Odczyty na bransolecie — niektóre pokazały się równocześnie na sferze displeju pośrodku mostka — informowały, że za trzydzieści minut bronie kazamatowe zajmą wyznaczone pozycje, prawie ćwierć miliona kilometrów od statku. W tym momencie nie będzie uzasadnionych przeciwwskazań, by je wystrzelić.
— Dobrze — powiedział Sajaki. — Przez chwilę bałem się, że nie jesteś całkowicie oddana naszej sprawie. Ale teraz przypominasz mi dawną Volyovą.
— Jakie to sympatyczne — rzekł Sylveste.
DWADZIEŚCIA SIEDEM
Czarne ikony broni kazamatowych skupiły się przy punktach strzału. Miały uderzyć z potężną siłą w Cerbera. Przez cały czas planeta nie odpowiadała, nie dawała żadnego znaku, że jest w istocie czymś innym, niż się wydaje. Tkwiła w kosmosie szara, pokryta szwami jak łysa czaszka pochylona w modlitwie.
W końcu nadszedł wyczekiwany moment: dobiegł tylko cichy sygnał ze sfery projekcyjnej, pokazało się zero, po czym zaczął się generować długi rosnący ciąg liczb.
Pierwszy odezwał się Sylveste. Odwrócił się do Volyovej, która od wielu minut się nie poruszała.
— Powinno się chyba coś dziać? Czy twoje cholerne bronie nie powinny wystrzelić?
Volyova podniosła wzrok jak osoba wyrwana z transu; dotychczas z całkowitym skupieniem patrzyła w bransoletę.
— Nie wydałam takiego rozkazu — odparła tak cicho, że należało się uważnie wsłuchać, by ją zrozumieć. — Nie kazałam im strzelać.
— Co takiego? — spytał Sajaki.
— To co powiedziałam — wyjaśniła głośniej. — Nie wydałam rozkazu.
I znów zdecydowany spokój Sajakiego wydał się bardziej złowrogi niż najgłośniejsze groźby.
— Pozostało jeszcze parę minut na przeprowadzenie ataku — stwierdził. — Może należy użyć broni, nim sytuacja stanie się nieodwracalna.
— Wydaje mi się, że stała się nieodwracalna już jakiś czas temu — rzekł Sylveste.
— To sprawa Triumwiratu — oznajmił Hegazi. Jego obleczone stalą knykcie pobłyskiwały na oparciu fotela. — Ilia, jeśli natychmiast wydasz rozkaz, to może…
— Nie mam zamiaru — odparła. — Nazwij to buntem albo zdradą, jak wolisz. Nic mnie to nie obchodzi. — Spojrzała na Sylveste’a z niespodziewaną gorzką złością. — Znasz przyczyny, więc nie udawaj, że nie wiesz.
— Dan, Ilia ma racje.
Pascale włączyła się do rozmowy i przez chwilę wszyscy na nią patrzyli.
— Wiesz, że to, co mówi Ilia, jest prawdą. Nie możemy podjąć tego ryzyka, bez względu na to, jak bardzo ci na tym zależy.
— Ty również posłuchałaś Khouri — rzekł Sylveste. Wiadomość, że żona przeszła na stronę Volyovej nie była zaskoczeniem. Przyjął ją z mniejszą goryczą, niż mógł przypuszczać. Świadom, że jego uczucia cechuje pewna przewrotność, równocześnie podziwiał Pascale za tę decyzję.
— Khouri wie o czymś, czego my nie wiemy — oznajmiła Pascale.
— A co wspólnego z tym wszystkim ma Khouri? — spytał Hegazi, patrząc z irytacją na Sajakiego. — To prosty szeregowiec. Musimy ją mieszać do tej dyskusji?
— Niestety, musimy — stwierdziła Volyova. — Wszystko, co słyszeliście, jest prawdą. A kontynuowanie tego planu będzie z naszej strony największym błędem.
Sajaki wraz fotelem odwrócił się od Hegaziego i zbliżył do Volyovej.
— Jeśli nie chcesz wydać rozkazu ataku, przynajmniej oddaj mi sterowanie kazamatą. — Nakazał gestem, by odpięła bransoletę i mu ją przekazała.
— Powinnaś go posłuchać, bo czekają cię wielkie nieprzyjemności — powiedział Hegazi.
— Ani trochę w to nie wątpię. — Volyova wprawnym ruchem zdjęła bransoletę. — Dla ciebie, Sajaki, jest zupełnie bezużyteczna. Kazamata słucha tylko mnie i Khouri.
