększającej — chorego kapitana. Symetria wskazywała jedynie na stojący za tym porządek, znany Sylveste’owi tylko częściowo. Niezbyt mu się to podobało. Miał wrażenie, że uczestniczy w jakiejś grze i w połowie gry orientuje się, że zasady są znacznie bardziej skomplikowane, niż sądził dotychczas.

Żeby Calvinowska symulacja poziomu beta mogła działać przez Sylveste’a, musiał popaść w stan klinicznej półświadomości przypominającej somnambulizm. Calvin miał nim sterować jak pacynką; otrzymywałby sygnały zmysłowe bezpośrednio z oczu i uszu Sylveste’a, podłączyłby się bezpośrednio do jego układu nerwowego, by móc wykonywać ruchy. Mówiłby nawet przez Sylveste’a. Danowi zaaplikowano neuroinhibitory, które wprowadziły go w stan mdlącego, obejmującego całe ciało nieprzyjemnego odrętwienia — pamiętał to wrażenie, doznał go poprzednio.

Sylveste myślał o sobie jak o maszynie, w której Calvin za chwilę zagości jako duch…

Ręce Sylveste’a operowały narzędziami analitycznymi, przesuwały je po obrzeżach narośli. Niebezpieczne było poruszanie się zbyt blisko serca, stwarzało to zbyt wielkie ryzyko, że zaraza przeniesie się na jego własne implanty. W pewnym momencie — podczas tej lub następnej sesji — będą musieli poruszać się na obrzeżu serca. Rzecz nieunikniona, ale Sylveste nie chciał o tym myśleć. Teraz, gdy musieli pracować blisko serca, Cal wykorzystywał proste, bezrozumne drony kierowane z daleka z wnętrza statku, ale nawet one mogły ulec zakażeniu. Jedna z dron zepsuła się w pobliżu kapitana i tkwiła zaplątana w delikatne, włókniste macki zarazy. Choć maszyna ta nie zawierała molekularnych komponentów funkcjonalnych, wydawało się, że zaraza robi z niej użytek, może ją przetrawić na transformującą matrycę kapitana. Na paliwo dla jego gorączki. Calvin tymczasowo korzystał z prymitywniejszych narzędzi, ale wkrótce bez wątpienia muszą zaatakować zarazę jedynym skutecznym środkiem — czymś, co bardzo przypominało ją samą.

Sylveste za własnymi myślami czuł kłębiące się myśli Calvina. Nie mógł nazwać tego świadomością — to tylko mimikra dla symulacji sterującej jego ciałem — ale gdzieś na styku z jego układem nerwowym coś powstawało, coś, co porządkowało tę chaotyczną granicę. Teorie i jego własne uprzedzenia oczywiście temu przeczyły, ale jak inaczej mógł Sylveste wyjaśnić wrażenie podzielonej osobowości? Nie śmiał zapytać Calvina, czy ten odczuwa to samo, a i tak zresztą nie dałby mu wiary.

— Synu — odezwał się Calvin — chciałbym z tobą omówić coś, co mnie niepokoi. Czekałem z tym trochę, ale nie chciałem o tej sprawie rozmawiać w obecności naszych… klientów.

Sylveste wiedział, że tylko on to słyszy. Musiał subwokalizować odpowiedź i Calvin natychmiast osłabił kontrolę nad układem głosowym swego gospodarza.