Выбрать главу

— I co to znaczy? — Sylveste rozwiał urok, pytając doskonale opanowanym głosem.

— Wiesz, ale nie chcesz tego przyjąć do wiadomości. — Słowa wypadały z jej ust. — Tę rzecz przywlokłeś ze sobą.

— To jakiś neuronowy pasożyt — stwierdziła Volyova, przejmując od Khouri ciężar wyjaśnień. — Dostał się wraz z tobą na pokład, a potem zagnieździł w statku. Mógł kontrolować twoje implanty albo twój umysł, niezależnie od hardware’u.

— To niedorzeczne — odparł, ale bez przekonania w głosie.

— Jeśli nie byłeś tego świadomy, mogłeś się z tym nosić przez całe lata — powiedziała Volyova. — Może nawet od swego powrotu.

— Powrotu skąd?

— Z Całunu Lascaille’a — rzekła Khouri i zauważyła, że po raz drugi jej słowa smagnęły go jak szkwał z deszczem. — Sprawdziłyśmy chronologie wydarzeń: wszystko pasuje. Ta rzecz dostała się do ciebie przy Całunie i tkwiła aż do twojego przybycia na statek. Może nawet cię nie opuściła i rozsiewa swe kawałki po całym statku, by zwiększyć swe szansę powodzenia.

Sylveste się podniósł i skinął żonie, by również wstała.

— Nie zamierzam dłużej wysłuchiwać tych bzdur.

— Sądzę jednak, że powinieneś — oznajmiła Khouri. — Nie powiedziałyśmy ci wszystkiego o Mademoiselle, o tym, czego ode mnie chciała. Co ci miałam zrobić.

Spojrzał na nią, już niemal odchodził ze zdegustowaną miną. Potem, może po minucie, usiadł z powrotem i czekał na ciąg dalszy opowieści.

DWADZIEŚCIA PIĘĆ

Cerber-Hades, heliopauza Delty Pawia, 2566

— Przykro mi, ale tego człowieka nie da się wyleczyć — stwierdził Sylveste.

Poza kapitanem byli z nim Triumwirowie Sajaki i Hegazi.

Najbliższy, Sajaki, stal przed kapitanem; złożył ramiona i patrzył z lekko przechyloną głową, jakby ogląda! nowoczesny, niezrozumiały fresk. Hegazi trzymał się od narośli z należnym dystansem. Nawet na trzy metry nie chciał się zbliżyć do jej powiększających się ostatnio granic. Starał się zachowywać nonszalancko, ale choć niewiele było widać z jego twarzy, widniał na niej tatuaż strachu.

— Nie żyje? — spytał Sajaki.

— Nie, przeciwnie — odparł pośpiesznie Sylveste. — Ale wszystkie nasze metody leczenia zawiodły, a ta, teoretycznie najlepsza, więcej mu przyniosła szkody niż pożytku.

— Teoretycznie najlepsza? — powtórzył Hegazi. Jego głos odbijał się echem.

— Antidotum liii Volyovej. — Sylveste wiedział, że musi teraz zachować najwyższą ostrożność, by Sajaki się nie zorientował, że wykryto jego sabotaż. — Nie znamy przyczyny, ale środek nie zadziałał tak, jak Volyova chciała. To nie jej wina. Nie mogła przewidzieć, jak zareaguje zasadnicza część narośli. Eksperymentowała tylko z małymi próbkami.

— Właśnie, jak mogła przewidzieć — rzekł Sajaki. Po tej krótkiej uwadze Sylveste doszedł do wniosku, że śmiertelnie nienawidzi Sajakiego. Wiedział jednak również, że może z nim pracować i, choć nim pogardzał, rozumiał, że nic, co się tu wydarzyło, nie wpłynie na atak przeciw Cerberowi. A nawet lepiej, znacznie lepiej. Teraz, gdy Sylveste miał pewność, że Sajaki nie chce wyleczenia kapitana, postanowił całą swą uwagę poświęcić atakowi. Może jeszcze przez pewien czas będzie musiał znosić Calvina w swej głowie, aż skończy się to udawanie. Cena była niewielka i Sylveste gotów był ją zapłacić. Ponadto odpowiadała mu teraz obecność Calvina. Dużo się działo, zbyt wiele informacji należało przyswoić i Sylveste doszedł do wniosku, że korzystnie jest mieć teraz drugi, pasożytujący umysł, który zbierał dane i systematycznie wyciągał z nich wnioski.

— Kłamie, drań — szepnął Calvim — Przedtem miałem wątpliwości, teraz mam pewność. Życzę mu, żeby zaraza zjadła wszystkie atomy statku i jego też pożarła. Tylko na to zasługuje.