— Daj mi to.
— Ostrzegam: pożałujesz.
Przekazała mu bransoletę. Pochwycił ją, jakby była wartościowym złotym amuletem, przez moment trzymał ją w dłoni, potem zapiął sobie wokół nadgarstka. Mały displej ożywił się i wypełnił takimi samymi wykresami, jakie migały na nim przed chwilą, gdy znajdował się na ręce Volyovej.
— Mówi Triumwir Sajaki. — Oblizując wargi, napawał się władzą. — Nie wiem dokładnie, jaki protokół jest w tych okolicznościach wymagany, więc proszę o współpracę. Chcę, żeby sześć rozmieszczonych jednostek broni kazamatowej zaczęło…
Zamilkł w połowie zdania. Spojrzał na przegub ręki, po — czątkowo ze zdziwieniem, potem ze strachem.
— Ależ z ciebie przebiegły stary pies! — powiedział Hegazi tonem zdziwienia. — Wyobrażałem sobie, że możesz mieć jakiś trik w rękawie, ale nie sądziłem, że w dosłownym sensie.
— Wszystko traktuję bardzo dosłownie — przyznała Volyova.
Twarz Sajakiego okrywała teraz sztywna maska bólu, gdy bransoleta wrzynała się w nadgarstek. Rozwarta dłoń, pozbawiona krwi, miała barwę wosku. Wolną ręką próbował energicznie odpiąć bransoletę — bez powodzenia. Volyova tego dopilnowała. Zamek zatrzasnął się i przeprowadzał teraz powolną bolesną amputację, gdy łańcuchy polimerów plastiku pamięciowego bransolety coraz mocniej się zaciskały. W momencie, gdy Sajaki ją włożył, wiedziała od razu, że jego DNA nie pasuje do wzorca DNA Volyovej. Ale bransoleta zaczęła się zaciskać dopiero wówczas, gdy Sajaki próbował wydawać rozkazy. Volyova, wybierając takie rozwiązanie konstrukcyjne, uznała je za wyraz łagodności ze swej strony.
— Każ jej przestać — wykrztusił Sajaki — Każ jej… ty pieprzona suko… proszę…
Volyova oceniła, że za jakieś dwie minuty bransoleta odetnie mu dłoń; za dwie minuty pomieszczenie wypełni się trzaskiem łamanej kości, o ile nie zagłuszą go jęki Sajakiego.
— Tracisz dobre maniery — stwierdziła. — Co za sposób wyrażania prośby? Wydawałoby się, że akurat teraz należy okazać nieco grzeczności.
— Zatrzymaj to — powiedziała Pascale. — Błagam cię, proszę. Cokolwiek się stało, nie warto…
Volyova wzruszyła ramionami i zwróciła się do Hegaziego:
— Triumwirze, ty możesz to usunąć, nim z ręki zostanie miazga. Jestem pewna, że masz odpowiednie środki.
Hegazi uniósł swą dłoń i przyjrzał się jej, jakby chcąc się upewnić, że nie jest cielesna.
— Szybko! — wrzasnął Sajaki. — Uwolnij mnie od tego!
Hegazi przysunął swój fotel do fotela Sajakiego i zabrał się do pracy. Wydawało się, że cała operacja sprawia Sajakiemu prawie tyle samo bólu co zaciskanie się bransolety.
Sylveste się nie odzywał.
Hegazi rozwarł bransoletę. Gdy skończył pracę, jego metalowe ręce umazane były ludzką krwią. Szczątki bransolety wypadły mu na podłogę dwadzieścia metrów poniżej.
Sajaki cały czas jęczał. Z odrazą patrzył na obrażenia dłoni. Jeszcze się trzymała, ale kości i ścięgna były ohydnie odsłonięte, a krew tryskała czerwonymi porcjami i leciała cienkim szkarłatnym sznurkiem na podłogę daleko w dole. Sajaki przycisnął rękę do brzucha, usiłując zatamować krwotok. Wreszcie przestał jęczeć i po długiej chwili odwrócił trupio bladą twarz ku Volyovej.
— Zapłacisz mi za to — zagroził. — Przysięgam.
Wtedy na mostek wkroczyła Khouri i zaczęła strzelać.
Oczywiście miała w głowie plan, choć może niezbyt dopracowany. Gdy weszła do pomieszczenia i zobaczyła wodospad krwi, nie marnowała czasu na szlifowanie szczegółów — od razu zaczęła strzelać w sufit.