Sylveste rzekł do Sajakiego:

— To nie znaczy, że straciliśmy nadzieję. Jeśli pozwolisz, Cal i ja nadal będziemy próbować…

— Róbcie, co się da — odparł Sajaki.

— Pozwalasz, by kontynuowali operację? — spytał Hegazi. — Po tym, co mu zrobili?

— O co ci chodzi? — spytał Sylveste. Czuł, że ta rozmowa jest jak fragment sztuki teatralnej i jej zakończenie również zostało wcześniej ustalone. — Jeśli nie zaryzykujemy…

— Sylveste ma rację — odparł Sajaki. — Nie da się przewidzieć reakcji kapitana na najbardziej niewinną nawet interwencję. Zaraza to istota żywa, nie musi stosować się do żadnych logicznych reguł, więc każde nasze działanie jest obciążone ryzykiem, nawet taki wydawałoby się nieszkodliwy zabieg jak omiatanie polem magnetycznym. Zaraza może to uznać za bodziec i przejść do nowego etapu rozwoju, ale również zabieg może spowodować, że w ciągu sekundy zaraza rozsypie się w proch. Wątpię, czy kapitan by przeżył w którymś z tych wypadków.

— Zatem równie dobrze możemy już teraz się poddać? — stwierdził Hegazi.

— Nie — odparł Sajaki, tak cicho, że Sylveste zaczął się obawiać o jego samopoczucie. — To nie znaczy, że się poddajemy. Potrzebujemy nowej, niechirurgicznej metody leczenia. Mamy tu najwybitniejszego cybernetyka, jaki się urodził po Transoświeceniu, i nikt tak nie rozumiał broni molekularnych jak Ilia Volyova. Na pokładzie tego statku znajduje się najbardziej zaawansowany sprzęt medyczny. Mimo to nie udało się, dlatego że mamy do czynienia z czymś, co jest silniejsze, szybsze i ma większą zdolność adaptacji, niż sobie wyobrażamy. Potwierdziło się to, co zawsze podejrzewaliśmy: Parchowa Zaraza pochodzi od obcych. I dlatego zawsze nas pokona, o ile nadal będziemy prowadzić wojnę na naszą modłę.

Teraz sztuka dotarła do epilogu, którego nie ma w scenariuszu, pomyślał Sylveste.

— O jakiej nowej metodzie myślisz?

— Jedynej logicznej — odparł Sajaki, jakby to, co zamierzał teraz ujawnić, zawsze było oczywiste. — Jedynym skutecznym lekarstwem przeciw obcej chorobie jest obce lekarstwo. Musimy je znaleźć. I nieważne, jak długo to potrwa ani jak daleko nas to zaprowadzi.

— Obce lekarstwo — powtórzył Hegazi, jakby przymierzając się do tego sformułowania. Może wyobrażał sobie, że w przyszłości często będzie je słyszał. — A jakie lekarstwo masz na myśli?

— Najpierw spróbujemy u Żonglerów Wzorców — oznajmił Sajaki takim tonem, jakby mówił sam do siebie i tylko luźno rozważał tę opcję. — A jeśli oni go nie uleczą, rozejrzymy się gdzieś dalej. — Nagle spojrzał z uwagą na Sylveste’a. — Kapitan i ja odwiedziliśmy ich kiedyś. Nie tylko ty kosztowałeś wód ich oceanu.

— Nie traćmy ani sekundy więcej w towarzystwie tego wariata — powiedział Calvin, a Sylveste po cichu przyznał mu rację.

Volyova już po raz szósty czy siódmy w ciągu ostatniej godziny sprawdziła bransoletę, choć to, co ją interesowało, prawie się nie zmieniało. Bransoleta przekazała — a Volyova już to wiedziała — że katastroficzne małżeństwo przyczółka z Cerberem spełni się za niecałe pół dnia i nie wygląda na to, by ktokolwiek zgłaszał sprzeciw, a już na pewno nie widać żadnych prób przeszkodzenia temu związkowi.

— Nic ci nie da sprawdzanie co parę sekund — stwierdziła Khouri, która z Volyovą i Pascale była w komorze pajęczej. Przez kilka ostatnich godzin znajdowały się przeważnie poza kadłubem statku i wracały do wnętrza tylko po to, by odprowadzić Sylveste’a do statku. Sajaki nie dopytywał się, dlaczego nie ma Volyovej; na pewno przypuszczał, że w swojej kwaterze dopracowuje strategię ataku. Jednak za godzinę lub dwie Ilia musi się pokazać, by uniknąć podejrzeń. Potem zacznie program rozmiękczania, wyceluje broń kazamatową w miejsce, gdzie w Cerbera ma uderzyć przyczółek. Gdy Volyova odruchowo znów spojrzała na bransoletę, Khouri spytała: — Czego oczekujesz?